sobota, 20 kwietnia 2013

20. "Porozmawiajmy o..." - odcinek trzeci: Holokaust


W związku z tym, że wypada w tym roku 70 rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim, kwietniowe "Porozmawiajmy o..." postanowiłam poświęcić na filmy o Holokauście. Plus, na wyraźną prośbę  Doroty będą trzy książki, ale nie będę się nad nimi zbyt szeroko rozwodzić, ponieważ mam całkiem spory, ładnie wyglądający zestaw filmów. 
Od razu - chociaż znów zabrzmi to jak usprawiedliwienie - powiem, że wybór był bardzo subiektywny i mam zamiar przedstawić filmy, które w naprawdę bardzo różny sposób zabierają się za temat Zagłady. Żebyście się przypadkiem nie zdziwili, jak w zestawieniu pojawi się coś pozornie bez związku. 
W takim razie... Zaczynamy!

PS. 


1. Steven Spielberg "Lista Schindlera"

Powiedziałabym: podstawa podstaw. Absolutnie pierwszy film, który przychodzi mi do głowy, gdy pomyślę sobie "filmy o Holokauście". I absolutnie jeden z tych filmów, z których muzykę wręcz kocham. 
Jakby znalazł się ktoś wychowany w jaskini i nie wiedział, o czym Lista... jest, spieszę z wyjaśnieniem: film opowiada o pewnym niemieckim przedsiębiorcy, Oskarze Schindlerze, który prowadzi poważne interesy w GG. Do swoich poważnych interesów wykorzystuje tanią siłę roboczą, Żydów. Przy czym okazuje się, że jego współpracownik, Itzhak Stern (w tej roli Ben Kingsley, którego za nic nie mogłam za pierwszym razem rozpoznać), zatrudniał wszystkich jak leci, bo to mogło zapewnić przeżycie. Schindler godzi się na ten proceder, jak najbardziej, ale przez jakieś 95% filmu jest niezdolny wzbudzić sympatii widza. A przynajmniej mnie jako widza. Serio, choćbym nie wiem jak się gimnastykowała, Schindlera nie lubię. Nie pomaga mu nawet przyjemna do oglądania twarz Neesona, do niemal ostatnich scen nie znoszę Schindlera! Nie jest to człowiek ani przesadnie szlachetny ani specjalnie przyjemny. Zdaje mi się, że wynika to z tego, że filmowy Schindler chce po pierwsze przeżyć, po drugie zarobić. Drugą postacią, której nikt nie polubi, jest Amon Goeth, komendant obozu w Płaszowie, którego w filmie gra starszy z braci Fiennes, Ralph. Przy tej okazji muszę wspomnieć, że są takie sceny, w których Fiennes kradnie film Neesonowi. Kradnie go w tak perfidny sposób, że mimo wszystko chce się patrzeć na tę w sumie odrażającą, trochę żałosną, trochę tragiczną postać Goetha, który dla sportu strzela do ludzi. 
Film jest oryginalny również dlatego, że jest czarno-biały, a jedynym elementem, który się wyróżnia, jest sławna już dziewczynka w czerwonym płaszczyku. W Polsce, tak jakby niestety, film jest znany z tego, że "wystąpili" w nim polscy aktorzy. Jeśli mam być szczera, to wystąpił jeden, może dwóch: Andrzej Seweryn i Jerzy Nowak. No... Dobra, dorzucam, trzech, bo jest jeszcze Jacek Wójcicki. Reszta: Anna Mucha, Maciej Kozłowski, Krukówna, Dedek, Polk, Lubaszenko, ba, nawet Paweł Deląg, który gdzieś tam mignął na ekranie, pojawili się tylko na chwilkę. 
Wrzucam trailer, bo jakoś jestem dziwnie przekonana, że to dalej, mimo wszystko, film w pigułce

2. Roman Polański "Pianista"

To chyba mój ulubiony film w całym tym zestawieniu, nie policzę, ile razy go oglądałam. Jednocześnie to kolejna oczywista oczywistość. Podobno ogląda się go już nawet w szkołach, więc obawiam się, że młodzież (ehehehe, ja sama ledwo - powiedźmy, że ledwo - przekroczyłam dwudziestkę i już coś o jakiejś młodzieży zaczynam pieprzyć. Nic tylko do trumny się kłaść!) znienawidzi tego typu filmy. A to przecież film dobrze zrealizowany: ze świetną scenografią, prześwietnymi kostiumami, które uwielbiam, po raz kolejny świetną muzyką, tym razem Wojciecha Kilara. 
Pianiście o Holokauście mówi się w sposób, jakby to powiedzieć, bardziej kameralny. Nie z perspektywy tłumów, czy osoby postronnej jak w Liście... a z perspektywy jednego człowieka, Władysława Szpilmana (Adrien Brody): to z jego perspektywy obserwujemy getto, więc historia skupia się na szczegółach takich jak praca czy życie rodzinne, nikt nam tu zbyt wielkich landszaftów nie proponuje - z wyjątkiem sekwencji o powstaniu w getcie. 
Co ciekawe, w tym filmie, też pojawia się figura "dobrego Niemca", kapitana Wilma Hosenfelda (Thomas Kretschmann), przy czym jest to jednocześnie "Niemiec wykształcony" - nie tylko pomaga ukrywającemu się w ruinach Szpilmanowi, ale jeszcze docenia go jako artystę - tutaj pojawia się nam motyw pianina względnie fortepianu. Bo tak, wicie rozumicie, instrumenty te kojarzą nam się z wysoką warstwą społeczną, z muzyką klasyczną, z koncertem, z orkiestrą, z wysoką kulturą - słowem tym, czym może się pochwalić Europa w kwestii swojej kultury. Zatem Niemiec - jakby nie patrzeć człowiek w świecie bywały, z pewnością dobrze wykształcony, reprezentuję tę kulturę. A reprezentuje ją, pogrywając na fortepianie. Po czym okazuje się, że Żyd potrafi zagrać świetnie. Lepiej od Niemca. Bardzo, bardzo bardzo podoba mi się wykorzystanie fortepianu jako symbolu europejskiej kultury wysokiej w tym filmie. Drobnostka, a robi różnicę. 
W filmie tym pojawiają się też polscy aktorzy: Pieczyński, Żebrowski, Figura, Kosiński, Zamachowski przy czym u Polańskiego dostają większe role niż u Spielberga. Oczywiście zdarzają się takie przypadki jak "dziewczyna zabita strzałem w głowę" (Brodzik) czy "policjant" (Zieliński), ale nie ma co narzekać. 
Nie ma, prawda?
Scena z instrumentem 

3. Roberto Benigni "Życie jest piękne"

Eksperyment, który wielu się nie podoba. Przyznam, ja sama zaczynałam oglądać ten film z rezerwą. Niektórzy mówią, że nie wypada opowiadać o Holokauście w taki sposób, ale to chyba jest ta dziwna grupa osób, która niczego nie rozumie. Albo nie widziała filmu, a tak bardzo lubi krytykować, że się nie mogła powstrzymać. 
Na początku w ogóle nie wiadomo, o czym właściwie ten film będzie: ot przedstawienie bohaterów, krótka, ciepła i zabawna opowieść o miłości, a potem przychodzi wojna... I zaczyna się "zabawa". Guido (Roberto Benigni) i jego syn trafiają do obozu pracy, ponieważ Guido jest Żydem. Nie byłoby w tej historii nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że Guido udaje, że pobyt w obozie to gra, konkurs, w którym wygraną jest czołg (lub przejażdżka czołgiem, już dobrze nie pamiętam). 
Najlepsze w tym filmie jest chyba to, że do samego końca film pozostaje ciepły, czasem zabawny, a już na pewno wzruszający. I mówię wam to ja, a ja się rzadko, bardzo rzadko wzruszam. 
Największą zaletą tego filmu jest Benigni, a raczej Guido, który jest tak sympatycznym człowiekiem, że chociaż wie się, że historia za nic nie skończy się dobrze, to cały czas się łudzi, że jednak będzie inaczej. Życie...ma też kilka niedoróbek, ale wynikają one raczej z tego, że praca z dzieckiem to praca trudna: są sceny, w których dorośli podpowiadają dzieciakowi kwestię lub popychają w stronę, w którą iść powinien. Czasem dzieciak wypada też nienaturalnie, ale staram się o tym nie pamiętać. 
Scena finałowa filmu, największy spoiler w notce. Jeśli ktoś filmu nie widział, lepiej niech jej nie ogląda. Serio. 

4. Mark Herman "Chłopiec w pasiastej piżamie"

Kolejny film z dzieciakami. Tym razem produkcja nie włoska, a amerykańsko-brytyjska. Opowiedziana z perspektywy dziecka, ale nie oczami dziecka. Bo oglądając Chłopca... można się potężnie zirytować, dlaczego główny bohater, Bruno (Asa Butterfield) nie rozumie, co się wokół niego dzieje i nie widzi tego, co wszyscy inni widzą. 
A co się dzieje, zapytacie?
Ano dzieje się to, że ojciec Bruna (w tej roli David Thewlis, którego wszyscy znają jako Remusa Lupina z serii filmów o Potterze) dostaje awans. Awans wiąże się z tym, że cała rodzina musi się przeprowadzić z Berlina na wieś. Na wsi tej jest farma - a przynajmniej Bruno myśli, że to farma. Każdy inny wie, że to obóz pracy, którego komendantem został ojciec Bruna. 
Wszelkie rzeczy straszne w tym filmie dzieją się poza filmem, głównie dlatego, że przyjęto perspektywę chłopca, który znudzony, pozbawiony towarzystwa rówieśników, szuka przyjaźni na "farmie". Przyjaciela znajduje w osobie ośmioletniego Szmula (Jack Scanlon). Bruno widzi w Szmulu człowieka, chociaż prawie nikt inny tak nie uważa - ani nauczyciel, ani ojciec czy jego adiutant (tu ciekawa rola Ruperta Frienda, aż żal, że tak niewielka) ani siostra. Z krótkich, niejasnych scenek wyciągamy jednak wniosek, że matka Bruna (Vera Farminga) nie podziela poglądów męża i na Żydów ma spojrzenie niemal takie, jak Bruno. 
Jest jednak coś, co mnie potwornie denerwuje w tym filmie. Nie to, że jest zły, bo jest wcale niezły, ale oglądając go ma się wrażenie, że postaci inne od Bruna czy Szmula są stworzone na pół gwizdka, zwyczajnie nie dość  mnie przekonują, głównie z powodu bardzo określonych charakterów: albo naziści, albo przeciwnicy traktowania Żydów jak podludzi. Brakuje w tym filmie postaci, która prezentowałaby postawę "pomiędzy". Coś tam próbowano zrobić z postacią graną przez Frienda, ale totalnie nie o to chyba chodziło - raczej cała ta historia miała pokazać, jaki jest ojciec Bruna. Szkoda, szkoda. 
Denerwuje mnie też zakończenie filmu, bo twórcy posłużyli się bardzo prostym chwytem, przez co ostatecznie dramatyzm jest... Taki jakby tani. Bo długie ujęcie na drzwi do komory gazowej, wszechobecna cisza, a potem powolny odjazd kamery, który pokazuje nam pełną pasiaków szatnię jest czymś ogranym. Sorry, Winnetou. Gdybym była na miejscu reżysera, skupiłabym się na Thewlisie biegającym po obozie jak szalony - bo kogo innego, jak nie ojca można obwinić za takie a nie inne zakończenie tej historii?
W każdym razie, reżyserem nie jestem i zakończenie jest, jakie jest. Trochę szkoda. 

Trailer, cobyście się sami przekonali, czy chcecie to obejrzeć


5. Rose Bosch "Obława"

Dobra produkcja francusko-niemiecko-węgierska z ohydnym, odstraszającym plakatem, który sam w sobie jest straszliwym spoilerem. I jeden z tych filmów, podczas oglądania którego, jeśli nie interesujesz się kinem francuskim, nie znasz absolutnie ani jednego aktora. Dobra, przesadzam, znasz: grającego doktora Scheinbauma Jeana Reno. 
Film opowiada o Francji czasów rządu Vichy, który to rząd, pomijając że był rządem złym i kolaboracyjnym, zorganizował również obławę na francuskich Żydów. Doczytałam się, że złapano wtedy około 13 tysięcy ludzi i wysłano ich do obozów. Tak więc Obława opowiada właśnie o tej akcji. 
Film zbudowany jest wokół historii jednej rodziny, później właściwie jednej osoby, Anette Monod (Melanie Laurent), a mimo to nikt nie szczędzi nam ogólnych landszaftów - historia głównie dotyczy Żydów z Paryża. W sumie dobrze, bo rządy Vichy tematem jakoś mało znanym i mało popularnym są, więc trzeba ludzi edukować, obojętnie w jakiej formie. 
Najciekawsze chyba są sekwencje opowiadające o samym rozwiązaniu akcji: Żydzi stłoczeni na stadionie-stopniowo wywożeni do różnych obozów-Żydzi w obozie. Co ciekawe, doczytałam się, że podobno każdy charakter, któremu w filmie poświęcono odrobinę miejsca, istniał w rzeczywistości. 
Docenić należy dopracowanie tego filmu. Skonstruowany jest w sposób podobny do Chłopca... czy Życia... - od początku wiadomo, co się wydarzy, a mimo to trzyma w napięciu. Ja się nie mogłam oderwać od ekranu, w każdym razie. 
Na szczególną uwagę w tym filmie, jak dla mnie, zasługuje Jean Reno, a to dlatego, że to bardzo dobra jego rola. Już ostatnio myślałam, że przepadł w tych takich sobie produkcjach, w jakich zdarzało mu się grać, ale Obława daje nadzieję. O. 
Trailer, bo YT nie proponuje nic ciekawszego

6. John Kent Harrison "Dzieci Ireny Sendlerowej"

Ta telewizyjna produkcja amerykańska, która u nas była jednak do obejrzenia w kinach, jest tak spektakularną porażką, że aż nie mam słów. Głównie dlatego znalazła się w zestawieniu. Przy okazji jest to kolejny film, w którym wystąpili polscy aktorzy, więc też wypadałoby o nim coś skrobnąć. Chociaż żem się na nim straszliwie wynudziła. 
Problem z tym filmem jest taki, że on jakoś nie porywa. Materiał na scenariusz był gotowy, nie trzeba było za wiele wydziwiać, a wyszło drętwo i nieprawdopodobnie. Nie wiem też zresztą, czy to rzeczywiście wina scenariusza, czy wina grającej Irenę Sendlerową Anny Paquin, która ewidentnie nie czuła się dobrze w tej roli. W ogóle była jakby doklejona do ogólnego landszaftu (czy ja nie nadużywam dziś tego słowa?). Kostiumy i scenografia plus charakteryzacja jak na telewizyjną produkcję wypadają wcale nieźle, tylko ci aktorzy jakby poza filmem. Zupełnie obok. Albo to ja nie lubię Paquin. 
Z drugiej strony, odbiór filmu mogły mi też zakłócić moje własne rechoty, więc jak najbardziej się kajam i wybaczenia upraszam. Ale i tak nic nie poradzę na to, że za każdym razem, gdy na ekranie pojawiał się Stefan Zgrzembski, którego grał Goran Višnjić, ja wybuchałam dzikim rechotem. Nic nie poradzę na to, że ten biedny facet, w czym by nie zagrał, zawsze będzie dla mnie doktorem Kovačem. 
No i fragmencik żeby nie być gołosłowną, że nieudane


7. Agnieszka Holland "W ciemności"

To kolejny film, z którym mam potworny problem. Nie żebym nie miała problemu z innymi filmami Holland. W jej filmach jest po prostu coś, co mnie potwornie drażni, więc to chyba jedna z bardziej osobistych wycieczek w dzisiejszej notce. 
Film opowiada o Żydach z lwowskiego getta, co jest jego wielkim plusem, ponieważ większość filmów skupia się na getcie najbardziej, hm hm, znanym, czyli warszawskim. Kolejnym wielkim plusem jest to, że każdy z bohaterów mówi tutaj po swojemu: Żydzi w jidysz, Polacy gwarą, Ukraińcy po ukraińsku, Niemcy po niemiecku. Przy czymś takim naprawdę trzeba się napracować i postarać, więc to doceniam. 
Doceniam również grę aktorów. Robert Więckiewicz gra tu głównego bohatera, Leopolda Sochę. Leopold za opłatą, rzecz jasna, ukrywa w kanałach całkiem sporą grupę Żydów. Dzięki swojemu zachowaniu, a więc sporej rezerwie wobec Żydów Leopold jest tym bohaterem, którego łatwo nam negatywnie oceniać i wcale nie lubić. Choćby nie wiem jaką przemianę przechodził. Co prawda przemiana Sochy nie jest tak spektakularna jak przemiana Schindlera, ale coś w sobie ma. 
Na plus zaliczam tu także naturalizm, a raczej elementy naturalistyczne, czyli wszystko to co nieładne i bardzo ludzkie oraz sposób prowadzenia kamery, który także nie jest wygodny dla widza, bo ma się takie dziwne wrażenie, że się w tych kanałach rzeczywiście jest. 
Jeśli chodzi o wątki, to najmniej mam do zarzucenia przedstawieniu życia w ukryciu, najwięcej zaś wątkowi ukraińskiemu. Reprezentantem tegoż wątku jest policjant, Antoni Bortnik (Michał Żurawski), o którym nie wiemy nic prócz tego, że jest policjantem i lubi sobie z Sochą czasem wypić. I ginie w tak głupi sposób, że brak słów. Oglądałam tę scenę kilkakrotnie i za każdym razem mam wrażenie, że to takie usunięcie bohatera z planu, bo nie do końca się wiedziało, co z nim zrobić. Podobnie jest w przypadku Janka Weissa (Marcin Bosak). Także to by były minusy filmu. Dwa, ale spore. Bo nie powiedzieć o Ukraińcach nic w kontekście takiego miasta jak Lwów i nic w kontekście ich powiązań z armią niemiecką to jest jednak potężny minus. 
Co dziwne YT także w tym przypadku proponuje mi tylko trailer. Niechże będzie. 


TUTAJ WŁAŚNIE PRZYSZEDŁ TEN MOMENT, KIEDY SPOKOJNIE MOŻECIE ODEJŚĆ OD KOMPUTERÓW, PÓJŚĆ PO HERBATĘ LUB CIASTKA I WRÓCIĆ PÓŹNIEJ ALBO W OGÓLE PRZEWINĄĆ DO KSIĄŻEK, BO TRZY OSTATNIE FILMY W ZESTAWIENIU SĄ NIEMIECKIE. A JAK WIADOMO NIEMIECKIE FILMY OGLĄDAM PASJAMI, WIĘC BĘDĘ AGITOWAĆ, ŻEBYŚCIE TEŻ ZACZĘLI OGLĄDAĆ. BARDZO BARDZO.

8. Stefan Ruzowitsky "Fałszerze"

Tym razem absolutnie inne spojrzenie na Holokaust. Bo przedstawienie obozu koncentracyjnego nie różni się w tym filmie wiele od przedstawienia świata w ogóle. Tak jakby panujące wszędzie zasady są takie same, a przeżycie równie trudne. 
Film jest ciekawy, bo łączy w sobie elementy kryminału, dramatu i filmu wojennego. Akcja rozpoczyna się w roku 1936, kiedy to poznajemy naszego bohatera: Salomona "Sally'ego" Sorowitscha (Karl Markovics), znanego w półświatku oszusta, któremu powinęła się noga, ponieważ trafia do więzienia, a po rozpoczęciu wojny do obozu koncentracyjnego. Tam postanawiają wykorzystać jego umiejętności i każą jemu i grupie wybranych ludzi, również podobnych Sally'emu, hm hm, profesjonałów, drukować fałszywki, głównie dolarów. 
Fałszowanie walut aliantów staje się sposobem na przeżycie - a więc świat obozowy jednocześnie staje się światem podobnym do tego, w którym funkcjonowali wcześniej, tyle tylko, że nie ma z tego żadnych profitów. Żadnych poza przeżyciem oczywiście.
Co ciekawe, film ten jest oparty na faktach: w operacji o wdzięcznej nazwie "Bernhardt" podobno rzeczywiście sfałszowano ponad 100 milionów. 

Niechże się za mnie trailer wypowie


9. Wolfgang Murnberger "Mój najlepszy nieprzyjaciel"
plakat do filmu Mój najlepszy nieprzyjaciel (2011)

Jeden z bardziej lubianych przeze mnie filmów w dzisiejszym zestawieniu. I nie ma przy tym znaczenia to, że jedną z głównych ról gra Moritz Bleibtreu. Nie, absolutnie. 
Filmweb klasyfikuje Mojego najlepszego nieprzyjaciela jako dramat i komedię. Ja mówię, że to czarna komedia. Tylko i wyłącznie. Dramat jest tam szczątkowo, gra się prostymi chwytami, a ogląda wyjątkowo przyjemnie. 
Akcja, przynajmniej na początku, rozgrywa się w Wiedniu: tam, po wielu latach nieobecności wraca właśnie Rudi Smekal (Georg Friedrich). Oczywiście odwiedza swojego przyjaciela, Wiktora Kaufmanna (Moritz Bleibtreu), który wraz z ojcem prowadzi galerię sztuki. Można powiedzieć, że nic ciekawego, ale cały żart polega na tym, że Viktor jest Żydem, a Rudi właśnie odebrał swój nowiutki esesmański mundur. Jednocześnie, by zacieśnić współpracę z Włochami, Szlachetny Wilk ma w planie wręczyć Duce szkic Mojżesza autorstwa Michała Anioła. Jak łatwo się domyślić, w posiadaniu szkicu jest rodzina Kaufmannów. 
Co najciekawsze i najśmieszniejsze w tym filmie, to zagranie stareotypem: Wiktor jest mądry, dobrze sytuowany, a przy tym sprytny i ma wiele chitrich masterplanów, które nie zawsze wychodzą jak trzeba. Natomiast Rudi jest brutalny i ma poważny kompleks względem swojej pozycji społecznej wobec pozycji Wiktora. By się wykazać przed swoimi nowymi szefami, postanawia zdobyć ten szkic, co mu się nie udaje, ponieważ jest popisowym idiotą, a sprytni Kaufmannowie podsuwają mu kopię. Rudi odgrywa się na nich na swój sposób: wysyła całą rodzinę do obozu, a sam przejmuje ich dom i interes. Oczywiście nie jest to koniec, ponieważ Fuhrer dalej ciśnie, by szkic zdobyć. Rudi musi wyciągnąć Kaufmannów, przy czym okazuje się, że stary Kaufmann zmarł w obozie, a synowi nie powiedział, gdzie szkic ukrył. Dał mu tylko wskazówkę. Wobec tego Smekal musi przywieźć Wiktora z powrotem do Wiednia. Po drodze jednak samolot się rozbija nad terytorium GG, a katastrofę udaje się przeżyć tylko Wiktorowi i Rudiemu. W takim wypadku Wiktor postanawia przejąć rolę Rudiego, by się na nim odegrać. Mój najlepszy nieprzyjaciel to zatem również komedia pomyłek. I to tak naszpikowana stereotypami, a raczej żartami ze stereotypów, że chyba tylko największy ponurak by się nie śmiał. Wszyscy Żydzi są sprytni i chciwi, a wszyscy naziści to tępe trepy - tak to można streścić. 

Skrót całego żartu plus akcent polski, dzięki któremu już wiecie, jak tak naprawdę woła się "nicht schiessen!"


10. Robert Thalheim "A na koniec przyszli turyści"
plakat do filmu A na koniec przyszli turyści (2007)

Tym razem współczesne spojrzenie na historię Polski i Niemiec. Bohaterem filmu jest Sven (Alexander Fehling), który przyjeżdża do Oświęcimia by odbębnić zastępczą służbę wojskową. Mało go to interesuje, gdzie i po co jedzie, więc od razu go lubimy, prawda. W Polsce ma pomagać prowadzić schronisko młodzieżowe i opiekować się jednym z byłych więźniów obozu, Stanisławem (Ryszard Ronczewski). Oczywiście, jak to zwykle w filmach bywa, pobyt w Oświęcimiu zmienia życie Svena, który na własną rękę poznaje historię Niemiec, o której niezbyt chętnie mówi się w szkołach. 
Problem z tym filmem polega na tym, że wszystko w nim jest wyłożone właśnie na szkolny sposób: łopatologicznie i średnio atrakcyjnie. Generalnie to radziłabym od niego zacząć oglądanie filmów na temat Holokaustu, a później iść w bardziej poważne i ambitniejsze produkcje. 
Niemniej jednak film ma kilka plusów. Przede wszystkim stara się jakoś wytłumaczyć, dlaczego wciąż nie lubimy Niemców, którzy o swojej historii czasem wiedzą zdecydowanie mniej od nas i bynajmniej się z nią nie identyfikują. I może też dlatego warto go obejrzeć. Plus drugi to całkiem zaskakujące rozwiązanie akcji, kiedy to na jaw wychodzą wszystkie tajemnice Stanisława. 

YT nie lubi niemieckich filmów, znów daje trailer




To by było na tyle w kwestii filmów, ale zgodnie z obietnicą dorzucam jeszcze 3 książki. Tylko żebyście mi się nie migali od czytania klasyki takiej jak wywiady z Edelmanem albo książki Bartoszewskiego! 


Czas Eksterminacji Friedlandera to pozycja, od której proponuje zacząć: autor opowiada historię Niemiec,  tę polityczną, która doprowadziła to Zagłady. Jednocześnie mówi o niej w tak ogólny sposób, głównie właśnie w ujęciu politycznym: wykłada podstawy antysemityzmu, nazizmu, zasady funkcjonowania propagandy nazistowskiej, o warunkach życia w gettach, poza nimi, w obozach i poza nimi. Natomiast Holokaust.Prawdziwe historie ocalonych Lyn Smith to po prostu zbiór wspomnień Żydów zamkniętych w gettach i obozach: tych znanych jak Auschwitz czy Mauthausen. Christopher R. Browning w Pamięci przetrwania idzie o krok dalej: opowiada o więźniach obozu pracy w Starachowicach i tylko o nich. A słyszał ktoś z was o tym, żeby w Starachowicach był obóz pracy? No właśnie. 



Uffff.... To tyle na dziś. Napracowałam się strasznie i w paru miejscach widać już zmęczenie,  ale nic na to nie poradzę. Jeszcze się waham, o czym pisać w maju, ale myślę, że w przeciągu tygodnia lub dwóch temat się jakoś wyklaruje. Natomiast jak Pambu da, w przyszły weekend będzie krótka recenzja niemieckiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" (naprawdę krótka jak z niej wywalę popiskiwania fangirl), któremu koło pióra robi oburz strony polskiej. Naprawdę serdecznie pozdrawiam ludzi, którzy oglądają, a nie widzą. Niby polska telewizja, a nie wie, jak telewizja działa...

Pozdrav!

1 komentarz:

  1. Ufiufiu, się naprodukuję xD
    Z dumą przyznaję, że obejrzałam prawie wszystkie filmy (muszę nadrobić "Obławę" oraz niemieckie), mogę się wypowiadać.
    W przypadku tytułów numer 1, 2, 4, 6 i 7 fajnie byłoby znać książkę, która była pierwowzorem lub na której się ździebko wzorowano ("Dziewczynka w zielonym sweterku"). Filmy według mnie nie przedstawiają głębi historii z książek i lepiej przeczytać pierwowzory, by mieć lepsze rozeznanie.
    "Dzieci..." to był film średnio potrzebny, ale fajnie, że zaistniał, bo Amerykanie dzięki niemu odkryli Sendlerową. A Annę Paquin osobiście loffciam i nie byłam w stanie dostrzec jakichkolwiek jej potknięć podczas grania _^_
    Sporą część obejrzanych przeze mnie filmów widziałam w liceum, czyli wtedy, kiedy moja pasja dopiero zaczynała raczkować. Wtedy też namiętnie czytałam. Pamiętam jak dziś, że po skończeniu "Chłopca w pasiastej piżamie" miałam ochotę *brzydkie słowo*jebnąć*koniec brzydkiego słowa* książką o ścianę, bo nie spodziewałam się tak brutalnego zakończenia. Nie przyszło mi to do głowy. Dlatego też bałam się, jak reżyser to pokaże w filmie... I się zawiodłam, bo zakończenie jest pod publikę, a raczej takie, by z tej publiki wycisnąć jak najwięcej łez. Nie o to tu moim zdaniem chodziło.
    Co do "Życie jest piękne" - kiedyś u siebie w notce o filmach holokaustowych pisałam o "Pociągu życia". Jeśli nie widziałaś, nadrób. To dopiero porąbana wizja xD
    Książek z końca notki nie znam, muszę nadrobić.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń