sobota, 2 lutego 2013

11. Andrzej Sapkowski: saga o Wiedźminie

Dawno nie padło na tym blożku ani jedno słowo o książkach. No, może gdzieś tam mimochodem rzuciłam coś w poprzedniej notce o "Hobbicie", ale to zupełny przypadek.

Dziś zmierzycie się z działaniem celowym, bo wasza ulubiona sprzedawczyni spoilerów jest w trakcie kolejnej powtórki dzieła znanego na pamięć. 

ZWYCZAJEM JUŻ NASZYM - SPOILERY I BRZYDKIE SŁOWA, WIĘC NOTKA NIE NADAJE SIĘ DO SPOŻYCIA PRZEZ DZIECI. LEITMOTIVEM NOTKI JEST RŻNIĘCIE, WIĘC WICIE, ROZUMICIE...

Dziś będzie o najlepszym z najlepszych dziele popularnego ASa, czyli Andrzeja Sapkowskiego. Mowa oczywiście o wiedźmińskiej sadze. Chyba każdy fan fantasy choć raz miał w rękach jedną książkę z tego cyklu. Nie wymagam oczywiście, by każdego dzieło urzekło i by bić mu pokłony. Podejrzewam jednak, że ci, którym się podobało, zostali zepsuci przygodami naszego wiedźmaka na długo.

W zamierzchłych już czasach głębokiego gimnazjum zepsuła mnie pani bibliotekarka. Nie miała pojęcia, co mi daje, bidula, ale twierdziła, że ludzie to chętnie czytają (ta sama kobieta zepsuła mnie Gombrowiczem, wszystko co dostępne z Gombrowicza pochłonęłam już w gimnazjum). Wzięłam, skoro takie popularne i podobno dobre.

Nie powiem, pierwsze zdanie jakoś szczególnie mną nie wstrząsnęło: "Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy Powroźniczej" - przyznacie, szału nie ma. Nie ma krwi, wybuchów, cycków ani tradycyjnej damy-lekkich-obyczajów-twojej-szanownej-matki, więc teoretycznie sprzedać się nie powinno. 
Ale ja wam powiem, co sprzedaję te książki: krew, wybuchy, cycki i kurwy są później. A poczekać warto. 
Bo książka jest sympatyczna, zabawna, pełna ciekawych odniesień i pomiotów z piekła rodem przez wielkie "P". I mamy też głównego bohatera, który posiada wszelkie cechy, by głównym bohaterem nie być. Jest  też wojna, jest miłość, tylko jakoś dla egzaltowanych panienek się ta książka nie nadaje. Bo się by musiały przebijać przez politykowanie i rżnięcie (w każdym słowa tego znaczeniu). A tego im wolimy oszczędzić, prawda?

Zacznijmy jednak od początku. Od bohaterów znaczy się.
Taki Geralt, wiedźmin nasz kochany: antyhiroł, jak w mordę strzelił. Nie dość, nieczuły mutant (ale nie do końca), nie dość, że w toksycznym związku, to jedyną rzeczą, jaka mu się w życiu udaje, jest rżnięcie (i znowu w każdym słowa tego znaczeniu, bo kobiety tabunami deklarują oddanie się bohaterowi nawet na jeżu). W jednym z opowiadań nasz bohater wplątuje się w kabałę, a raczej głupie PRZEZNACZENIE go w nią wplątuje. Pewnego pięknego dnia, w mieście Cintra wiedźmina o pomoc prosi królowa Calanthe. Oczywiście w sposób zawoalowany, ale nasz wiedźmin niegłupi jest, wie, że musi jakiegoś człowieka ubić. I tutaj małe zaskoczenie: bo człowiek przeznaczony do ubicia w zasadzie jest Jeżem i to Jeżem-podłym-podstępnym-skurwysynem, gdyż udaje mu się zrobić dziecko królewnie Pavetcie. Wiedźmiak - posługując  się Calanthe - odczarowuje Jeża, ale na tym jego galopujący debilizm pod płaszczykiem sprytu się nie kończy, ponieważ Geralt wymógł na Jeżu złożenie przysięgi, powszechnie znanej pod nazwą Prawa Niespodzianki. I tym oto sposobem AS zafundował nam Najbardziej Wkurzającego i Niewdzięcznego Bachora Wszech Czasów, czyli księżniczkę Cirillę, zwaną Ciri. 
Nasz wiedźmin jest bohaterem skomplikowanym, nie myślcie sobie. Ma skrupuły, ma wątpliwości. Ba, gdzieś tak po dwóch tomach opowiadań i dwóch tomach, nazwijmy to, sagi właściwej, stwierdza, że wiedźminem już nie będzie, bo... bo nie [w sumie musiałabym tu zespoilerować 2 tomy, wybaczycie]. Oczywiście tym, co na jego skrupuły, wątpliwości i stawanie okoniem działa, jest... Tak, tak. porządne rżnięcie. W każdym tego słowa znaczeniu, nie myślcie sobie!
Geralt nie jest jedynym bohaterem, który cierpi na niemoc. Na niemoc cierpi również (fangirlowany przeze mnie bardzo bardzo) Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach czyli Nilfgaardczyk Który Twierdzi Że Nie Jest Nilfgaardczykiem, co wszyscy wokół mają zupełnie w odwłoku. Cahir cierpi jednak na inny rodzaj niemocy niż wiedźmin. Cahirowi w zasadzie nic się nie udaje. Po prostu. Prócz rżnięcia, ale to też tylko w jednym tego słowa znaczeniu. Tym, z którego nie trzeba się dzieciom głupio tłumaczyć.
Cesarz Nilfgaardu zleca mu zadanie schwytania Ciri - nie udaje mu się (i to dwukrotnie!). Cesarz wydaje na niego wyrok śmierci - nie udaje mu się umrzeć honorowo, nim ktoś odetnie mu głowę. Nie żeby Cahir później się tym specjalnie martwił, oczywiście. Do tego wiedźmin go nie lubi, Cirilla się go boi, a wszyscy wokół próbują mu wcisnąć, że Vicovaro to też Nilfgaard (o małych ojczyznach nie słyszeli, niedobrzy!).
Cahir zresztą - i to mi się w nim najbardziej podoba - jest postacią skonstruowaną tak, by kpić z archetypu błędnego rycerza. Jest szlachetny, mądry i zen (w większości sytuacji) do porzygu, prawie jak Eyck z jednego z ASowych opowiadań. Jednakowoż syn Ceallacha ma dwa momenty komiczne (w tym jeden niezamierzony, to tylko ja rżę jak głupia za każdym razem, kiedy o tym czytam) i wyjątkowo patetyczną śmierć (którą nauczyłam się omijać, żeby się we mnie nic przypadkiem wypadkiem nie zagotowało). Ale powiedzmy sobie o elementach komicznych: pierwszy, mnie bawiący niezmiennie, to bitwa na moście w końcówce "Chrztu ognia", bo wyobraźcie sobie: najpierw nasz bohater bez skazy i zmazy wydziera się na wojaków "dokąd, skurwysyny!", robiąc przy tym rumor, który w normalnych warunkach robi stado żubrów, a potem wygłasza mowę godną Bravehearta. A jak nie Bravehearta to przynajmniej pierwszego z brzegu generała z amerykańskiej produkcji wojennej. Drugi element komiczny jest bardziej rozbudowany i bardziej rozciągnięty w czasie, a dotyczy on pobytu drużyny naszego wiedźmaka w Toussaint. Wtedy to Cahir prezentuje dobre wychowanie, zabawiając dwie szlachcianki. Które to szlachcianki wzdychają do niego, czego nasz bohater zdaje się nie zauważać, ale w zasadzie mile to łechce jego próżność. A dlaczego tego nie zauważa? Ano, tu znów wypada się cofnąć do Cahira-błędnego rycerza. Nilfgaardczyk kocha bowiem Ciri. I to kocha na prawdziwie rycerską modłę, platonicznie. Trochę ta miłość śmierdzi pedofilią, ale Cahirowi wszystko się wybacza, bo kocha platonicznie, jest szlachetny i przystojny (w mojej wyobraźni wręcz nieprzyzwoicie, ale ciiii...). O śmierci Cahira pisać nie będę, bo byłby to potężny spoiler, a do tego nie lubię jej wspominać, bo ocieka takim patosem, że robi mi się gorzej na samo wspomnienie. Generalnie można podsumować ją w amerykańskim stylu: umarł tak jak żył. Miał pecha, znaczy się.
Ojejku jej, coś mi się wspomnienie o Cahirze rozbudowało, już się przywołuję do porządku.
Zajmijmy się teraz Milvą, żeby był przerywnik od postaci męskich. Milva to postać, którą z miejsca się lubi: jest silną driadą, ma poczucie humoru i coś takiego, czego nazwać nie umiem, ale czym nadrabia braki w wykształceniu. Jest po prostu babą. Równą babką, rzec chciałam. Taką konstrukcją w opowieściach fantasy, której brakuje tylko blaszanego bikini w stylu Xeny. Od czasu do czasu robi też za Element Komiczny. Generalnie jest bardziej uloffcianą przez ASa postacią niż Cahir, bo jest jej więcej, podczas gdy nasz Nilfgaardczyk cierpi na syndrom Legolasa łamane przez syndorom Sztachety w Płocie - wiemy, że jest, ale go nie słychać. Jeszcze gorszą Sztachetą jest jednak Angouleme, która doszlusowała do geraltowej kompanii najpóźniej i ma stanowić parę dla Milvy - jest dzika, niewykształcona i dużo klnie, ale nikt się nie domaga się dla niej blaszanego bikini.
Oczywiście, skoro już przy kobietach jesteśmy, głupio byłoby nie wspomnieć o Yennefer (bo Ciri zostawiam na koniec).
I co tu powiedzieć o Yennefer? Należę do tej grupy czytelników, która nie miałaby nic przeciwko zniknięciu Yen z fabuły. Zupełnie, totalnie, jak sen złoty. Bo większość fragmentów z Yennefer i wiedźminem jest o kant dupy potłuc: ona mówi zagadkami, on wstawia jej rzewne, głodne kawałki, oboje nie wiedzą co z tym zrobić i WTEM! rżnięcie. Wyciemnienie, na dziś dziękujemy. Yennefer rzeczywiście ma dobre momenty, ba, ma nawet głębię. Bo żeby nie było tak łatwo, to czarodziejka też cierpi na niemoc. Tym razem jest to niemoc spowodowana niemożnością posiadania dziecka. Plus niemoc kochania jak człowiek, przez co dla mnie jest zdecydowanie większym mutantem niż Geralt, ale ja się nie znam. Geralt też dzieci mieć nie może, więc żyją sobie - pozwólcie, że użyję wypromowanego przez tego okropnego babsztyla, Pawłowicz, określenia - w jałowym związku partnerskim.
Chociaż z drugiej strony trudno to związkiem nazwać.
Dość, dość o babach, do gerlatowej kompanii lepiej wróćmy, bym nie złapała zadyszki przed narzekaniem na Cirillę. Zacznijmy sobie od Regisa , który wspaniałą postacią jest i basta. Kto twierdzi inaczej, temu zrobi się nową defenestrację praską. Czy gdzie tam mieszkacie...
Regis jest sympatyczną postacią głównie z powodu specyficznego poczucia humoru oraz poczucia wyższości. Do naszych bohaterów bowiem Regis zwykł się zwracać jak do kmiot.. tfu! Studentów rzec chciałam. Tonem belferskim, wszechwiedzącym, tonem najbardziej wkurwiającym ze Wszystkich Wkurwiających Tonów Świata. Regis ma też sporą wiedzę i jest powodem do rozmów, które do dziś są w dziesiątce moich ulubionych dialogów książkowych. Uwielbiam na przykład tę rozmowę, w której AS za pomocą Regisa rozprawia się z mitami na temat wampirów i wampiryzmu w ogólności. No i zahacza o temat aborcji, ale to chyba tak troszku rykoszetem - ale to z kolei pokazuje mądrość, zen i szlachetność Cahira, niemoc Geralta oraz nieogarnięcie Jaskra.
Właśnie! Jaskier! Tę postać można podsumować jednym zdaniem: "Masz lat blisko 40, wyglądasz na blisko 30, wyobrażasz sobie, że masz nieco ponad 20, a postępujesz, jakbyś miał niecałe 10" - to cały trubadur Jaskier. Plotkarz, kurwiarz, poeta, Geraltowy BFF. Zdawać by się mogło, że w całej książce robi li i jedynie za Element Komiczny, który ma być miłą odskocznią od filozofowania wiedźmaka, ale AS zdaje się nam sugerować, że za tą postacią jest coś jeszcze. Bo Jaskier jest szpiegiem. I to takim tajnym-tajnym. Ale przy okazji jest trochę fajtłapą, trochę łajzą, trochę głupkiem. I za to go uwielbiam.
Nim zacznę psioczyć na Ciri, pozwólcie, że zachwycę się jeszcze jednym z szwarccharakterów. A raczej trochę wanna-be-szwarccharakterem. Mam na myśli Cesarza Emhyra var Emreisa. W zasadzie jeszcze nikomu nie udało mi się wytłumaczyć ani tego, dlaczego tak lubię tę postać, ani dlaczego nie uważam go za szwarccharakter. Otóż Biały Płomień Tańczący Na Kurhanach Wrogów (zawsze uważałam to za debilny przydomek NOALE) jest cesarzem-tyranem. Do tego rządzi sprawnie silnym i bogatym imperium, więc północni królikowie go nie lubią. I my go nie lubimy. Nie wiemy dlaczego, ale do pewnego momentu nie lubimy. A potem okazuje się, że nie dość, że Cesarz w świecie bywały, to jeszcze przystojny (znów nieprzyzwoicie, ale ja mam jakąś słabość do Nilfgaardu...), a w zasadzie to jest misiem-pysiem przytulanką i ma dobre serduszko tylko polityka oraz władza jest zła i niedobra, więc go zepsuła. I na koniec okazuje się, że jest tak jakby szlachetny. W tym miejscu mam wielką ochotę przytoczyć jedną z forumowych rozmów na temat popularności buców w literaturze. Bo Emhyr jest bucem. Ale jest bucem uzasadnionym, czyli Przytulanką co skrywa pod bucerą swoją prawdziwą naturę. Jest trochę typem pana Darcy, a ja należę do grupy fangirlującej pana Darcy. Jakże mogłabym nie fangirlować Emhyra?
A poza tym ta, khem, słabość do Nilfgaardczyków...
Tak sobie myślę, że w sadze jest w zasadzie od cholery postaci, a ja się tu streszczać muszę, bo nikt nie czyta długich tekstów. Zacznę sobie narzekać na Cirillę, mogę?
Jak powiedziałam na początku, Ciri to Najbardziej Wkurzający i Niewdzięczny Bachor Wszech Czasów. Cirillę charakteryzuje bowiem niczym nieusprawiedliwiona bucera. Poza tym Cirilla jest standardową Merysójką - jest ładna, inteligentna, ma zdolności magiczne, wszystko jej wychodzi, obronną ręką wychodzi z opresji, nigdy się nie gubi. By dopełnić merysujskiego obrazu, dodam, że faceci (że wspomnę Cahira czy Jarre) ścielą jej się u stóp, bo w jej towarzystwie nagle włącza im się Tryb Dywanikowo-Służalczy. Jedynym, co nie pasuje w niej do opisu Mary Sue, jest to, że nasza Ciri słodka lubi zabijać. Bardzo.
A dlaczego jest niewdzięczna? Bo jak się okazało, że nikt nie przybiega na klaśnięcie (Ciri zgubiona na pustyni, Ciri złapana przez Bonharta), to z pewnością znaczy, że o niej zapomnieli, że mają ją w odwłoku. Co z tego, że dzielą ich kilometry? Co z tego, że i Yennefer, i Geralt z kompanią robią wszystko, by ją znaleźć? Toż powinni się zmaterializować przy boku obrażonej księżniczki jak tylko zmarszczy nosek!
Szczerzę nienawidzę tej postaci. Wolałabym, żeby AS ją ukatrupił. Ale nie! Jak zwykle zabijane są wszystkie moje ulubione postaci. A ci, których nie lubię, zawsze zostają przy życiu.

No, dobrze. Skończyłam z bohaterami. Teraz króciutko o języku i stylu. Cóż, Sapkowski styl ma specyficzny. Pióro ma lekkie, to prawda. Komizm we wszelkiej postaci też jak najbardziej obecny. Niemniej jednak ma też kiepskie momenty. Na przykład zmusza swoje postacie do tego, by filozofowały. Filozofuje więc Gerlat, filozofuje (przy małej pomocy żonglerki słownej i uroku bad boya) Vilgefortz, filozofuje Yennefer. Nawet Jaskra filozofowanie nie ominęło, ale poeta robi to na swój sposób. Bo całe Jaskrowe filozofowanie sprowadza się do wniosku, że "wojna przypomina ogarnięty pożarem burdel".
Wspomniałam też na samym początku o odniesieniach do świata rzeczywistego. Cóż, głównie jest to polityka. Do moich ulubionych komentarzy politycznych należy chyba reakcja słuchaczy na ideę demokracji według Stefana Skellena Puszczykiem zwanego. To jest naprawdę cud, miód i orzeszki fragment.

Saga, zapewne z racji tego, że ma aż tyle tomów i zawiera tyle wątków, jest nierówna. Ma dłużyzny, ma kiepskie wstawki (niech wspomnę głodne kawałki Geralta i Yennefer), ale to wszystko wybaczamy dzięki wcale zgrabnej fabule, bardzo dobremu pomysłowi i wartkiej akcji. Cała historia wiedźmaka, choć może nie kończy się tak, jak wszyscy by chcieli, jest warta poznania. Nie tylko dlatego, że jest tworem uznanym, ale głównie dlatego, że jest świetną rozrywką.
Dlatego ma ode mnie 10, ale ja sprzedałam wiedźminowi duszę już dawno i jestem nieobiektywna.



PS. O wyszczerbionej ekranizacji opowiadań Sapka nie wspominam, ponieważ boję się o moją przeponę. Do dziś łapie mnie niezdrowa wesołość, jak sobie pomyślę o tych papierowych i gumowych Pomiotach, poszatkowanej akcji, zgwałconym uniwersum i drętwej grze aktorskiej. Więc - sorry, Winnetou. 
O tym strach nawet zacząć rozmawiać.
Pozdrav,


4 komentarze:

  1. Wiedźmin <3 Może nie sprzedałam mu duszy, ale z chęcią odświeżyłabym sobie kiedyś całą sagę, bo jest tego warta.
    Jeśli chodzi o całą gromadkę Geralta (który mnie czasem irytował emowaniem, ale z rzadka), to największym uczuciem darzyłam i darzyć będę Regisa. Nie tylko dlatego, że jest wampirem i jest mądry i superzabawny i w ogóle, tylko że jest w tych swoich zajebistościach autentyczny. Wydawał mi się najbardziej ludzki z nich wszystkich (o ile można tak powiedzieć o wampirze).
    Na ekranizację spuśćmy zasłonę milczenia, słówko o grze - jest naszym towarem eksportowym, z czego osobiście jestem dumna. Sama nie grałam, ale wiele razy śledziłam, jak ktoś gra (taka moja rozrywka) i nie mogę wyjść z podziwu. Spodziewałam się, że wyjdzie z tego chała równa temu, co zapodano w filmie, a tu proszę.
    P.S. Oglądam właśnie "Poradnik pozytywnego myślenia" i coś mi się widzi, że będę się tym filmem jarać. Dzięki za polecenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Regisa uwielbiam, na równi z Jaskrem. To dwie moje ulubione postaci. Ale słabość do Nilfgaardczyków jak się w gimnazjum pojawiła, tak pozostała :) Geralt też mnie irytuje, w większości w scenach z Yennefer, ale to może też dlatego, że jej nie lubię.
      O grze nie wspomniałam, bo nigdy nie grałam ani nie widziałam jak ktoś gra, więc nie mam przedstawienia.

      A co do "Poradnika..." to czekam na jakąś twoją dłuższą wypowiedź na temat tego filmu (sama zaczynam o nim pisać, tylko nie wiem, czy najpierw napisać o "Poradniku..." czy o "Django"...)
      Polecam się na przyszłość, tylko o d października do grudnia obejrzałam prawie 60 filmów, więc jest co polecać :)

      Usuń
  2. Czytałem pierwsze tomy Wiedźmaka kilka razy, ostatnie chyba tylko ze dwa. Będę sobie musiał odświeżyć całość - i tym razem będę wypatrywał w związku ponurego wesołka Geralta z Yen elementów toksycznych. Poprzednio mi jakoś umknęły, ale cóż, mniej doświadczenia miałem.
    Zawsze jakoś wolałem Triss niż Yennefer. A tak w ogóle, to z wszystkich bohaterów od dawna najbardziej lubię Jaskra.

    OdpowiedzUsuń
  3. Broz, miła ma, najmilejsza, pójdź w me ramiona, założymy sobie Kółko Adoracji Cesarza o Dziwnym Przydomku, Któremu Chętnie Nawet Na Jeżu, Nomen Omen. Albo jakiś Front Wsparcia Nilfgaardczyków czy cuś. Bo, Jeżu Kolczasty (!), ja tego Emhyrka strasznie-strasznie uwielbiam. Głównie dlatego, że lubię sukinkotowatych nieco władców, którzy jednakże swą sukinkotowatość uprawiają li i jedynie w imię racji stanu. Nie wspominając o tym, że są przystojni nieprzyzwoicie i jeszcze w mundurkach latają i w czerniach. I jeszcze serce me wrażliwe roztapiają - wiadomo, o których scenach mówię. :D Taaa, o czym to ja?
    W ogóle jestem za kilnięciem Yen i Ciri. O ile mniej wkuropatwienia! Fragmenty z Ciri przerzucam. Bleh.

    OdpowiedzUsuń