Trzeba wam wiedzieć, że należę do tego grona osób, które na filmy od Marvel Studios raczej chodzą, bo tak, bo lubią i niekoniecznie zżymają się, gdy coś nie pasuje do treści komiksowych pierwowzorów. Należę też do osób, które po takim marvelowym wieczorze niekoniecznie zawsze z seansu wychodzą zadowolone (na niektóre filmy z serii X-men czy "Kapitana Amerykę" należałoby spuścić zasłonę litościwego milczenia, co nie znaczy, że Brozu na "The Winter Soldier" czy "Days of future past" się nie wybierze, bo wybierze się na pewno), ale nie mają poczucia, że jakoś strasznie zmarnowały pieniądze. Niemniej jednak za eksperta w dziedzinie marvelowych filmów się nie uważam, to dla mnie rozrywka jak każda inna, tak samo jak raczej wyrywkowe czytanie komiksów (na zasadzie - mam czas, to przeczytam). Co nie zmienia faktu, że pomimo mojej średniej orientacji w temacie pofrunęłam do kina na najnowszego Thora, nie tylko dlatego, że ten film to dla mnie czysty fanserwis (Hopkins, Elba, Hiddleston, Portman!), ale też film, który uznałam za taki, który z pewnością da mózgowi odpocząć po kilku godzinach zmagań na uczelni. I nie pomyliłam się.
Tekst powstał na zamówienie Doroty, która po prostu powiedziała, że "chce nocię". Chciała, to ma, do usług.
Urzeka mnie mistrzostwo tej fotoszopki. Proszę zwrócić uwagę na Heimdalla na chmurce i Lokiego, który wyrasta Thorowi z głowy. Poezja. Aby lepiej widzieć - należy kliknąć na obrazek.
Państwo wybaczą, ale w związku z tym, że kąsek jest świeży, postaram się napisać o filmie tak, by było jak najmniej spoilerów. Dlatego też to będzie kolejna notka w punktach.
1. Jestem taki zły, że aż mam sensowny plan, czyli OMUJBORZE, tu jest AKCJA!
Dlaczego Thor: Mroczny Świat jest taki fajny? Ano, krótko mówiąc - dlatego, że ma akcję. Tym razem pozory akcji nie toczą się ślamazarnie ani wokół jednego, nowego świata (Thor), który wszyscy dobrze znają ani wokół zagrożenia, że zostanie on zniszczony (Avengers). Tym razem problem jest o wiele większy: Mroczne Elfy, którymi dowodzi wystarczająco charyzmatyczny, byśmy bali się, że istotnie zrealizuje wszystkie swoje zamierzenia, Malekith (ukryty pod toną makijażu i nieco zremasterowanym głosem Christopher Eccleston, oby częściej grał Złych!), uważają, że dziewięć światów to, hm, błąd systemu, więc muszą zostać zniszczone, by przywrócić dawny porządek rzeczy. A że nasze Mroczne Elfy to uczniowie Kononowicza, to po prostu chcą, by niczego nie było, ponieważ dopiero wtedy wszystko wróci do normy. Pomóc ma im w tym Eter, tajemnicza, przypominająca kosmicznego Flubbera substancja, która nie tylko tworzy, ale również niszczy.
Niestety, jak wiemy z początkowego wykładu historycznego, kosmiczny Flubber był na tyle niebiezpieczny, że został Mrocznym Elfom odebrany przez armię niezwyciężonego Asgardu, a samych Elfów wypirzgnięto w niebyt. Niestety, na korzyść naszych kochanych złych działa nie tylko to, że w historię koniecznie muszą wmieszać się Ziemianie - tu w osobie Jane (Natalie Portman) - ale również koniunkcja światów (niech chwała będzie fizyce!): światy ustawiają się w jednej linii i wzajemnie przenikają, dzięki czemu przemieszczanie się pomiędzy nimi jest bardzo, bardzo łatwe.
Plusem tego niefortunnego zbiegu okoliczności jest to, że w filmie dostajemy kilka lokalizacji, więc możemy pozachwycać się choreografią walk, efektami specjalnymi czy po prostu estetycznymi kadrami różnych mniej lub bardziej ładnych i zróżnicowanych miejsc dużo bardziej, niż to było w przypadku poprzednich filmów, w których występował Chomik z Młotkiem.
2. Dobrze was widzieć, czyli słowo o bohaterach.
Thor: Mroczny świat nie zapomina, że poprzednie filmy toczyły się w dużej mierze na Ziemi. I chociaż Nowy Meksyk i Nowy Jork zamieniamy na Londyn, zabieramy ze sobą wszystkich bohaterów, których dobrze znamy, z fatalnie napisaną Jane i świetnie napisaną Darcy (Kat Dennings) na czele. W zasadzie muszę przyznać, że pojawienie się dodatkowego elementu komicznego, czyli asystenta asystentki imieniem Ian, nawet niespecjalnie mi przeszkadzało, bo było go zwyczajnie za mało. Lwią część czasu antenowego dla Ziemi pochłonęły bowiem perypetie nudnej Jane z Chyba Złamanym Serduszkiem oraz Darcy, która zawsze widziała jedynie jasną stronę każdej beznadziejnej sytuacji.
Żeby było sprawiedliwie, Asgardowi też się oberwało: Lady Sif i reszta radosnej paczki przyjaciół Thora występuje krótko i nieszczególnie intensywnie, czego troszkę mi szkoda. No dobra, trochę bardziej niż troszkę. Szczególnie, że pierwszy Thor ustawił ich dość wysoko w hierarchii asgardzkiej ważności. Na całe szczęście większy i dużo bardziej interesujący niż poprzednio kawałek tekstu do grania dostają Anthony Hopkins (Odyn) oraz Rene Russo (Frigga), a także Idris Elba. Heimdall Elby tym razem nie służy tylko do tego, by otwierać lub zamykać przejście między światami oraz wygłaszać kwestie wszechwiedzącym tonem, ale też istotnie uczestniczy w akcji i nawet czasem popycha ją do przodu, dzięki czemu możemy pozachwycać się tym, że ktoś dobrze trafił, wybierając Elbę do tej roli.
Thor... Hm, sam Thor (na całe szczęście ciągle i nieprzerwanie gra go Chris Hemsworth), jak napisałam wyżej, nadal wygląda jak przerośnięty chomik i obowiązkowo imponuje klatą, ale jest również uroczo naiwny, dzięki czemu wiemy, że jesteśmy w domu i że nikt nam nie podmienił ulubionych bohaterów. Co prawda zdarza się kilka momentów, w których Thor jednak używa mózgu, głównie wtedy, kiedy używa podstępu względem Mrocznych Elfów i przez większość czasu nie ufa bratu, więc widzimy również, że postać ta (i jej klata. Taaaaaaaaka klata) nie stoją jednak w miejscu, co trzeba scenarzystom zaliczyć na plus.
Obrazek, będący jednocześnie bardzo słusznym komentarzem, pochodzi z fanpejdża Informacje Oczywiste
Hiddleston... Hiddleston znowu ukradł film. Tym razem mam jednak wrażenie, że Hiddlesowy Loki film kradnie specjalnie i wszyscy o tym wiedzą, łącznie ze scenarzystami. Moim - bardzo skromnym zdaniem - dostała mu się ta część scenariusza, w której napisano najlepsze teksty i do której dano najlepsze sceny, dodając do nich Thora, bo bez Thora Loki nie byłby aż tak świetny. W Mrocznym Świecie nikt na szczęście nie zmusza Hiddlesa, by obowiązkowo co chwila cosplayował szczeniaczka (Thor) ani by był nabzdyczoną królewną bez piątej klepki i planu (Avengers). Na szczęście i w tej postaci zostaje ślad tego, co pokazano w poprzednich częściach, jednak postawiono również na to, co właściwie konstytuuje tę postać: tym razem widać, że Loki to nie tylko szaleniec, którego szaleństwo wynika z tego, że jego życie było kłamstwem i z żądzy władzy, ale jest także sprytnym bogiem kłamstwa oraz uroczym żartownisiem z dość specyficznym poczuciem humoru.
Chyba jedyny wyraźny spoiler dzisiaj, ale nie mogłam się powstrzymać
3. Jak śmiesznie, kiedy nie zawsze śmiesznie, czyli na koniec dwa słowa o elementach komicznych - tych zamierzonych i tych niekoniecznie zamierzonych
Thor: Mroczny Świat pełen jest scen i tekstów, które mają wywołać naszą wesołość. Chodzącym elementem komicznym jest chociażby Darcy i nie mam tego twórcom absolutnie za złe, bez tak napisanej postaci pewnie ten, jak i poprzedni film, wiele by stracił. Rozkoszny jest również humor sytuacyjny (scena z dzwonkiem telefonicznym, scena w metrze itd.), bo jest lekki, łatwy i przyjemny, że po prostu trudno się nie zaśmiać. Niemniej jednak w pewnym momencie w czasie seansu złapałam się na tym, że przy kolejnej, w założeniu zabawnej, scenie mój mózg stwierdził, że halt, dosyć, nada, mam dość i w ogóle hola, hola, drodzy koledzy scenarzyści!
W tym nagromadzeniu rozweselaczy, niestety, nie uniknięto bowiem żartów otwarcie żenujących. Mnie żenujących szczególnie, chociaż byłam przecież otoczona przez nastolatki, które śmiały się cały czas, nawet wtedy, kiedy na ekranie nie było nic śmiesznego i rzucały żarty o dupach/dupczeniu, ponieważ nie ma zabawy, jak się nie zasugeruje seksów, prawdaż... Żenowało mnie nie tylko to, co działo się wokół mnie, ale to, co działo się na ekranie również. W Thor: Mroczny Świat żenującym elementem komicznym uczyniono Erika Selviga (Stellan Skarsgard), a uczyniono to błędnie i krzywdząco dla postaci, którą grał. W tej odsłonie przygód Chomika z Młotkiem z Selviga uczyniono Żenujący Element Komiczny tylko dlatego, że z niewiadomych przyczyn wymyślono sobie, że potrzeba w tym filmie sceny z obnażającym się w miejscach publicznym wariatem oraz kogoś, kto będzie chodził bez spodni i świecił białymi slipami. Były to dwa elementy, których film absolutnie nie potrzebował. I o ile wcześniejsze rozśmieszacze działały na mnie wcale nieźle, tak tu miałam wrażenie, że strasznie mi żal nie tylko postaci, ale i aktora, któremu kazano grać coś takiego tylko po to, by na seans poleciało kilku nastolatków i pochichichrało się stadnie, gdyż nic tak nie bawi młodzieży w okresie dorastania jak goły tyłek, niekoniecznie damski, na ekranie.
Kolejnym niezamierzonym elementem komicznym - ale to już specyfika polska - były napisy do filmu. Po scenie, w której Thor pyta "who's next?", co postanowiono - z przyczyn dla mnie kompletnie niezrozumiałych - przetłumaczyć na "zatkało kakao?", miałam wrażenie, że twórcy napisów robią mnie w balona. Srly, tłumaczu, to nie było śmieszne. NIE BYŁO. TO BYŁO BEZ SENSU. Po kolejnych kilku minutach, na własne nieszczęście, miałam wrażenie, że napisy do tego filmu wymieszały się z napisami do czegoś kompletnie innego. Po kolejnej scenie, w której tłumaczenie nawet przez chwilę nie leżało obok oryginalnej listy dialogowej, przestałam zupełnie zwracać uwagę na napisy, bo nie chciałam się denerwować po próżnicy.
Podsumowując: film ten to znakomita rozrywka i nie należy od niego oczekiwać, że to miało być czymś więcej. Ten film w ogóle nie powinien być niczym więcej, bo przecież dobrą rozrywkę też trzeba umieć robić. A poza tym strzelające laserami elfy po prostu nie mogą zdobyć mojej nieskończonej fanowskiej miłości, więc Thor: Mroczny Świat dostaje ode mnie 8,5 na 10 punktów.
Yay, dedykacja <3
OdpowiedzUsuńThor nie jest dla mnie chomikiem, za to na zawsze pozostanie "cymbałem z młotem" (tłumaczenie "Iron Mana 3" pod tym względem było fajne).
Jeśli chodzi o napisy, myślałam, że umrę na miejscu. Momentami tak się dezorientowałam (co innego czytam, co innego słyszę), że skupiałam wzrok np. na Lokim i tylko słuchałam, by nie dostać jakiegoś urazu oczu niechcący.
(ale patrz, my mamy jeszcze ten komfort, że rozumiemy, o czym oni gadają xD Strach pomyśleć, jak odebrała film np. taka młodzież, której przedstawicielki siedziały obok ciebie).
Ogólnie film mi się podobał, było kilka fafuśnych momentów (jak np. scena z wieszakiem na ubrania xD). Miła rozrywka, czekam na Avengersów.