wtorek, 24 grudnia 2013

47.Vlado Žabot "Wilcze noce"

Szykując wielką a tajemną ofensywę styczniową, przychodzę dziś do was z książką i wyjątkowo krótkim wpisem, chociaż jego krótkość (długość?) jest całkiem usprawiedliwiona treścią dzieła. Żeby było śmieszniej, jest to książka słoweńska, gdyż ostatnimi czasy nie czytam nic innego, ponieważ zbliżają się egzaminy, prawdaż... Enyłej, książka ta należy do całkiem popularnej kategorii "fantastyka", a poza tym jest dostępna po polsku (chociaż tłumaczenie to zupełnie inna para kaloszy), więc chyba będę zachęcała do przeczytania. Wyjdzie w praniu. 

https://wydawnictwo.us.edu.pl/sites/wydawnictwo.us.edu.pl/files/styles/uc_product_full/public/wilcze_noce_okl.jpg?itok=NRs-yV2C 

Głównych bohaterów w książce mamy zasadniczo trzech: pierwszym jest Rafael Meden, niespełniony muzyk, organista w małej, zabitej dechami wsi o wdzięcznej nazwie Vrba (Wierzba), dawny profesor Medena, który go był oblał na egzaminie do konserwatorium, pan  Aazar Michnik, oraz tajemnicza towarzyszka profesora, podobno wielki talent muzyczny, młodziutka i ładna dziewczyna imieniem Jemima.
 
W zasadzie postacie nie są jednak w tej książce aż tak ważne, jakby się zdawało. Najważniejsze są przeżycia bohatera i czas, w jakim się rozgrywają. Akcja książki zaczyna się bowiem na dwadzieścia dni przed Bożym Narodzeniem, a kończy w Wigilię. Te dwadzieścia dni uważane jest za dni złe i magiczne, a nazywane jest właśnie "wilczymi nocami", ponieważ podobno to właśnie wtedy między wierzbami na bagnach i w lesie z wiatrem niesie się wycie martwych wilków. Co więcej, sama Vrba, choć teoretycznie położona jest w Słowenii (serio, serio, jest taka miejscowość), to tak naprawdę położona jest wszędzie i nigdzie, a akcja toczy się w czasie bliżej nieokreślonym. Tak nieokreślonym, że równie dobrze może być to średniowiecze (niektóre ubiory, architektura), jak i wiek XX (chociażby znów niektóre ubiory i fryzury bohaterów czy słownictwo, którym się posługują).

Już wam jest straszno? Nie powinno, więc mogę spokojnie dodać wtórne pogaństwo, tajemniczość i wiarę w złe duchy? Konkretnie jednego, Vrbana (Wierzbnika? Wierzbowca? Jakoś tak to by brzmiało, gdyby ktoś silił się na tłumaczenie), który, podróżując z czarownicą, miesza ludziom w głowach. A babom to już szczególnie.
No, jest już chyba dosyć fantastycznie, co?

W sumie w tym momencie powinnam skończyć opowiadanie o książce jako takiej, bo w zasadzie fabuła Wilczych nocy jest nieopowiadalna. Žabot zdecydował się tutaj na zabieg, którego fanką specjalną nie jestem, to jest postawił na oniryczność. Cała książka składa się z kolejnych epizodów oraz przygód i rozmyślań głównego bohatera, ale jest tak skonstruowana, że realnych wydarzeń, takich jak choćby wizyta w knajpie, nie sposób odróżnić od przewidzeń, omamów i tego, co bohaterowi się wydaje. A często coś mu się wydaje, często słyszy rzeczy, które się nie wydarzyły. Najczęściej wydaje mu się, że ktoś chodzi po domu i ten ktoś to musi być pusta psia skóra (przebranie kolędnika), no bo to przecież jest zupełnie naturalne, że ci się psia skóra rozbija po domu, nieprawdaż? Co gorsza, te zwidy są bardziej prawdziwe niż te pozornie normalne wizyty w wiejskiej karczmie. Wszystko przez to, że Rafael Meden jest alkoholikiem i pije prawie codziennie. Skoro on sam nie odróżnia tego, co widzi względnie na trzeźwo od tego, co mu się wydaje w pijackim widzie, dlaczego zatem czytelnik ma cokolwiek odróżniać? Być może jest to jakaś metoda, ale dla mnie czyni to tę cieniutką książeczkę (ok. 200 stron) zupełnie nieznośną lekturą, a niewyjaśniony wątek Vrbana, którym teoretycznie miałby być profesor Michnik sprawia, że mam ochotę rzucać wszetecznicami. Generalnie mogłaby tu się pokusić o jakieś interpretacje i wielkie teorie, ale chyba wypstrykałam się z weny twórczej przy Stalingradzie.

Musicie również wiedzieć, iż wątek Vrbana i motyw wierzb jako takich jest dla tej książki wątkiem chyba najważniejszym. Wierzby ciągle się gdzieś przewijają: na obrazach, na bagnach, pojawiają się znienacka i sprawiają, że Rafael nie jest w stanie wrócić na plebanię, wszędzie tylko wierzby i wierzby. Co zabawne, kościół, w którym Meden pracuje, to świątynia pod wezwaniem Urbana VIII, co po łacinie i w słoweńskim zapisie daje nam Vrbanusa VIII. Fajnie, prawda? Jeszcze fajniej, że z tymi wierzbami wiąże się wątek wtórnego pogaństwa mieszkańców wsi, którzy, pozbawieni opieki plebana, którego zwyczajnie w Vrbie nie ma, bo nie, poddają się podszeptom Michnika i Jemimy i zaczynają czcić naturę. I tu znów pytanie: czy natura=Vrban? Czy Vrban=Michnik? Žabot zostawia te pytania bez odpowiedzi, chociaż sugeruje odpowiedź twierdzącą. Wątek wtórnego pogaństwa jest tu wątkiem najbiedniej poprowadzonym i w zasadzie nie prowadzi do niczego innego niż do szaleństwa Medena, które jednak równie dobrze może być kolejnym pijackim przewidzeniem. I weź tu człowieku analizuj taką książkę!

Vrban byłby jednakowoż motywem całkiem przyciągającym, gdyby nie to, że jednak jest ekstremalnie odpychający. Dlaczego? Ponieważ wiąże się ze sposobem, w jaki w Wilczych nocach przedstawiane są kobiety. Nie ma tutaj form pośrednich między pociągającą, młodą i ładną (Jemima, karczmarka nazywana "lalunią") oraz brzydką i starą (Aga, właścicielka karczmy). Kobiety w tym świecie traktowane są przedmiotowo i przedstawiane tylko i wyłącznie jako obiekt seksualny. Oraz obiekt, który nieustannie chuć odczuwa. I naprawdę cholernie męczące jest brnięcie przez kolejne opisy stosunków tudzież samogwałtów Rafaela Medena i jego towarzyszek. W każdym razie była to ostatnia rzecz, którą miałam ochotę czytać z rana w tramwaju. Wszystkie sceny erotyczne opisane były w sposób odpychający, choć trudno mi właściwie powiedzieć, co w tym było takiego odpychającego. Po prostu coś mi się wywracało w żołądku za każdym razem, kiedy widziałam, że zbliża się kolejna scena erotyczna.

Szczerze mówiąc trochę mnie boli to, że z książki za nic nie można dowiedzieć się więcej o Vrbanie czy innych ludowych wierzeniach, nie można też zbyt dobrze poznać bohaterów, ponieważ wszyscy będą zmuszeni zostać przefiltrowanymi przez wiecznie pijanego Rafaela, który jest bohaterem, który sam nie wie, czego chce. Co prawda w pewnym momencie domyśla się, iż został podle zmanipulowany przez Michnika i Jemimę, ale nic z tym nie robi. Zresztą, podobną niemoc odczuwają absolutnie wszyscy mieszkańcy wioski, którzy nie mają ochoty robić czegokolwiek ze swoją niedolą. Z całego tego tekstu nie wynika nic, a i rozrywki jakoś w tym mało, tylko jakiś taki smutek i zniechęcenie człowieka ogarnia.

Na sam koniec kwestia techniczna: gdybym mogła, gorąco wszystkim zaleciłabym czytanie w oryginale. Tłumaczenie zabija bowiem drobnymi potknięciami, które są jednak znaczące i mocno urywają od sensu zdań. Nawet sobie dwa wynotowałam, żeby nie było, że tak tylko gadam:

1. Gdzieś w połowie mamy scenę, w której Rafael jak dziecko cieszy się, że piękna Jemima przestała mówić mu per "pan". Tylko że z polskiego tekstu to zupełnie nie wynika. W tej scenie bohaterka mówi bowiem do Medena ni mniej ni więcej jak "przepraszam" - dokładnie tak samo, jak mówiła wcześniej. JEDNAKŻE po słoweńsku ma to sens, po polsku: żadnego

KĄCIK LINGWISTYCZNY
W języku słoweńskim przepraszać to oprostiti. Istnieje tu forma grzecznościowa (na pan/pani), za którą służy druga osoba liczby mnogiej, a brzmi oprostite. Zatem we wspomnianej scenie Jemima musiała zrezygnować z formy oprostite na rzecz zwykłego oprosti (forma w 2 osobie liczby pojedynczej). Gdyby tłumaczka wszystkie poprzednie oprostite tłumaczyła na nieco nienaturalne w dialogach przepraszam pana, to miałoby to może sens. A tak to czytelnik nijak nie dostrzega tego arcyważnego przejścia z "pan" na "ty". 
KONIEC KĄCIKU LINGWISTYCZNEGO

2. Gdzieś w tekście pojawia się też urocze zdanie, jakoby Rafael po raz kolejny upadł przed Michnikiem. Przyznam, całkiem długą chwilę zajęło mi skojarzenie, o jaki upadek tu chodzi, ale w końcu wymyśliłam i to bez zaglądania do oryginału! 

KĄCIK LINGWISTYCZNY
Wspomniałam wcześniej, że Aazar Michnik oblał Rafaela na egzaminie. Otóż w naszym pięknym i uroczym języku słoweńskim istnieje takie wyrażenie jak pasti na izpitu, co, dosłownie, można przetłumaczyć jako upaść na egzaminie. Problem w tym, że w języku polskim na egzaminie się nie upada, egzamin się oblewa. Więc w tym momencie potrzebne byłoby tu dookreślenie Rafael poczuł, że po raz kolejny upadł na egzaminie u Michnika (jakkolwiek debilnie to brzmi), lub zmiana sensu na Rafael poczuł, że po raz kolejny oblał egzamin u Michnika.
KONIEC KĄCIKU LINGWISTYCZNEGO


Podsumowując: książkę przeczytać można, bo jest ciekawie skonstruowana i ma całkiem przyjemnie poprowadzoną narrację, ale nie dowiecie się z niej żadnych ciekawostek ze świata, a i fantastyki w tym będzie jak na lekarstwo. Ot, taka oniryczna, często irytująca lekturka na dwa wieczory. 5 na 10. 
Pozdrav i wesołych świąt, 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz