Naszą przygodę
zaczynamy od książki.
„Szpiedzy
w Warszawie” Fursta jest to historyczna powieść szpiegowska. Areną zmagań
różnych wywiadów – francuskiego, radzieckiego i niemieckiego, jest przedwojenna
Warszawa. Akcja tej powieści toczy się bowiem w naszej stolicy w latach
1937-38.
Zacznę
od bohaterów. Pierwsze skrzypce w tej, przyjemnej skądinąd, opowieści gra
Jean-Francois Mercier, francuski attaché
wojskowy. Jego głównym zadaniem jest kierowanie siatką agentów – według opisu
wydawcy. Bo w samej książce kieruje jedynie jednym agentem – Niemcem z
Wrocławia, Edwardem Uhlem. Prócz tego Jean-Francois ma za zadanie rozbijać się
po bankietach. Właściwie w tej opowieści życie towarzyskie wyższych sfer dyplomatycznych
jest opisane z niemniejszą pieczołowitością niż te potyczki wywiadów. Co do
samego Jeana-Francois, to zdobył on moje serce na samym starcie i nie pozwolił
się nie lubić do samego końca. Dlaczego? Ano dlatego, że nie jest to bynajmniej
młodzieniaszek latający z giwerą po Warszawce. Jean-Francois to stateczny
czterdziestosześciolatek, weteran Wielkiej Wojny, kawalerzysta (co w ogóle daje
mu u mnie +10 do zajebistości). Nie jest pozbawiony wad – ma swoje
przyzwyczajenia, w złą pogodę niedomaga, bo dokucza mu stara rana kolana, a na
dokładkę jest wdowcem, a także szlachcicem nie-z-wyboru, wiodącym dosyć
ascetyczne życie. Jest to jednocześnie najlepiej opisana postać w całej
książce. Mercier walczy nie tylko o wolność naszą i waszą, ale także o kobietę.
„Staruszek” nasz bowiem zakochuje się w prawniczce, Annie, która związana jest
z rosyjskim dziennikarzem, Maksymem, który i aparycją, i rozumkiem przypomina
białego syberyjskiego niedźwiedzia. Ale o nim później.
Właściwie
przy okazji postaci Anny dochodzimy do jednego z kilku słabszych elementów tej
powieści – widać bowiem, że książkę pisał facet. O ile typowo męskie,
mercierowskie spojrzenie na Annę mnie nie irytuje, bo jego zauroczenie jest
urocze jak cały Mercier, to Anna wydaje się być momentami mimozowata, chociaż
do Oleńki Billewiczówny wciąż jej bardzo daleko. Anna kreowana jest na
nowoczesną kobietę wyzwoloną, bo żyje w wolnym związku z Maksymem, a jeszcze przy
okazji ma czelność kokietować Jeana-Francois, podczas gdy największym jej
grzechem jest właściwie posiadanie papierośnicy z wizerunkiem ubawionego
Bachusa w towarzystwie nagich nimf. No błagam, panie Furst! Tylko tyle? Ponadto związek Merciera i Anny miał być ponoć
burzliwy (znów według opisu wydawcy), a cała jego burzliwość opiera się na
zdaniu „tak, rozstałam się z Maksymem, trochę pokrzyczał, poryczał, ale w sumie
spoko luz”. Także na romanse jak spod pióra Austen albo Bronte nie macie co tu
liczyć.
Miałam
coś powiedzieć o Maksymie… Ach, tak, Maksym to źródło bardzo niewykorzystanego
materiału, bo pojawia się w książce od biedy dwa razy i zachowuje się jak
rubaszny wujaszek Wania. Potraktowany jak obuchem w łeb stereotypem Słowianina
nie ma się jak bronić i nie broni się, czego mocno żałuję.
Honor
rosyjski ratuje dwójka szpiegów żydowskiego pochodzenia, małżeństwo Rozenów, o
których wszyscy wiedzą, że pracują dla Wujka Joe z Sumiastym Wąsem i Gruzińską
Fantazją, ale jednocześnie udają, że nie wiedzą. A Rozenowie zdobywają szpiegów
w sposób uroczy – zapraszając na obiadki. Reszta szpiegów, szczególnie dobrze przedstawiony
wywiad niemiecki, na szczęście nie jest aż tak pierdołowata i w kwestii
powieści szpiegowskiej książka trzyma porządny poziom.
Warstwa
historyczna samej powieści jest znakomita. Z każdego opisu struktur i akcji
widać, że autor nie poskąpił czasu na research, bo o zasadach funkcjonowania
wywiadu oraz historii początku wieku XX można się sporo dowiedzieć. Generalnie
polecam ją jako źródło ciekawostek, którymi można błysnąć wśród szkolnej braci
na lekcjach historii.
Przejdźmy
teraz do świata przedstawionego. Akcja powieści przez swoją lwią część toczy
się w Warszawie, ale pojawia się też Glogau, Berlin i Paryż. Czepię się jak
rzep psiego ogona mojej ukochanej Warszawy, bo człowiek spodziewałby się, że
odmalowana jest jak ta lala, tylko że… Nie. Przez cały czas miałam wrażenie, iż
stolica składa się z pięciu ulic na krzyż: Marszałkowskiej, Alei Ujazdowskich,
Nowego Światu i fragmentów robotniczej Pragi oraz dzielnicy żydowskiej. Ach,
raz pojawia się plac Trzech Krzyży. Nie chcę nic mówić, ale autor poskąpił nam
nieco opisów miasta, a przecież to nie jest zadanie niewykonalne. Istnieją
mapy, a w Internecie na YT bez trudu można znaleźć filmiki pokazujące przedwojenną Warszawę. Ja
sama z nich często-gęsto korzystam, więc panu Furstowi korona by z głowy nie
spadła, gdyby zajrzał na znany portal albo po prostu pomyślał, że duszna
atmosfera szpiegowskiego światka nie każdemu wystarczy. A poza tym, każdy
pisarz ma wyobraźnię. Skoro starczyło mu jej na wątki sensacyjne, to dlaczego
nie stało na opisy? Zbrakło w sklepach, czy jak?
Niemniej
jednak sam wątek walki wywiadów jest pasjonujący, bo mamy i próby morderstw, i
szpiegowanie, i strzelaniny, i polityczne rozgrywki, i ukrywanie szpiegów, i
uprzejme bankiety w gronie wrogów, a nawet wernisaże młodych, obiecujących
artystów. W kwestii rozrywki najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie
rośnie, więc czytelnik przez całą lekturę trwa w niepewności. Za to panu
Fustrowi należą się brawa.
Przejdźmy
teraz do kwestii dostępności powieści. Ja osobiście polecam ją w wersji
tradycyjnej lub PDFowej, chociaż wydano też audiobook, z którego ja, o
nieświadoma, skorzystałam. W parne, letnie wieczory opowieść do ucha sączył mi
niejaki pan Żołądkowicz, który przy dialogu więcej niż dwóch osób nie był w
stanie zróżnicować ani ich głosów, ani nadać charakterystycznych manier
mówienia, przez co mnie osobiście, po wysłuchaniu doskonałego „The Red Necklace” (o
którym innym razem), szlag po prostu trafiał. Audiobooka zatem nie polecam,
chyba że nie znajdziecie tego w innej wersji.
Jest
jeszcze jedna szczęśliwa wiadomość, którą chciałabym się z wami podzielić przy
okazji pogadanki o tej książce – TVP i BBC kręcą serial na jej podstawie, który
ma się pojawić na polskich ekranach w październiku. Więc jeśli nie macie czasu
ani na czytanie, ani na słuchanie, może znajdziecie czas na obejrzenie kilku
(chyba trzech) odcinków.
A może na
zachętę dodam, że w rolę Merciera wcieli się David Tennant, znany z roli
Dziesiątego Doktora z serialu „Doctor Who” i Barty’ego Croucha Juniora z „Harry’ego
Pottera i Czary Ognia”?
Zresztą,
zrobicie jak chcecie, ja swoje zadanie uważam za wypełnione.
Pozdrav,
Ale masz adolfiasty, trolololowaty nagłówek. Będę zaglądać ;>
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że adolfiasty i trololowaty. W ogóle jest to fragment komiksu z jednej z moich ulubionych stron, hipsterhitler.com, którą gorąco polecam :)
UsuńUwielbiam ten nagłówek : o. Poprawiłaś mi nim humor :3.
OdpowiedzUsuńPrzeczytam to co napisałaś, gdy przejdzie mi ból łba :c
Spoko, spoko, stąd i tak nic nie ucieknie.
UsuńGeneralnie cały szablon wygląda na razie siermiężnie, bo wciąż testuję blogspota, ale na ten rysunek sama nie mogę się napatrzeć i na pewno go zostawię :)
HIPSTER HITLER, AAAAA! *-* Kocham, kocham, kocham, nie sposób przejść obok bloga obojętnie! Mru.
OdpowiedzUsuńRecenzja fajna, bardzo się cieszę, że akurat tej książki, bo odkryłam dzięki Tobie kolejną fajną pozycję, którą muszę dodać do spisu zatytułowanego "chcę przeczytać". Serial też obejrzę, boś mi ochotę zrobiła! Właściwie jedyne, na co tu kręcę nosem, to to stereotypowe przedstawienie Rosjan. Będzie bicie, bo ja nie lubię, gdy Rosjan traktuje się w taki sposób. :x Tym bardziej że pisarze powinni przede wszystkim stereotypy obalać.
I ja będę zaglądać. :>
Ano stereotypowe. Maksym sympatyczny, ale głupi. I za kołnierz nie wylewa.
UsuńTak, tę książkę warto przeczytać, ale właśnie piszę nową recenzję książki, której i trzymetrowym kijem bym nie ruszyła, jakbym wiedziała, co to jest. A będzie to książka o Rosji.
PS. Jeśli mi powiesz, że też jesteś fanką Dziesiątego Doktora/Davida Tennanta, to się chyba wzruszę ;)
Dzięki, że uprzedziłaś, przygotuję się psychicznie... :x A jaki gatunek?
UsuńNiestety, oszczędzę Ci wzruszeń, nie oglądam "Doctora Who". :C
Uff co za ulga, bo bym się musiała mocno przestawić. Właśnie jestem w bojowym nastroju, bo nie mogę uwierzyć, że to możliwe: Moffat (scenarzysta "Doctora" i "Sherlocka") czego się nie dotknie, czego nie wymyśli, to jest to pomysł dobry - też bym tak chciała!
UsuńGatunek tej książki? Romans historyczny. Pełen absurdów techniczno- obyczajowo- historycznych i złego soft porno.
Romans historyczny? Jedyne, co mi na myśl przychodzi - związane z Rosją, rzecz jasna - to "Biała wilczyca" i "Miedziany jeździec", a z tego, co kiedyś pisałaś, wiem, że "Jeźdźca" czytałaś. Czyżbym trafiła...? :>
UsuńTak, "Jeździec...". Ktoś mi ostatnio powiedział, że to wspaniała powieść i sprowokował mnie do udowodnienia, że nie ;)
UsuńTeż mi tak mówiono, ale nie miałam się jeszcze okazji się przekonać, więc niecierpliwie czekam na Twoją opinię! ^^
UsuńBędzie w weekend.
UsuńW międzyczasie ja zapraszam na "Fausta", chociaż jeszcze nie ma tam motywów bolszewickich :)
Jeszcze? Nie kuś! :x A za "Fausta" już się zabieram, przy sprzyjających okolicznościach naskrobię komentarz jeszcze dziś, chyba że mnie rodzina zmolestuje i odgoni od komputera. :x
UsuńNo tak jakby jeszcze. Bo mam zostawioną ładną, kuszącą furteczkę w wątki bolszewickie :D
UsuńA ja może jeszcze dziś zabiorę się za "Ostatni dzień lipca" Rychtera, czyli też zostanę w tematyce sensacyjno-wojennej. Ale w międzyczasie mam plan napisać analizę "Prestiżu" i ostatniego Batmana, więc może lata 40. i wojna nie zdominuje tego bloga :D
Chociaż z drugiej strony... Nagłówek zobowiązuje :D