piątek, 31 sierpnia 2012

02. Paullina Simons "Jeździec Miedziany"




UWAGA! OCENA ZAWIERA SĄDY I SŁOWA RACZEJ NIEODPOWIEDNIE DLA CZYTELNIKÓW PONIŻEJ LAT 16. PLUS OSOBISTE WYCIECZKI W STRONĘ AUTORA CO GŁOWĘ Z CZYM INNYM POMYLIŁ.
OPINIA ZAWIERA RÓWNIEŻ TZW. SPOJLERY, KTÓRE SĄ PRZYKŁADAMI BEZSENSOWNOŚCI TEKSTU.
Dziś będzie pogadanka o tym, jak bardzo zła jest książka z historycznym tłem pozbawiona researchu oraz pisana przez autorkę z ewidentnymi palpitacjami macicy.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że ta powieść jest piękna… Tyle że nie jest.
Zacznę od skrótowego opisu akcji. Rzecz dzieje się w Leningradzie w roku pańskim 1941, tuż przed tym i zaraz po tym jak Szlachetny Wilk postanowił wyrolować Wujka Joe. Główną bohaterką jest Tania Mietanowa, która pewnego pięknego dnia poznaje przystojnego żołnierza (no, mundury Armii Czerwonej seksowne jak nic, tylko wzdychać… [dobra, to tylko ja mam takie przemyślenia. Chociaż nie, wszyscy wiemy, że naziści byli źli, ale dobrze się ubierali…]), Aleksandra Biełowa. No i mamy romans. A cóż by innego?
Zapiałam z zachwytu, bo lubię romanse historyczne, a romanse dziejące się w tamtych czasach to w ogóle Szał Ciał i Zjazdy w Norymberdze. Ponadto, według opisu wydawcy (a mama uczyła: nie ufaj wydawcom!) to miał być romans wszechczasów, epopeja porywająca jak „Doktor Żywago” (Pasternak wywija dzikie hołubce w grobie!). Dodatkowo ujął mnie za serce me miedziane ten tytuł – tak ewidentne nawiązanie do lubianego przeze mnie Puszkina (Puszkin drgnął niespokojnie w mogile na samą myśl!). Uwielbiam książki wchodzące w interakcje z innymi dziełami kultury, sama piszę takie opowiadania, więc chwyciłam, zaczęłam czytać, po czym Aryjska Ekologiczna Jak Mało Która Pochodnia z ręki mi wypadła, bo omdlałam. Zawzięłam się jednak i przeczytałam do końca, choć co strona wołałam – cytując klasyka – „ja tu ginę, mamo!”*.
Wykonanie powieści, oczywiście, leży i kwiczy jak zarzynana rytualnie zwierzyna.
Swoją pogadankę zacznę od ewidentnych głupot, wypisanych przez autorkę, później się radośnie pastwić będę nad logiką, a potem nad ograniczeniem inteligencji postaci.
Wypiszę w punktach, coby łatwiej było. Inaczej zadyszki dostanę, zgubię się.
1.                       Historyczne bzdety:
a)                      Tania zatrudnia się w fabryce Kirowa, przy produkcji – uwaga, uwaga – czołgu KW-60… A taki czołg nie istniał. Nie żebym się znała na radzieckich czołgach, moja znajomość zatrzymała się gdzieś na etapie „Czterech Pancernych i Psa”, ale ktoś mi kiedyś o tym powiedział, więc postanowiłam sprawdzić. No i rzeczywiście, jest KW-1, KW-2, KW-8, KW-85, ale KW-60 nie ma.
b)                      Bohaterowie powieści ciągle zachwycają się niemieckimi Tygrysami, podczas gdy te do produkcji trafiają dopiero w roku 1942.
c)                       Żarcie, które serwują sobie bohaterowie powieści – czy to w mieście, przed głodem, czy na wsi -  z jedzeniem z tamtych czasów i okoliczności nie ma nic wspólnego. Ale czemu ja się dziwię? Związek Radziecki opisany w tej książce to wszak kraina mlekiem i miodem płynąca, wszyscy są bogaci i mają wszystko. Ja też mam tego wszystkiego po kokardę, gdy to czytam.
d)                      Żołnierz Armii Czerwonej może sobie łazić po mieście gdzie chce, ile chce, przychodzić do koszar kiedy chce i nawet broni nie musi pobierać ani zdawać, gdy na patrol idzie, bo przecież najwyraźniej my, profani, nie wiemy, że żołnierz Armii Czerwonej jest zawsze gotowy i karabin ma pod ręką, sprytny skurczybyk. Teraz już wiem, dlaczego Wujciowi Von P. się pod Stalingradem nie udało.
e)                      Generalnie żołnierz Armii Czerwonej nic nie musi i nikogo to nie obchodzi. Znów mogę ten podpunkt podsumować słowami klasyka: „Mam niby jakieś obowiązki, a przecież – pustka, jakby zupełnie nie miało znaczenia czy wstanę czy nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię… Ja pierdolę”
f)                        NKWD to zgraja idiotów, a elementy wywrotowe mogą im znikać jak chcą i kiedy chcą – ogólnie: wymykać się z więzienia z przytupem, a nikt nie pomyśli, by je gonić. Bo tak właśnie robi Aleksander, radziecki MacGyver, cholera.
g)                      Nawiązania do Puszkina ni w pięć ni w dziesięć  i po prostu na siłę.
2.                       Logiczne bzdety:
a)                      Aleksander Biełow aka Alexander Barrington (tak, nasz bohater jest tak naprawdę Amerykaninem, dzieckiem amerykańskich komunistów) -  jest on jednym wielkim bzdetem i nieporozumieniem. Autorka pisze, że Szura (bo tak nazywa go Tania) mówił z lekkim obcym akcentem. Ale jest on na tyle zauważalny, że niewyuczona w ich rozpoznawaniu, randomowa Rosjanka natychmiast go wyłapuje.  Przypominam – Szura przedstawia się jako Biełow  - zatem ani chybi wszyscy wokół w jednostce głusi jako te pnie byli, że tego akcentu nie słyszeli i nie zastanowił ich on wcale a wcale. No oczywiście.
b)                      Wielka Miłość Głównych Bohaterów (zwana dalej WMGB) dopada ich na ulicy, od pierwszego wejrzenia – musi anioł z nieba zszedł i Tatianie do uszka szepnął „oto true love twoja”. A ona uwierzyła i rzekła: „niechaj się stanie według słowa twego”, a potem aniołowie śpiewali, pastuszków do stajenki… A nie, nie ta opowieść.
c)                       WMGB oczywiście nie byłaby WMGB, gdyby nie problemy – otóż okazuje się, że z Szurą – niezależnie od Tani – spotyka się jej starsza siostra. Więc nasza bohaterka, Matka Teresa w Przebraniu – rezygnuje z miłości, zmuszając Szurę do tego, by spotykał się z jej siostrą, choć on tego nie chce. I w sumie ja nie widzę żadnego problemu, żadnej dramy – Aleks mógł z Daszą zerwać, bo poznał ją w klubie, tak jak wszystkie poprzednie, a Daszy przez sporą część książki kompletnie na nim nie zależało, i spotykać się z Tanią, ponieważ i tak spotykali się „na mieście”. Oczywiście nic z tej rezygnacji panny Tatiany nie wychodzi, bo to miłość tak wielka, że mujeju, nic tylko siądź i z rozpaczy płacz. Na szczęście kłopotliwa Dasza zostaje usunięta z opowieści w sposób „opkowy i aŁtoreczkowy”. Mówiąc prościej – Dasza kojfnęła, dzięki czemu przestała być problemem.
d)                      WMGB widzą wszyscy prócz Daszy.
e)                      Intryga z dupy wzięta – Aleksander ma przyjaciela, jeszcze ze szkoły, Dimitrija. Spuścił mu się z sekretu swego strasznego (znaczy że obcym elementem jest) i obaj decydują, że z tego kraju złego uciec chcą (chociaż autorka usilnie dalej przedstawia ZSRR jako krainę mlekiem… i tak dalej i tak dalej). Dimie podoba się Tania, ale ta go nie zauważa. Wtedy Dima wpada na zajebiście inteligentny pomysł i informuje Szurę, że jeśli ten nie odpuści i Tatiany do niego nie nakłoni, to ten wszystkim powie, Aleksandra do ciupy wsadzą i koniec balu, panno Lalu. Ta, jasssne. Jakby Dima rzeczywiście powiedział, to on pierwszy dostałby kulkę w łeb, bo spiskował przeciw ojczyźnie, niewdzięcznik jeden, Amerykanina, element wywrotowy znaczy się, ukrywał, uciekać z nim chciał!
f)                       Aleksander – już z frontu – pisał do Tani listy. Pełne uczucia, nieprawdaż, ale i pełne przemyśleń dotyczących polityki oraz zawierające dokładne, prawdziwe informacje o położeniu wojsk. Że też mu je cenzura przepuściła, prawda? Cenzor dupa. Albo sentymentalista, więc go wyrazy miłości wzruszyły.
g)                      Autorka – co zauważył nawet redaktor – sama się gubi w zeznaniach. Kiedy nasze gołąbeczki biorą ślub, to szybko się muszą rozstać, więc Aleks przed NKWD udaje, że żonaty nie jest, coby Tanię ocalić. Takim to sposobem pozbywa się obrączki, ale autorka sama nie wie, czy w końcu daje ją żonie, czy nosi pod mundurem na sznureczku. Raz pani Simons pisze tak, a raz śmak – wybierz sobie sam, czytelniku!
h)                      Żołnierz radziecki zapasy armii wynosić z koszarów może bez opamiętania, pudłami. Oczywiście. Armia ma, to się z true love Aleksa podzieli.
i)                         Kiedy mamy idylliczny obraz życia Tani i Aleksa na wsi, jest taka scena, która mi dech zaparła – małżonkowie, w ramach zabawy, rzucają w siebie jedzeniem. JEDZENIEM. Po tym, co przeszła Tania. Po tym jak mało z głodu nie umarła. Ta jassssssne, bardzo prawdopodobne. Już pomijam fakt, że ta zabita dechami wieś strasznie bogata być musiała, skoro tak marnowali produkty. Obrodziło w tym roku, pani kochana, białe niedźwiedzie nie zżarły, wojsko nie zarekwirowało.
3.                       Postaci są jedna w drugą beznadziejne:
a)                      Aleksander – niby dorosły facet, a zdania swojego nie ma. Nie umie wybrać baby, po Tania mu już wybrała, nie może uciec, bo… Bo nie. Nie może zrobić dosłownie nic. A jest przecież obcokrajowcem! Niby pod latarnią najciemniej, ale ja bym armii nie wybrała, żeby się w niej schować. Facet jest prawie pustką emocjonalną, nie ma żadnego życia wewnętrznego, prócz ciągłej obawy o życie Tani. Podsumować go można znów klasykiem: „Ileż to razy w myślach osiągałem wszystko. Udało mi się tylko nie być komunistą.”
b)                      Tania – Matka Teresa od Siedmiu Boleści – rodzina jej nie kocha, bo kocha bardziej jej brata bliźniaka, Dasza uważa miłą, słodką, ale głupią… No, jedynym jasnym punktem jest Aleks, ale dziewczyna jego miłość odrzuca, bo Dasza go kocha… Rozterki, pani kochana, jak w telenoweli. Akcja – aż do śmierci jej siostry – się ciągnie jak smark po ścianie, a ona dalej nie wie, co ma robić. Jest to postać do bólu infantylna. A rozwija się w sposób kompletnie nieprzemyślany. Na początku sama zakupów nie umie zrobić, w połowie książki i pół miasta jest w stanie uratować, całą wieś wykarmić, ludzi jako pielęgniarka od śmierci ratuje jak, nie przymierzając, Batman  i Superman razem wzięci. Ba! Umierającym członkom rodziny swoje porcje jedzenia oddaje – można to tłumaczyć miłością, ale ludzie drodzy, głodujący się odczłowieczają (vide: powieści oraz wspomnienia obozowe, wspomnienia z gett).
c)                       Dasza i Dima – oboje po prostu głupi. Jak te trepy. Czółka mają myślą nieskażone, są głusi i ślepi. Nie chce o nich pisać, bo coś mnie aż podrzuca ze złości.
Może skończę wymienianie wszystkiego w punktach, bo tu można bez końca mnożyć przykłady idiotyzmów, a odwołam się do tych napisanych na wstępie palpitacji macicy. Otóż, cały romans jest bardzo harlekinowaty, przewidywalny i nudny. Ale słodkie słówka oraz dylematy bez właściwiej racji bytu to nic w porównaniu z częścią, w której przez sto stron mamy pokaz czystego, bardzo złego porno.
A źle napisane sceny łóżkowe bolą przez całe życie. Mnie do tej pory głowa boli, jak sobie o tym pomyślę.
TUTAJ NAPRAWDĘ POPROSZĘ CO DELIKATNIEJSZYCH O ODEJŚCIE OD MONITORÓW
Między bohaterami nie ma nic więcej ponad pocałunki aż do momentu ślubu. Tania ma lat 17, Aleks dwadzieścia kilka (dokładnie już nie pamiętam, chyba 26) i jest nie tylko pierwszym facetem, w którym się zakochuje, ale też pierwszym w każdym innym aspekcie. Spotykają się jednak na tej wspomnianej wcześniej wsi pod Uralem, a wtedy Aleks podejmuje chyba jedyną w pełni autonomiczną decyzję: bierze z Tanią ślub. Potem przez trzydzieści dni mieszka z nią w chatce nad brzegiem Rzeczki, co Nie Taka Znowu Licha Była.
Pierwszy raz Tani jest opisany strasznie (i każdy następny też, ale ten szczególny jest naprawdę straszny). Otóż na samym wstępie dowiadujemy się, że penis Aleksandra jest OGROMNY. Bez przesady, jest OGROMNY. I jako narząd sam w sobie – a do tego w wzwodzie, pani kochana! – wyjątkowo brzydki. Estetyzm estetyzmem, rozmiar ważniejszy. Tatiana – niewinna jako ta lilija (co autorka lubi podkreślać, co chwila pisząc o jej białej sukience, którą tak wielbił Szura) – boi się, że Aleks ją tym penisem od środka rozerwie. Dosłownie. Mnie macki opadły, ale pomyślałam sobie „za króla i Jugosławię!” i czytałam dalej, pełna nadziei, że autorka oszczędzi tego i owego. Nie oszczędziła. Ani przebijania błony dziewiczej (i radości po przebiciu tejże), ani orgazmów, ani żarcików Szury, które były zupełnie nie na miejscu.
Potem jest jeszcze gorzej. Opisy są porno-ginekologiczne, okropne, straszne, niewprawnie napisane – wszedł, wyszedł, wszedł, wyszedł, orgazm, wyszedł, wszedł, orgazm. Raz, dwa, raz, dwa, raz… Ale co ja się dziwię, żołnierz w końcu.
Nazajutrz co prawda coś tam ją „w środku” pobolewa, chodzić nie może (na miłość Boga!), ale wystarczyło jej raz spojrzeć na Aleksandra, by znów poczuć chętkę na seks. No i uprawiają ten seks, niemal nieprzerwanie, przez jakieś sto stron, lekko licząc. Rano, wieczór, we dnie, w nocy, w namiocie, w rzece, na kocu, w lesie, w łaźni, na zapiecku, na stole między blinami i w mące, na podłodze… (tchu mi zabrakło) słowem: wszędzie i zawsze. Prócz opisów penisa Aleksandra – i ciała Aleksandra jako takiego – mamy zachwyty nad jędrnymi piersiami i ładnym tyłkiem Tatiany… Do utraty przytomności. Przez czytającego, który już tego wytrzymać nie może, oczywiście.
Nie to byłoby jednak najgorsze, gdyby nie sprawa, która zupełnie mnie zbulwersowała. Otóż, niemal zaraz po swoim pierwszym razie Tania garnie się do… no dobra, może inaczej, bo będzie zbyt grubym słowem rzucone. Więc tak: ta sama niewinna Tatiana, która dopiero co straciła dziewictwo ochoczo zabiera się do… Fellatio.
Droga przez mękę i zero, null, nic z poprzedniego słodko-pierdzącego sentymentalizmu. Który oczywiście wraca, gdy urlop Szury się kończy. Ani chybi pod Uralem powietrze zdradzieckie – ludziom w głowach od niego się przewraca.
MOŻNA JUŻ WRÓCIĆ PRZED MONITORY
Żeby nie było, że zionę nienawiścią, to napiszę, że książka ma jeden – słownie jeden – dobry element: opisy głodu i beznadziei, które to głód i beznadzieja dręczą mieszkańców Leningradu. Te są naprawdę sugestywne, logiczne, przemyślane i po prostu, po ludzku, dobre. Za każdym razem, kiedy o nich myślę, zachodzę w głowę, jakim cudem autorka mogła tak spartolić całą resztę. Ewidentnie jest to wina nie wykonania lub niedostatecznego wykonania researchu, przez co nawkradało się idiotyzmów. Plus, jest to także wina niedostatecznego warsztatu, który wyłazi chociażby przy tych scenach erotycznych.
Książkę samą w sobie czyta się szybko, bo jak człowieka podrywa na te głupoty, to i szybko idzie. Jeśli nie interesują was tak naprawdę realia, a chcecie słodkiego, naiwnego, ale też „pikantnego” (o, pożal się Boże!) romansu, to możecie tę książkę przeczytać. Ale, jak już mówiłam, postacie są naiwne, a złe porno boli czytelnicze oczy.
Nie polecam tej książki. Absolutnie nikomu, kto historię oraz dobre romanse lubi.
Pozdrav,

*Wszystkie cytaty z  filmu „Dzień Świra” (reż. Marek Koterski)

sobota, 25 sierpnia 2012

01. Alan Furst "Szpiedzy w Warszawie"


                  Naszą przygodę zaczynamy od książki.

„Szpiedzy w Warszawie” Fursta jest to historyczna powieść szpiegowska. Areną zmagań różnych wywiadów – francuskiego, radzieckiego i niemieckiego, jest przedwojenna Warszawa. Akcja tej powieści toczy się bowiem w naszej stolicy w latach 1937-38.
Zacznę od bohaterów. Pierwsze skrzypce w tej, przyjemnej skądinąd, opowieści gra Jean-Francois Mercier,  francuski attaché wojskowy. Jego głównym zadaniem jest kierowanie siatką agentów – według opisu wydawcy. Bo w samej książce kieruje jedynie jednym agentem – Niemcem z Wrocławia, Edwardem Uhlem. Prócz tego Jean-Francois ma za zadanie rozbijać się po bankietach. Właściwie w tej opowieści życie towarzyskie wyższych sfer dyplomatycznych jest opisane z niemniejszą pieczołowitością niż te potyczki wywiadów. Co do samego Jeana-Francois, to zdobył on moje serce na samym starcie i nie pozwolił się nie lubić do samego końca. Dlaczego? Ano dlatego, że nie jest to bynajmniej młodzieniaszek latający z giwerą po Warszawce. Jean-Francois to stateczny czterdziestosześciolatek, weteran Wielkiej Wojny, kawalerzysta (co w ogóle daje mu u mnie +10 do zajebistości). Nie jest pozbawiony wad – ma swoje przyzwyczajenia, w złą pogodę niedomaga, bo dokucza mu stara rana kolana, a na dokładkę jest wdowcem, a także szlachcicem nie-z-wyboru, wiodącym dosyć ascetyczne życie. Jest to jednocześnie najlepiej opisana postać w całej książce. Mercier walczy nie tylko o wolność naszą i waszą, ale także o kobietę. „Staruszek” nasz bowiem zakochuje się w prawniczce, Annie, która związana jest z rosyjskim dziennikarzem, Maksymem, który i aparycją, i rozumkiem przypomina białego syberyjskiego niedźwiedzia. Ale o nim później.
Właściwie przy okazji postaci Anny dochodzimy do jednego z kilku słabszych elementów tej powieści – widać bowiem, że książkę pisał facet. O ile typowo męskie, mercierowskie spojrzenie na Annę mnie nie irytuje, bo jego zauroczenie jest urocze jak cały Mercier, to Anna wydaje się być momentami mimozowata, chociaż do Oleńki Billewiczówny wciąż jej bardzo daleko. Anna kreowana jest na nowoczesną kobietę wyzwoloną, bo żyje w wolnym związku z Maksymem, a jeszcze przy okazji ma czelność kokietować Jeana-Francois, podczas gdy największym jej grzechem jest właściwie posiadanie papierośnicy z wizerunkiem ubawionego Bachusa w towarzystwie nagich nimf. No błagam, panie Furst! Tylko tyle?  Ponadto związek Merciera i Anny miał być ponoć burzliwy (znów według opisu wydawcy), a cała jego burzliwość opiera się na zdaniu „tak, rozstałam się z Maksymem, trochę pokrzyczał, poryczał, ale w sumie spoko luz”. Także na romanse jak spod pióra Austen albo Bronte nie macie co tu liczyć.
Miałam coś powiedzieć o Maksymie… Ach, tak, Maksym to źródło bardzo niewykorzystanego materiału, bo pojawia się w książce od biedy dwa razy i zachowuje się jak rubaszny wujaszek Wania. Potraktowany jak obuchem w łeb stereotypem Słowianina nie ma się jak bronić i nie broni się, czego mocno żałuję.
Honor rosyjski ratuje dwójka szpiegów żydowskiego pochodzenia, małżeństwo Rozenów, o których wszyscy wiedzą, że pracują dla Wujka Joe z Sumiastym Wąsem i Gruzińską Fantazją, ale jednocześnie udają, że nie wiedzą. A Rozenowie zdobywają szpiegów w sposób uroczy – zapraszając na obiadki.  Reszta szpiegów, szczególnie dobrze przedstawiony wywiad niemiecki, na szczęście nie jest aż tak pierdołowata i w kwestii powieści szpiegowskiej książka trzyma porządny poziom.
Warstwa historyczna samej powieści jest znakomita. Z każdego opisu struktur i akcji widać, że autor nie poskąpił czasu na research, bo o zasadach funkcjonowania wywiadu oraz historii początku wieku XX można się sporo dowiedzieć. Generalnie polecam ją jako źródło ciekawostek, którymi można błysnąć wśród szkolnej braci na lekcjach historii.
Przejdźmy teraz do świata przedstawionego. Akcja powieści przez swoją lwią część toczy się w Warszawie, ale pojawia się też Glogau, Berlin i Paryż. Czepię się jak rzep psiego ogona mojej ukochanej Warszawy, bo człowiek spodziewałby się, że odmalowana jest jak ta lala, tylko że… Nie. Przez cały czas miałam wrażenie, iż stolica składa się z pięciu ulic na krzyż: Marszałkowskiej, Alei Ujazdowskich, Nowego Światu i fragmentów robotniczej Pragi oraz dzielnicy żydowskiej. Ach, raz pojawia się plac Trzech Krzyży. Nie chcę nic mówić, ale autor poskąpił nam nieco opisów miasta, a przecież to nie jest zadanie niewykonalne. Istnieją mapy, a w Internecie na YT bez trudu można znaleźć  filmiki pokazujące przedwojenną Warszawę. Ja sama z nich często-gęsto korzystam, więc panu Furstowi korona by z głowy nie spadła, gdyby zajrzał na znany portal albo po prostu pomyślał, że duszna atmosfera szpiegowskiego światka nie każdemu wystarczy. A poza tym, każdy pisarz ma wyobraźnię. Skoro starczyło mu jej na wątki sensacyjne, to dlaczego nie stało na opisy? Zbrakło w sklepach, czy jak?
Niemniej jednak sam wątek walki wywiadów jest pasjonujący, bo mamy i próby morderstw, i szpiegowanie, i strzelaniny, i polityczne rozgrywki, i ukrywanie szpiegów, i uprzejme bankiety w gronie wrogów, a nawet wernisaże młodych, obiecujących artystów. W kwestii rozrywki najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie, więc czytelnik przez całą lekturę trwa w niepewności. Za to panu Fustrowi należą się brawa.

Przejdźmy teraz do kwestii dostępności powieści. Ja osobiście polecam ją w wersji tradycyjnej lub PDFowej, chociaż wydano też audiobook, z którego ja, o nieświadoma, skorzystałam. W parne, letnie wieczory opowieść do ucha sączył mi niejaki pan Żołądkowicz, który przy dialogu więcej niż dwóch osób nie był w stanie zróżnicować ani ich głosów, ani nadać charakterystycznych manier mówienia,  przez co mnie osobiście, po wysłuchaniu doskonałego „The Red Necklace” (o którym innym razem), szlag po prostu trafiał. Audiobooka zatem nie polecam, chyba że nie znajdziecie tego w innej wersji.
Jest jeszcze jedna szczęśliwa wiadomość, którą chciałabym się z wami podzielić przy okazji pogadanki o tej książce – TVP i BBC kręcą serial na jej podstawie, który ma się pojawić na polskich ekranach w październiku. Więc jeśli nie macie czasu ani na czytanie, ani na słuchanie, może znajdziecie czas na obejrzenie kilku (chyba trzech) odcinków.
             A może na zachętę dodam, że w rolę Merciera wcieli się David Tennant, znany z roli Dziesiątego Doktora z serialu „Doctor Who”  i Barty’ego Croucha Juniora z „Harry’ego Pottera i Czary Ognia”?

Zresztą, zrobicie jak chcecie, ja swoje zadanie uważam za wypełnione.
                 Pozdrav, 

Startujemy

Witam na moim pierwszym, oficjalnym, blogspotowym blogu. Wszystkiego właściwie dowiecie się później, ewentualnie zajrzycie do zakładek. A jak was znam, blogowicze, zajrzycie. 
Dziś lub jutro pojawi się pierwsza polecanko-niepolecanka, więc zachęcam do zaglądania na bloga. 
Pozdrav,