niedziela, 12 stycznia 2014

48. Ofensywa zimowa cz.1: za jakie grzechy!

Niby obiecywałam sobie, że po maratonie z Serialowym Październikiem przez jakiś czas nie wplączę się w żadne dłuższe cykle.

Proszę państwa, jak ja się mile wplątałam!

Efektem wplątania jest właśnie Ofensywa zimowa. Niby w zimie ofensyw podejmować się nie powinno, ale cóż, zdarza się. Tym razem będę bombardować was filmami z obszaru, którym nie zwykłam się na tym blogu zajmować - z Rosji (o, wybaczcie, wszyscy niemieccy twórcy!). Nie myślcie jednak, że filmy te nie będą dobrane według żadnego klucza. Zresztą, to premiera premier, bo i klucz bardzo dla mnie nietypowy - aktor. Filmografią szliśmy zaś bardzo na wyrywki, nie bardzo zwracając uwagę na rok produkcji - w takiej samej kolejności będą pojawiały się filmy w notkach. A notek będzie wiele.

Zresztą, ten cykl to premiera podwójna, bo w naszej podróży przez rosyjskie kino będę wam towarzyszyć nie tylko ja, ale i Arczi. Wraz ze mną i z Arczim wybrał się również Fiodor Bondarczuk, który dziwnym trafem ma wiele wspólnego z całkiem pokaźną liczbą obejrzanych przez nas filmów. Tym oto sposobem ja, Arczi i Bondarczuk zabieramy was w podróż pełną spojlerów - w końcu trzeba czymś spojlerować, żeby utrzymać nazwę blogaska. Spojlerów jest tu zatem mnóstwo, nawet w luźnych uwagach. Nie mówcie, że nie ostrzegałam.

Ale, nie marudząc już więcej: prezentujemy dziś wam cykl bardzo specjalny, bo będący naprawdę zapisem rozmów. Mamy nadzieję, że się nie wystraszycie. Ani Rosji, ani mnie, ani Arcziego no i, ostatecznie, Bondarczuka też nie.

Był rok tysiąc dziewięćset czterdziesty drugi… no, był koniec dwa tysiące trzynastego, ale nasza ofensywa rozpoczyna się podobnie - pod Stalingradem. A konkretnie pod kinowym ekranem, na którym wyświetlano nowy film Fiodora Bondarczuka. Patrząc na samolot na tle zachodzącego słońca i słuchając japońskich komunikatów radiowych -- żadne z nas chyba nie spodziewało się, że “eta była w Stalingradie”. A było, było. Z krzywą mordą i w furażerce. Pojawił się nieoczekiwanie i jednym rozkazem nas sobie podporządkował. Mężczyzna, który zepchnął w kąt Brozowego germańskiego serca jej przystojnych Niemców, spowodował uznanie “hyhy” za bezkonkurencyjne w starciu z Hiddlesowym “ehehe” oraz doprowadził do nieodwracalnych uszkodzeń naszej psychiki. (Wystarczy wspomnieć, że Broz pod wpływem tej piosenki przebąkiwała o przenicowaniu się jej stosunku do posiadania własnych dzieci. Massaraksz! :D) A wszystko dlatego, że BRWI, że usta i głos, że ten profil. Krew, błoto i mleko na twarzy. Przed Wami Piotr Fiodorow i jego skrzyw. I w ogóle. W ogóle szczególnie.

Porzućcie swoje kompy, porzućcie swoje mózgi, porzućcie wszelką nadzieję. Bo przyszliście poczytać nową notkę…

 

Aby powiększyć zdjęcia - należy na nie kliknąć. Co gorąco polecamy.


Stalingrad (Сталинград), reż. Fiodor Bondarczuk, 2013

Zawartość Bondarczuka: Film Bondarczuka zawiera. Jako reżysera. I w pewnym sensie połowę jego genów jako aktora. Więc można odhaczyć nawet dwóch Bondarczuków.


http://i1.woman.ru/images/article/9/c/img_9ce8f11ca4f2db18f3707534a484b573.jpg


O tym filmie pisałam już TU, ale w międzyczasie wykluła się w Brozowej głowie jeszcze jedna teoria, choć nieco naciągana. No, dobra, bardzo naciągana. Generalnie wymyśliłam sobie, że skoro można interpretować to baśniowo, można również interpretować cały film jako swoistą fantasmagorię straumatyzowanego umysłu bohaterki, czyli Katii. Katia wymyśliła to, co tak naprawdę nigdy się nie wydarzyło - a raczej to, co wolałaby, by się wydarzyło. Idąc tokiem filmwebowego rozumowania, przyjmijmy, że działo się to, co niektórzy w komentarzach uznają za pewnik - Katią nikt by się nie zaopiekował, Katia zostałaby po prostu wykorzystana i skrzywdzona. Natomiast narrator, który opowiada całą tę historię, został nie tylko przez matkę, ale i przez swój kraj wychowany tak, by wierzyć w bohaterskość pięciu gierojów. Jest nieprzygotowany na prawdę, więc opowiada baśń. Zresztą, jego słuchacze wymagają od niego baśni, która mogłaby ich uspokoić.
W tym momencie ja muszę się zbuntować i zbojkotować powyższą teorię, która niszczy piękny obraz Gromowa i w ogóle, jak można o czymś takim pomyśleć. Za dużo kadzidła...
Ja nie wiem, czego za dużo. Pewnie Filmweba. W ogóle mam wrażenie, że za dużo myślę, ale są przecież elementy, które mi nie pasują do narracji japońskiej (wątek z Kahnem jest tam od czapy, nie pasuje mi do dwóch poprzednich teorii prawie wcale. A tak pasuje). Nie wiem jak ty, ja sprawdzam, jak bardzo naciągana jest moja teoria.
Na szybko, moja teoria jest taka: prawdziwe są dwie twoje teorie, a może trzy. Po pierwsze: to JEST film historyczny. Po drugie: zuniwersalizowany poprzez dodanie wątków miłosnych i w ogóle przez bohaterów, poprzez ograniczenie roli Stalingradu jako miejsca kampanii, a wprowadzenie miasta jako uniwersalnego miejsca wojny, z założeniem jednak, że to była najcięższa, największa bitwa w historii ludzkości, a więc obraz totalnego piekła. I po trzecie: piekło przełamane właśnie Katią, która domu nie opuściła - Stalingrad jest JEJ miastem (“Katia” na nodze dziewczynki na fontannie) i która swojego domu nie opuści, ale będzie za niego walczyła. Z takimi założeniami wychodzi nam, że to niekoniecznie baśń o Katii, ani baśń Katii, nawet nie historia wojenna, tylko historia o człowieczeństwie jako takim (Kahn nazywający sowietów barbarzyńcami skontrastowany z “barbarzynców” postawą, szczególnie w osobie Katii właśnie). Klamra fabularna w postaci syna bohaterki miałaby tu po prostu pokazać, że przeżyła wojnę i żyła dalej w świecie, o który chciała walczyć, no i po prostu jako klamra zgrabnie łącząca wszystkie wątki. Warto zwrócić uwagę na przesłanie filmu (jesteśmy szczęśliwi, nie znając, co to wojna) - akurat jako słowa, które powtarzała synowi matka, która najkrwawszej wojny doświadczyła - i to niejako podwójnie, gdy najpierw zabito jej rodzinę, a potem kolejnych ludzi, których pokochała. Ameno.
Ameno, to ja się odniosę: czyli tutaj patrzymy na Stalingrad jako uniwersalną opowieść o człowieku w odniesieniu do świata współczesnego - humpf, zgoda, może być i tak, Stalingrad jako piekło.
Przecież to trzęsienie ziemi w Japonii nie jest przypadkowe. Zaczynali kręcić wtedy - to były najswieższe wydarzenia. Katastrofa transmitowana na cały świat. No i masz kontrast - do katastrof, które człowiek sam na siebie sprowadza, a jednocześnie spojrzenie nie na wojnę przez człowieka, a na człowieka w czasie wojny, która jest tutaj tłem, wydarzenia trwają trzy dni.
Okej, uniwersalna opowieść o człowieku, który sam sobie właściwie to piekło na ziemi przygotował? Gdzie w tym wszystkim nasz bohaterski Gromow z kompanią?
Jako element scenariusza i romansu, no gdzie. :D Ale serio, Gromow z kompanią jako kontrast. Znów wracam do spostrzeżenia Kahna na sowietów jako barbarzyńców, którzy nie walczą po to, aby wygrać, ale po to, by się zemścić. No i nie widzimy tego? widzimy. Wyskakują do walki po spaleniu Żydówki - Hans to przewidział zapewne. A po co potem walczą? Dla Katii. No i mamy spojrzenie na patriotyzm jako taki, bo przecież walczą za ojczyznę, że tylko wspomnę scenę z płonącymi żołnierzami. No i miłość jest, jako to, że jest miłość, no, wprowadzili wątek, żeby było fajnie oglądać, i jest fajnie oglądać. No i mamy miłość niekonwencjonalną, bo nie trójkąt a heksagram. Hm. ;)
Ale zauważam, że to może być właśnie coś w typie przypowieści i Stalingrad jest tu równie dobry jak byłoby dobre każde inne miejsce ogarnięte wojną - tylko ewentualnie odpadłby wątek patriotyczny. Przecież bohaterowie są tak bardzo zestereotypizowani: no już niech będzie i ten Gromow, o którym nic nie wiemy, ale wiemy, że jest przecież profesjonalnym gierojem - no i Kahn, który wygląda na gościa, który zaraz ma wykład na jakimś dobrym uniwerku (w przeciwieństwie do tych jego barbarzyńców), ale światopogląd mu się tak ładnie nicuje, to coś jak swoiste nawrócenie.
Ja wiem, czy nawrócenie? Raczej nie. To znaczy, światopoglądowo nie. Ale jako: po co ta wojna, czemu nie możemy żyć w spokoju, czemu JA nie mogę - nawrócony zresztą miłością. I, co ciekawe, oba wątki miłosne w tym filmie są całkowicie nie dość, że naturalne i wiarygodne, to jeszcze w sposób niemal nie patetyczny przedstawione. Bo miłość Kahna do Maszy, i stosunek dziewczyny do niego to nie jest lovestory, to tragiczne przywiązanie jakieś, w którym oni sami się nie odnajdują, a mimo wszystko w którymś momencie stają się dla siebie wszystkim. No i dlatego scena zabójstwa Maszy jest tak wstrzasająca, gdy Czwanow pociąga za spust, widz patrzy przez lunetę karabinu, paf, i on się cieszy, że “sukę” ubił.
Oczywiście, że do takiej opowieści o piekle nadawałoby się każde ogarnięte wojną miejsce,  Stalingrad mamy tu  dlatego, że to film rosyjski - no! - i Stalingrad dlatego, że to, jak mówi narrator, “najkrwawsza bitwa w historii ludzkości”. Czy może być coś bardziej uniwesalnego?



No dobra, może nie nawrócenie, ALE jako utrata wiary. No bo pojawia się przecież fatalizm, który - w stosunku do początku filmu, kiedy wysadza cysterny - jest strasznie uwydatniony. I może on właśnie w tej swojej tragicznej miłości szuka sobie nowej wiary, tak jak na początku szukał przecież w Maszy zmarłej żony, huh. No i wiadomo też, czego w tym, powiedzmy, piekle, szukają pozostali bohaterowie - prócz Gromowa, bo o nim nie ma praktycznie słowa.
Bo Gromow kim tutaj jest - Gromow tutaj jest nikim, tak jak nikim jest Standardowy Sowiecki Chłop, jest po prostu pomnikiem, tym niezachwianym gierojem walczącym o ojczyznę. Nie ma domu, nie ma miłości, walczy. I na końcu świata znajduje wreszcie dom. To też symboliczne, że dopełnienie znalazł w najbardziej okrutnym momencie historii, tam, gdzie zadawałoby się, że  nie ma już  niczego.
No i te grzechy i zasługi. Co bardziej symbolicznego (i kiczowatego) i co bardziej do przypowieści. Może on w ogóle symbolizuje ZSRR? To znaczy Kraj Rad, w którym nie ma głupich, kraj, za który przelewa się krew, kraj, który jednością pokonał faszystów. I wtedy mamy kontrast jeszcze na jednej płaszczyźnie - wspólna walka sowietów przeciwko silnie zindywidualizowanym faszystom: ideologiem, który poległ, i oficerem, który się rozleciał psychicznie. Kontrast między Kahnem a piątką bohaterów jako jednością. No, wiadomo, Gromow kontra Kahn na końcu, starcie jednostek - ale wszystko rozgrywa się tutaj między piątką sowietów ginących w imię ojczyzny, a Niemcem, który ostatecznie przegrywa, traci wszystko. On walczył, ale walczył z zemsty właśnie, za Maszę, a Gromow walczył, nie z zemsty, nie z miłości nawet - umierając, dowiaduje się, co z Katią - ale wtedy dopiero, po podjęciu decyzji. Gromow walczył, bo był WALKĄ. To bedzie ten schemat. Gromow walka, a Kahn… a Kahn jako człowiek.
Rozpatrzmy innych ludzi w mieście. Żołnierze - walczą. Mieszkańcy - mieszkają (chłopiec od “Hail”!). Ale mamy w filmie dwie kobiety. Kim jest Katia, co robi, wiemy - ona jest W DOMU. O dom będzie walczyła. Kim jest Masza? Ona też jest w domu. Ale nie potrafi walczyć. I płaci za to. Dlaczego, co zrobiła? Nic nie zrobiła. Dom się jej wyparł, zgładził tylko dlatego, że chciała w nim spokojnie żyć. A zrobiła więcej, uczłowieczyła Kahna w pewnym sensie. Bez niej Kahn w końcu sam się zbarbaryzował, spadł do pozycji untermenscha, sowiety-barbarzyńcy walczącego, jak sam mówił, dla zemsty - a przeciwstawiony mu został kolektyw walczący o swój dom. Ale Masza, Masza mi nie daje spokoju. Bo ona nie jest taką stereotypową dziewczyną rozrywaną dziejami, która się miota w wyrzutach sumienia i która jest wieloznaczna. Ona jest tu postacią tragiczną, najgłębszą i być moje jedyną ludzką postacią w filmie. (“Szto diełat’ mnie”!)
Jestem w stanie się zgodzić. Przeciwwagą dla Gromowa byłby tutaj Hans, który jest Standardowym Hitlerowskim Dowódcą - twardogłowy i okrutny, według stereotypu? Czy nie, może nie, może nie ma dla niego odpowiednika, jeśli  Gromow miałby być symbolicznym ZSRR. Obaj, Gromow i Kahn, jednocześnie przegrywają - bo giną, i wygrywają, tak w sensie duchowym, odnoszą moralne zwycięstwo. Tylko każdy miał swoją moralność. Ha! A więc - nie typ osobowości, a personalizacja? Gromow - walka, a Kahn? Defetyzm? Też nie. Kahn - człowiek. Jestem w stanie to przemyśleć, to ma  nawet sens. Idąc w to dalej: może Masza jest właśnie spersonifikowanym konfliktem tragicznym? Bo nie podpada pod żaden stereotyp, to ludzie traktują ją stereotypowo - choćby te baby, które oblewają ją wodą i chłopak, który za nią biega i obraża. A ona sama tak naprawdę nie tyle nie wie, co ma zrobić, bo tak naprawdę nie ma już wyboru, nigdy nie miała żadnego wyboru - to Kahn decydował za nią. No i jest tragiczna, bo zmierza ku katastrofie czy chce, czy nie.
Tak. Gromow, żołnierze, Kahn, Katia nawet - to schematy, posągi, skóry, w które się wchodzi. A Masza jest człowiekiem, tylko ona NIE WIE, kim jest, ona nikim nie jest, ona w nikogo się nie ubrała. I to, kim akurat jest, jest determinowane przez to, kto na nią patrzy. Dlatego ona jest suką, ona jest zdrajczynią, ona jest KAŻDYM kim ją ludzie widzą. I dzięki temu, że ona jest płynna, rozpuszcza także Kahna. Więc mamy tu przeciwstawienie jeszcze jedno - stałość i upłynnienie - z tym, że żadne nie wygrywa. No, ostatecznie wygrywają nasze sowieckie posągi - ale czego to może dowodzić? Że na wojnie nie miejsce dla dzieci? Że trzeba się określić - nie dla siebie, ale narysować się dla świata?
No, jak dla mnie, to fakt, że zwyciężają “posągi”, dowodzi tego, że dla legendy, świata, Historii, jakby-tego-nie-nazwać, jednak liczy się jasne określenie kto tu jest kim. Ocena musi być prosta i każdy musi umieć ocenić. Liczy się ogólność, kolektyw - nie pojedynczy człowiek. A łatwiej przypisać komuś łatkę albo zrobić z niego posąg, niż się zastanawiać, co jest właściwe moralnie, co jest właściwie dla człowieka i jak on ma żyć w danych warunkach. Tylko że to znowu jest utopia - ale tak się nie da, zawsze będą wątpliwości. No i te wątpliwości Stalingrad pokazuje w jakimś sensie.
To jest utopia ziszczona. To rosyjski film o Rosji, więc sądzę, że pewne wartościowanie patriotyczno-narodowe można wprowadzić odgórnie. A więc - a więc co. A więc mamy historię bitwy, mamy bohaterstwo, mamy ojców, którzy ginęli, byśmy my mogli żyć w wolnym świecie. Na wątek Kahna i Maszy jednak znów trzeba spojrzeć - bo z punktu widzenia narratora wszyscy sowieci sa usprawiedliwiani, mamy ich historie rodzinne, w każdego można się wczuć i każdego zrozumieć (może oprócz Czwanowa, bo ja nie chcę się w niego wczuwać). A wątek tych dwoje jest pozostawiony bez komentarza. Jest komentarzem sam w sobie, wydaje mi się. Bo pokazuje, jak naprawdę wygląda ta motywacja i działania sowietów pod względem moralnym, wprowadza relatywizm. Z ich strony narracji Czwanow nie może wyjść na białego bohatera.
A dlaczego w Czwanowa nie można się wczuć? Znamy jego historię i nim tu  - paradoksalnie, bo nie wie wszystkiego - najbardziej kieruje chęć zemsty.
Nie można się w niego wczuć, bo ja nie chcę, bo był głupi, wredny, śmiał się z inwalidów i zastrzelił najpiękniejszą kobietę w mieście. :D I tak, tu masz rację - on się kieruje właśnie tą niezachwianą postawą walki o dobro ojczyzny.
Bo dla Czwanowa “dom”, to matka, siostra i brat. On ten dom bardziej dosłownie rozumie, stąd jego chęć zemsty, choć bardzo ogólna, bo prawdopodobieństwo, że natknie się na oprawców matki czy siostry jest niemal zerowe. Kierowany tymi prywatnymi pobudkami, zabija zatem każdego, kto nosi niemiecki mundur lub - tak jak Masza - być może sympatyzuje z wrogiem. Kto nie z nim, ten przeciw niemu.
Czwanow jest tutaj jeszcze czymś - lustrem, w którym odbija się ta druga rzeczywistość. Bo on podchodzi do idei zupełnie z drugiej strony - vide konflikt ideologiczny miedzy nim a Gromowem. On walczy z powodów konkretnych, a Gromow jest tutaj ideałem żołnierza, co nie zabija wroga u wodopoju. Gromow jest synem Kraju Rad, a Czwanow jest synem rodziców. Gromow walczy z żołnierzami, Czwanow walczy z przeciwnikiem. I dzięki komentarzowi bezsłownemu, dzięki temu wątkowi Maszy widzimy, jak to przekłada się na rzeczywistość. Bo my już żyjemy w tym wyzwolonym świecie, za nas zginał ten Czwanow nawet. Masza w imię naszej sprawy.
Ale z drugiej strony - on w tym swoim byciu głupim-i-śmierdzącym-mokrym-psem jest strasznie prawdziwy. Przynajmniej dla mnie. To nie jest postać, którą mamy lubić, reszta jest napisana tak, żeby ich lubić, ten ma w zasadzie walić niechcianą prawdę między oczy i być wszystkim tym, czym pozostali nie są. Bo pozostali nie mają przecież złych cech, nie tak wyeksponowanych w każdym razie. A Czwanow? Czwanow nie ma dobrych cech, oprócz motywacji, która go jakoś usprawiedliwa.
Jest prawdziwy, zgadzam się. Jest prawdziwy, bo ma swoją motywację - ale spójrz teraz na motywację Czwanowa a Katii. Ona też straciła rodzinę, ba, ona WIDZIAŁA jej śmierć. I nie chce zemsty. Ona chce walczyć z wrogiem o swój dom.
No więc mamy na razie z głównych bohaterów trzech ludzi: Kahn, Masza, Czwanow, Katia. Czterech. Na razie. Paulus? Siedział na dupie (przy wywalonej ścianie na wprost domu zajętego przez wroga, boruboru), więc był ideologiem, jak każdy. Rok mamy 1942 chyba?
Zdaje się, że tak.
Tak, październik. No dobra, to… …Jaki kurwa Paulus :D Hans. 
No Hans. Mnie się też z Paulusem kojarzy. 
Hans jest całkiem wiarygodny, mimo swojej schematyczności. No ale mamy tutaj jeszcze jednego ciekawego bohatera - Poliakowa, Anioła. I tekst o tym, że nie pójdzie do nieba - pójdzie do Raju. Ja go nie chce nigdzie liczyć - no, może właśnie jako Anioła. Skąd “Anioł” w ogóle, zarówno jako imię, jak i postać. Znalazł się i umarł z uśmiechem.
Anioła nie liczyłabym między ludzi, typ zbyt idealny, nie widzę u niego motywacji. Anioł nie ma celu, ale czuwa nad resztą, bo jest w zasadzie najstarszy. No, on nawet nad Gromowem czuwa.
Dokładnie. Anioł, który czuwa nad nimi wszystkimi. I który co robi? Daje im szanse, daje im czas. Od poczatku do samego końca, kiedy blokuje wejście. A miał motywację - tylko że on ją przekuł w nadzieję, w spokój, w mądrość, on się swoją historią podzielił z Katią, dając jej siłę. On był jej najbliższy duchowo w tym wszystkim. Był czlowiekiem, którego każdy z nich potrzebował, którego nie mieli. Ale dla niej szczególnie, bo nie miał żadnych planów wobec niej. On był.
Tak był,  po prostu, taki zupełnie znikąd. Taki bez… Bez roszczeń, bez potrzeb, bez jakiejś własności. Dla mnie on jest definiowalny tylko w stosunku do innych bohaterów, sam dość bezbarwny, chociaż - w przeciwieństwie do chrzanionego Gromowa - dostał jakąś dramatyczną historię, jakieś tło.
Gromow nie jest chrzaniony tylko ma po prostu grzechy/zasługi :D Ale Gromowem zajmiemy się za chwilę.
No, semantyka. Ciągle mi się wymyka ten Gromow w jakiejś ocenie i jakimś przyporządkowaniu. Zajmijmy się Astachowem, ten się da jakoś przyporządkować. A, został nam też straumatyzowany śpiewak.
Do Nikiforowa mam autentyczną sympatię, jak się uśmiechnął, to padłem.
Nikiforow jest osom, ale poza tym też ma jakąś motywację - czy ja wiem, to nawet chyba może być autodestrukcja. W każdym razie coś, co wynika z traumy, po której stał się zamknięty w sobie, ale też okrutny  - tym bardziej, że on cały czas działa brawurowo, na granicy ryzyka, jakby mu nie zależało, czy przeżyje, czy nie.
Sprawdzenie się. Czy dam radę, czy tym razem mi się uda. Czy zrobię to śpiewająco ;)
Kwiiiiik. No, a Astachow? Drugi bezbarwny nieco. Bo przecież był tym jedynym ze swojego poprzedniego oddziału, który przeżył i trafił do Stalingradu - i znów jako jedyny przeżył, a dopiero gdy przygarnął go Gromow to nabrał jakiś właściwości. Choćby miały być to właściwiości ciepłej kluchy.
Astachow nie jest bezbarwny, on jest po prostu dzieckiem przepełnionym ideami. Wyrwany ze szkoły - on był przecież jakimś geniuszem matematyki - gdy zaczęła się wojna, “pierwszy” chwycił za broń. I to widać ciągle, tę jego niedojrzałość, to, że w pewnym sensie on nie wie, co to wojna, że on nie zna życia. Zaczyna uwiązany, w króliczej masce na głowie. Czy może być jakis mniej męski początek? Bo zasnął sobie. No i rację ma Gromow tutaj, nazywając go Maminsynkiem. Astachow się dołączył do nich, bo miał okazję. Później znów, jak chce iść się mścić za Katię. Albo wcześniej, jego zaznaczona narracyjnie nieśmiałość do kobiet. I to, jak się stawia Gromowowi, aby zostawił Katię - i zostaje położony ciosem. Ile on jest od Gromowa młodszy? Zakładam takie normalne kilka lat, jak i aktorzy mają. A ile jest młodszy charakterem? To są dwaj różni ludzie, chłopak i mężczyzna. Siergiej we wszystkim jest dzieckiem, w walce, w miłości.
Zgadzam się, Astachow jest dzieckiem, ale bardzo chce być mężczyzną - dlatego stawia się Gromowowi, dlatego być może nawet się zakochuje, chociaż strasznie szczeniacko i dlatego chce się wykazać, strzelając zygzakiem - chce pokazać, że coś jest wart, że też ma jaja, jak reszta, choć przecież zaczął żałośnie.
Dokładnie, miałem wspominać o strzelaniu zygzakiem - a kiedy ta scena była? Co powiedział? “Ja dam radę”, czy “mnie się uda”. To jest chęć udowodnienia innym - ale i sobie - swojej męskości. Tylko że dzięki temu on ciągle pozostaje dzieckiem, bo nie dorasta, a próbuje innym to pokazać. Paradoksalnie to właśnie ta jego dziecinność ratuje Katię. Gromowowi nie udało się wynieść jej siłą, a Astachow ją zaczarował, jak ten Biały Królik wyprowadził naszą Alicję, pokazał jej cuda na niebie, ona mu za to bardzo dogłębnie podziękowała, no i wrócił. Bo musiał tam być, musiał walczyć. A ona została, zauroczona bajką, w jaką ją wprowadził, zwróć uwagę na światło, na kadry, na muzykę w tym budynku. Na to ujęcie nieba i sztucznych samolotów, które wyglądają jak lecące po niebie (bo i te lecące są sztuczne, sasasa). To wszystko sprawia wrażenie nierealności, on ją wyprowadza poza świat. “Wszystko przeczekamy”. On chce przeczekać, jej się dzięki temu udaje. Ona wraca już do innego świata. Za kilka miesięcy Stalingrad zwycięża.



A to ciekawe, to o Alicji. Nie pomyślałabym o tym chyba, choć przecież ta królicza maska na początku… Humpf. Jednym zdaniem: zgadzam się. Ale bym się zmartwiła, jakby w końcu okazało się, że Stalingrad nie ma żadnego drugiego dna, a my tu takie wywody snujemy…
Droga Broz, ależ Stalingrad nie ma w sobie żadnego drugiego dna. Nie napiszę, że na tym polega sztuka, ale wychodzi na to, że mamy tu właśnie do czynienia z filmem, w którym nie jest ważne, czy scenariusz miał być melodramatem do przyjemnego oglądania, czy miał być druga Biblią, ważne, że to, co piszemy ma sens (mam nadzieję…) i to nie naciągany (więcej nadziei), a skoro te sensy i wymiary tworzy - to i dna tworzy.
No dobrze. Jest jednak sprawa, która nie daje mi spokoju: Gromow.  Niby był, ale jakieś wnioski? (Hue, okazja do piotrusiowania).
Wnioski, a jakże! wiec lecimy - Gromowa grał Piotruś, który mnie urzekł od razu ustami i w sumie dobrze, że go tak mało filmowali, bo bym nic z filmu nie wyniósł. A z drugiej strony - dlaczego tak mało Gromowa, ja się pytam?!
Właśnie to mnie zastanawia - bo ja się na widok Gromowa mocno ożywiłam - nie tylko z powodu ust i BRWI bardzo osomnych, ale wiesz, pierwsze ujęcie - patrzysz i wiesz, że to jest właśnie gieroj. A potem miał tak mało czasu antenowego i tak bardzo mówił za pomocą frazesów  - a to o grzechach, a to o zasługach, a to o Kraju Rad, a to jeszcze coś tam.
Do mnie mógłby cały czas mówić o grzechach i zasługach, byle je popełniał. Ja już sobie te grzechy wyobrażam, och, jakie to byłyby grzechy! No i zasługi mam nadzieję - ba!, jestem pewien, że też byłyby wielkie?
Gromow to taki archetyp gieroja, taki… Stereotypowy Prawdziwy Facet - tu kogoś zatłucze, strzela w biegu, ma sukcesy, z drugiej strony wobec kobiet jest szorstki niczym bohater westernu, tu ją szarpnie, tam na nią burknie, ale serce zdobędzie.



Wiem! Wiem, kim jest Gromow. Gromow jest personifikacją seksu. Tak.
TAK. No oczywiście! Jakie to łatwe.
I właśnie dzięki temu to nie Astachow jest ojcem Astachowa. Sasasa. A nawet jeśli - jeśli ktokolwiek wpadłby na taki szalony pomysł - to tylko dlatego Siergiej mógł, że mu Gromow zezwolił, udzielając trochę mocy. TAK.
TO MA SENS. Trwam w zachwycie.
No i zgadza się z naszą teorią o wysysaniu męskości. Noo, ale wracając. Gromow. Wiesz, mi serio nie przeszkadzały te jego gadki. To jest tak uroczo patetyczne TYLE ŻE NIE, że pozostaje podziwiać.
A czy ja mówię, że mi przeszkadzały? Nie przeszkadzały mi, jakoś dziwnie pasowały do typu bohatera, którego grał.
Dokładnie. To był właśnie taki, jak chce scenarzysta, “profesjonalny gieroj”. Nic innego nie mogę tu napisać, bo jak to napisałem, to się zawiesiłem od wizualizacji tego skrzywu na początku. ;)
W ogóle, kurde, próbowałam coś zrobić z Gromowem, bo mi wyszło, że nie mam o nim żadnych wniosków ani chociaż takich przemyśleń jak o Czwanowie. Ale nic mi nie wyszło. Znów. Prócz posągu człowieka na posągu świata, czy jak tam to leciało. Tak jest ni przypiął ni wypiął w tym wszystkim.
Bo on jest z dupy. (I dla pokazania niezłej dupy, nie oszukujmy się).
(Tak, nie oszukujmy się). On mi napędza socrealistyczną interpretację.
Nie no, wiesz kim on jest - on jest ucieleśnieniem mitu sowieckiego żołnierza. Który nie ma nic, a wszystkim jest dla niego ojczyzna, który walczy do końca, który prowadzi innych w bój, który nie toleruje niesubordynacji. Miłość go dodatkowo upiększa, bo dzięki niej odnalazł swój dom, dopełnił się.
I w ogóle fascynuje mnie sposób, w jaki jest pokazywany, jak jest eksponowana jego siła fizyczna.
To widać od początku, od sceny wyrwania papierosa z ust żołnierza, aż do tego bolesnego pokiwania głową na potwierdzenie samobójstwa, aż do spojrzenia w niebo. No i jest najprzystojniejszy z nich wszystkich.
No to się rozumie samo przez się.
Nikiforow się może z nim równać, dlatego, że ma być mrocznym cichym badassem, to i jest w ten sposób pociągający.
Ale muszę przejrzeć film, czy Gromow jest jakoś specjalnie filmowany, żeby wyglądał potężniej albo coś.



O, jeszcze jedno! Ba, jak mogliśmy zapomnieć.
O czym?
O papierosach właśnie. Co się z nimi dzieje u sowietów. Jest kilka scen z papierosem wyrywanym, odrzucanym, gaszonym. Żołnierz na początku. Albo Nikiforow który się krzywi - że Gromowowi nie przystoi! - i ten z uśmiechem rezygnuje. Nie przystoi, lub też nieestetycznie, no, wiadomo jaki to skrzyw: "Niee, stary, daj spokój".
[dygresja]
"Laski tego nie lubią"?
"Przestajesz mnie podniecać". :D
Hue.
Ale to Czwanow był zakochany w Nikiforowie, hue. NOALE, kto by na niego nie leciał. Mówię ci, ja tam to widzę w scenie śmierci Czwanowa.
HUMPF.
No a nie? Ty idź, a ja poczekam na Nikiforowa - a ten już wtedy nie żył, ach, romĄtyzm! - po czym umiera.
Fakt, zgoda, Czwanow loffciał Nikiforowa. A przynajmniej był tu bromance.
[/dygresja]
(Teraz się zastanawiam, jak to upchnąć, żeby zgrabnie wrócić. ;__; O, myślę, że nieźle. Zgrabnie, panie, tego, nie ma czego zarzucić :D)
Przecież oni w ogóle nie mają przy sobie papierosów, Gromow dostaje go dopiero od faceta z marynarki.  W przeciwieństwie do Kahna, który pali, i ogólnie do Niemców, którzy palą.
Astachow chyba jest tu głównie tym, któremu się wyrywa. Racja, coś w tym jest, zgadzam się.
A skoro Astachow - ha, to się nam ładnie schodzi z jego niedojrzałością. Niedojrzałością do bycia sowieckim żołnierzem.
No właśnie to chciałam zauważyć. Do bycia facetem, w końcu papierosy nie są dla dzieci.
Do bycia mężczyzną, który nie musi palić, bo nie odczuwa takiej potrzeby. Co może ten papieros symbolizować… Palą w nerwowych momentach, Kahn, Astachow. A Gromow pokazuje, że nie ma na to miejsca, na nerwy.
O. To też. Jeszcze wiem, że na coś wpadłam odnośnie sceny z Gromowem, Katią i kwiatkiem, ale sobie nie zapisałam i już nie wiem, o co mi chodziło. Może sobie przypomnę. To na pewno miało jakiś związek z wątkiem kobiet w tym filmie.
Że ona go trzyma na dystans kaktusem?
To jest bardzo urocza scena. Bo w tej scenie Gromow się jej tłumaczy ("soraski, że ci zrobiliśmy wjazd na chatę, ale widzisz, wojna, nie będziemy przeszkadzać, serio". A ona: "spoko, siedźcie").
Jest urocza, dokładnie. Może o sile kobiet?
O sile też. Ale ja się zastanawiam, ile tak naprawdę siły w tych kobietach.
W Maszy  nie ma siły.
W oczywisty sposób silna była ta Żydówka jak dla mnie. Tak, w Maszy nie ma siły. A w Katii? Nie wiem, czy w niej jest siła.
W niej jest... obowiązek? Determinacja może.
Obowiązek... Ja wiem, czy obowiązek. Determinacja bardziej chyba.
Chęć udowodnienia czegoś przed mężczyznami. I jest siła charakteru na pewno, chociażby kiedy się wyrywa i podtyka Gromowowi pod nos paszport. Jego mina wtedy, boru, aż się czuje te emocje.
A to na pewno. I urok, taki prosty urok. No bo ona cokolwiek robi - jest urocza. W taki dziecięcy sposób czasem - no w końcu nie bez powodu Gromow myślał, że to dzieciak, huh. Ja uwielbiam jego zakłopotanie potem, kiedy dowiaduje się, że Katia jest pełnoletnia.
Zakłopotany Gromow jest osom. FLUFFIASTY jest.
No bo przecież on wyraźnie nie wie, co ma wtedy zrobić - taki jeden z nielicznych momentów, w których ten bohater traci grunt pod nogami. I jeszcze strasznie mnie rozczula to, że Gromow próbuje Katię gdzieś ustawić w hierarchii, a ona się ustawia niezależnie od tego, co on chce z nią zrobić.
Ale on jest całkowicie przekonujący mimo wszystko. Wydawałoby się, że to mdłe będzie i takie typowo pierdololo, a to człowiek jest.
Jest, jest, zgoda. W ogóle sceny z Katią to zawsze jest zakłopotany Gromow. Bo Katii nie było w jego planie zupełnie przecież.
Ha! Bo Katia, jak Masza Kahna,  Gromowa  uczłowiecza.
Kobiety zatem są tu po to, by uczłowieczać mężczyzn. I TU WIDZĘ ROMANTYZM. W tym uczłowieczeniu. Choć przecież nie oznacza to, że uczłowieczenie jest pozytywne - w końcu Gromow widzi w tym problem swój i swoich podkomendnych. Ostatecznie nie wiadomo, czy wyszło im to na dobre. Natomiast wiadomo, że nie pomogło to Kahnowi, któremu przecież rozleciał się świat i pozmieniały priorytety.
Stąd grzechy/zasługi. On dziękuje za to, że ją dostał, i przeklina, bo jego życie byłoby prostsze bez niej - bo ona mu życie dopiero pokazuje. Stąd to całe zakłopotanie. Astachow może i jest nieśmiały, ale Gromow w ogóle nie wie, co się dzieje. Bo on ją kocha, ale sam nie chce tego powiedzieć.
Totalnie.
Dopiero ten wstrząs, o krok od śmierci, go otwiera. Ale na ile. Ha. Jak on do niej przychodzi do pokoju potem, myśląc, że zastanie ją w kąpieli - też idzie nieśmiały, zawstydzony. Jego szok. Słodki jest w tym wszystkim.
No mówię, że on cały czas jest zakłopotany. Taki jest fluffiasty.
Toż mówię, że fluffiasty. I on próbuje ustawić Katię w hierarchii, bo nie wie, co ma z nią zrobić. To ona go za rękę prowadzi.
Prowadzi, tak. Ale i niezależnie od tego sama się w tej hierarchii ustawia - w końcu oni wszyscy w którymś momencie (no, może oprócz Czwanowa) walczą dla niej mszczą się za jej krzywdy i tak dalej. Gromow ostatecznie też.
Bo Czwanow widzi w niej babę do użytku, jakkolwiek by to nie brzmiało. Trafiła się chora psychicznie, kobieta. Która jest na górze, nago, a nawet nie można popatrzeć.
Tak. I wszyscy go za to ganią, a później Gromow i Astachow do niej idą. To jest cudne.
Jest. Ale Gromow to planował od początku, hie, i to jest jeszcze cudowniejsze.
ALE! On to planował, a i tak idzie zakłopotany!
Bo on się wstydzi. *fluff fluff*
To jest dla niego nowe zupełnie, to pierwszy raz, który go jakby przeraża bardziej niż rąbanka z nazistami. Arczi czyta dzieciom”: to dla niego pierwszy raz - rąbanka. Taaaaak… I taki zonk na koniec, bo w balii siedzi facet, a nie naga, ładna, młoda dziewczyna.
Jak on pufnął wtedy!
Boru, tak!  Coś w stylu "ja tu się przechadzam, a tu mi jakiś facet tyłkiem świeci, a tfu!"
A potem urodziny, i wtedy też zostaje z tyłu, stoi przy drzwiach, patrzy pod nogi, na framugę.
I znów jest zakłopotany! W ogóle fascynujące jest to jego zakłopotanie i nieporadność, szczególnie w kontaktach z Katią. Tuż po tym, jak pocisk uderza w dom, jest jedno, dość długie, ujęcie na wielkie, nieforemne, szorstkie łapska obejmujące twarz Katii. To jest totalne. I romantyczne. W ogóle, zauważ, jaki on jest w tej scenie zupełnie niezdarny i nieforemny, jak właśnie taki posąg z socreala, a Katia taka mała, że jej prawie nie widać.



Jest. Bo on jest wielki i nieforemny, i nie wie jak się poruszyć, dosłownie i metaforycznie. Noale spójrz, on się wtedy otworzył - i nie chciał już, aby Katia uciekła. Pogodził się, zaakceptował.
(Widzę to, widzę. Brozu, LEŻĘ <3) Kiedy mówił, że on się nie załamie - ha! on chciał w to wierzyć. Ale patrz gdzie on wtedy patrzy, on czego innego się boi już. On się chce jej pozbyć, aby się pozbyć tego, co ona z nim robi, problemu, który mu nicuje rzeczywistość. Nie wie, co robić, więc próbuje po omacku - jak to chłop, wywalić z domu, będzie spokój.
(A potem cały romantyzm ...uj strzela, bo pada tekst o grzechach i zasługach). Ależ oczywiście!
Ja już stwierdziłem - grzechy i zasługi są śmieszne, ale są fajne, mi się podobają całkiem. I w sumie wprowadzają nam ten wątek o podwójnej dlań naturze Katii. No i hej, jak ma się wyrażać socjalistyczny posąg, jeśli nie pompatycznymi hasłami?
W sumie racja. Paczpan, wystarczył umundurowany Piotruś i już jestem romantyczna i się łapię na takie kiepskie teksty.
Hyhy.
Kończąc o filmowych bohaterach należy zauważyć, że przecież poza głównymi Stalingrad oferuje widzowi dużo więcej ludzkich historii. Ot, choćby wspomnianą Żydówkę z dzieckiem, czy sympatyczne wprowadzenie chłopakiem i dziadkiem, po czym chłopak ginie. To taka wzruszająca scena jest. I pokazana "przy okazji".
Ta scena jest super, mnie ten dziadek zupełnie zdobył, żal mi się go zrobiło, o.
Mnie też. Podobało mi się również nakreślenie relacji między nimi za pomocą króciutkiego dialogu. I dziadkowe "no to z Bogiem".
Tak, i ten dziadek w ogóle taki niedopasowany do tych młodych, nowych ludzi.
A przecież szedł z nimi ramię w ramię walczyć o ojczyznę. Ładna mini dawka patosu.
Może jeszcze o filmie jako filmie, bo mi się znów nieszczęśliwie przypomniał ten narrator zaczynający od “eta była w Stalingradie”. No jak on mógł potem tak na odwal się, jak dziecko dukające, jak nieumiejętny deklamator.
Tak. O filmie jako filmie. Lektor zażyna, szczególnie ten, który zagłusza kwestie po niemiecku, toż to od razu -100 dramatyzm, bo Kretschmann krzyczy, a ten coś bezbarwnie pepla. Koszmarek, koszmarek. Ale technicznie film jest ładny, choć przeładowany slow motion. Ładne są jazdy kamery, w ogóle praca kamery jest dobra. I scenografia, scenografii tutaj jestem kompletną fanką.
Nie mogę się nie zgodzić. Więc lektor - jest na tym samym poziomie co narrator, tj. opowiada historię, bo trzeba zauważyć, że niemieckie kwestie poza Stalingradem, czyli poza opowieścią, nie są lektorowane, po prostu są. Dodam tylko, że choć miejscami bezbarwne czytanie tekstu przez lektora nie podlega dyskusji, dwie kwestie genialnie przez Kretschmanna wykrzyczane zostały zabite specyfiką języka rosyjskiego - przetłumaczony tekst był po prostu ZBYT DŁUGI, by udało się oddać emocje, co, w połączeniu z zagłuszeniem oryginalnych kwestii niestety, zaszkodziło.
Fakt. W ogóle wspomniałeś scenę w domu, kiedy Astachow wyprowadza Katię. Obejrzałam ją sobie. Jest ładna, to zasługa światła. Tak jak światło robi sceny z Kahnem i Maszą, tyko tam było zimne, a tutaj jest ciepłe.  
Światło robi ten film bardzo bardzo. Bo to film kolorowy, ale jednak czarno biały, spójrz na sceny w domu Katii, spójrz na nocny Stalingrad, spójrz na wizyty u Maszy, na wszystko. Biel, czerń. A mimo to wszędzie mamy kolory - pod spodem: wyblakłe fotografie, uschnięte kwiaty, kolorowe ubrania. Część to zasługa scenografii, część, większa, zabaw ze światłem. No, nie zabaw. Gry światłem, malowania. W Stalingradzie dostrzegam bardzo piękną grę formą malarska, obrazem dla samego obrazu, przeestetyzowanie miejscami dla uwypuklenia samego obrazu: że wspomnę czerwone, piekielne niebo nad płonącym miastem, czy slow motion właśnie. No, jak już nie raz mówiłem, jestem fanem zarówno slow mow, jak i formy samej w sobie, a tutaj dodatkowo doskonale to wyszło. Nie tylko zresztą slow, bo mamy też scenę w przyspieszeniu, kiedy zaczynają strzelać z moździerzy i kamera przelatuje obok drzewa i (chyba) pod lufą czołgu po czym odwraca się w tył za świetlistymi smugami. Samo wysmakowanie. Ktoś tu się nieźle bawił obrazem, ale ja jestem wniebowzięty. (Mam ciągle przed oczami scenę upadku samolotu na plac i to slow motion w ujęciu przez okno, ten ogień!) Pokusiłbym się o stwierdzenie, że Stalingrad to bardzo epicki obraz wojenny w charakterze obrazu właśnie, dzieła stricte światłocieniowego.
Ze wszystkim się zgadzam. Od siebie dodam grę filtrami - to, co ty nazywasz czernią i bielą - bo tutaj użyto bardzo charakterystycznych dla filmów wojennych filtrów - niebieskiego i zielonego, bardzo zimnych i tłumiących kolory - ale też zdejmowano je czasem - dlatego niebo nad Stalingradem jest w takiej ciepłej, czerwonej tonacji. I sceny w kryjówce Maszy na początku też mają bardzo ciepłe kolory i bardzo dużo cienia, zupełnie inaczej są robione niż sceny w domu, w którym mieszkała Katia. To znaczy - tam też jest cień, ale nie taki i nie spełnia takiej roli.
Tym sposobem fajnie pokazano dwoistość samego miasta - bo miasto jest rozległe, ma ulice, ludzi, ma niebo nad sobą, jest miastem, w czasie wojny, ale miastem. Żyje w jakiś sposób. Natomiast mamy też to miasto ogarnięte brutalną wojną, mamy ludzi kryjących się w cieniu, mamy całą tę duszną atmosferę. I nie w zależności od czegokolwiek, ale po prostu - ona tam jest. Z dnia wchodzisz w noc, z otwartej przestrzeni w duszne korytarze - i czujesz, widzisz, i wierzysz, że tak jest. Plus scenografia, to robi naprawdę ogromnie wrażenie.



Tak, te kwiatki, ten kurz, te portrety, tapety - totalne, kapitalne. Zresztą, ciekawe byłoby zobaczenie tego filmu w 3D właśnie - jestem pewna, że te korytarze, ten pył, dym i niebo robiłoby jeszcze większe wrażenie. Jeżu! Ta klatka schodowa na początku, jak bohaterowie wchodzą do domu - to jest cudowna, zamknięta przestrzeń, która się nagle otwiera bo kamera jest poderwana do góry tak niespodziewanie. Ładne to.
No i zgoda, całkowita, kamera w budowaniu przestrzeni miała ogromny udział. Żałuję, że nie widziałem w 3D, bo film był od początku do tego przygotowywany (Boru, zobaczyć w IMAXie…) i nie rozumiem, dlaczego nigdzie nie widziałem takiego seansu. Pffff.


Tym średnio optymistycznym akcentem, kończymy notkę o Stalingradzie. Trudno tu cokolwiek podsumować, bo musiałabym znów powtarzać to, co wyżej, i to, co wcześniej, więc oddam głos Arcziemu.
Dziękuję. -.-


***


No i nie poszło nam według planów. Przed rozpoczęciem pisania przyjęliśmy założenie, by na każdą notkę przypadało kolejnych pięć filmów. Dziś już widać, że nic z tego. Stalingrad rozrósł się nieoczekiwanie - miał początkowo pojawić się jedynie jako krótki opis, uzupełnienie niejako do tego, co Broz już o filmie napisała. Istnieją uzasadnione obawy, że przy kolejnych filmach również popłyniemy, niemniej w następnej notce omówimy więcej niż jeden film. Obiecujemy. Na czaplę przysięgam. Naprawdę.

Łaknąc komci, pozdrawiamy: Brozu, Arczi i Bondarczuk też.