sobota, 6 kwietnia 2013

18. Tommy Wirkola "Hansel i Gretel: Łowcy Czarownic"


Czasem, gdy trafiam na takie perełki jak omawiany dziś film, zastanawiam się, po co oglądam złe filmy i czytam złe książki. Racja, głównie po to, by srogo sobie kwiknąć, poćwiczyć przeponę, dotlenić się, narobić zmarszczek. Nie lubię jednak oglądać złych filmów facepalując/headdeskując co chwila tudzież oglądać ich z zażenowaniem. Niestety, na tym filmie częściej waliłam głową w biurko niż się śmiałam. 
SERIO

PS. SPOILERY, SPOILERY

Temu filmowi nie pomaga nawet 3D, nawet ciekawy trick, by pomieszać współczesność i przeszłość, ba, nie pomaga mu nawet Jeremy Renner, którego TAKBARDZOKOCHAM po występie w "Hurt Lockerze". Temu filmowi zwyczajnie nic nie pomaga, bo wszystko to tonie w fali żenui, którą jest niedopracowany scenariusz. 
Tak więc największym grzechem tego filmu jest to, że scenariusz opowiada historię żenującą i nieprawdziwą nawet jak na opowieści o łowcach czarownic. 
Wirkola bardzo chciał być cool i młodzieżowy, tylko mu nie wyszło. Chyba chciał też zrobić coś, co zrobił Gilliam w Nieustraszonych Braciach Grimm albo chociaż to, co nie wyszło Sandersowi w Królewnie Śnieżce i Łowcy. A już na pewno chciał pojechać  Bekmambetowem. Problem w tym, że Wirkola NA PEWNO nie jest Gilliamem, z pewnością nie jest też Sandersem. Ba, nie jest nawet w ćwierci Bekmambetowem.  Dlatego nie wyszło mu to wspomniane, a nienazwane TO. 
Zapomniałam wspomnieć, że filmowi nie pomaga nawet to, co zwykle filmom pomaga. To znaczy duże, wypchnięte i wyraźnie zaznaczone cycki Gretel (w tej roli Gemma Arterton). Srsly, ja nie wiem, co się stało z tym filmem. Bo to albo film, albo na mnie cycki Arterton wrażenia jakoś nie robią. Może to dlatego, że rozkminiałam przez pół filmu, jak działa siła Imperatora Imperatywu, bo ona nie ma gorsetu, a cycki takie, że proszę siadać. 
Ale, ale, nie o cyckach jednej aktorki przyszliśmy tu porozmawiać, chociaż nawet na plakacie widać, że temat wart uwagi. Wróćmy do filmu jako takiego. 

Hansel i Gretel: Łowcy Czarownic to nic innego, jak wannabe-cool historia Jasia i Małgosi, która wcale nie kończy się na wepchnięciu czarownicy do pieca. Nie, Wirkola dośpiewał sobie jeszcze to, że dwójka dzieciaków po swoim pierwszym udanym mordzie idzie w świat, zarabiać na siebie na tym przyjemnym procederze. Serio, kilkuletnie dzieciaki, totalnie to widzę. Wy też, prawda? Na szczęście skrót z ich dorastania dostajemy w czołówce filmu. W tym miejscu zaryzykowałabym stwierdzenie, że czołówka była najfajniejsza w całym filmie. W samym filmie bowiem dostajemy opowieść o dorosłych już Hanselu i Gretel. I tutaj pojawia się pierwszy błąd produkcji:
Ja wiem, że na znanym nazwisku zarabia się najlepiej, ale Hansel, to znaczy Jeremy Renner, jest do tej roli za stary. Już w chatce czarownicy musiałby być nastolatkiem (a nie był!) żeby wyglądać tak, jak wygląda w tym filmie. Nie mówię, że wygląda jak ojciec Gretel, ale jest temu bliski.
Drugi błąd tej niezbyt zacnej produkcji, to konstrukcja bohaterów jako takich:
Hansel jest tu bohaterem typu willisowskiego/eastwoodowskiego: w sensie wiecznie zenmałomówny i generalnie wycofany. Tylko że, cholera, on jest łowcą czarownic, nie McClane'em ani Brudnym Harry'm. On tu ma biegać z giwerą i robić czarownicom kuku! Tymczasem przez cały film Wirkola raczy nas scenkami, w których to nie czarownice, ale Hansel dostaje wpierdziel. Jakby tego było mało, choruje na cukrzycę, bo go Zła Czarownica naszprycowała słodyczami w młodości. W efekcie dostajemy ćućmę nie bohatera. Ale z drugiej strony Hansel służy za całkiem przyjemny element komiczny. Chociaż tak sobie o tym myślę, że taką postacią zainteresowałby się wujcio Freud, bo Jaś ma ewidentny problem z babami. Wynikać to musi najpewniej z tego, iż uważa, że matka go porzuciła. Jego i Gretel, oczywiście. Jak już przy Gretel jesteśmy, to ona właśnie jest w tym tandemie osobą z jajami: nie dość, że klnie jak szewc, to jeszcze dobrze strzela i przez cały film zachowuje kamienną twarz. To ostatnie to akurat jej potężny minus, ale nie skupiajmy się na drobnostkach. Boli mnie również straszliwie to, że oprócz głównych bohaterów nikt w tym filmie nie ma własnych własności. To znaczy o nikim nie umiem powiedzieć, że jest jakiś. Bo albo są źli-źli, albo dobrzy-dobrzy. W obu przypadkach do urzygu. W efekcie kuleją oba plany: pierwszy, bo bohaterowie tak nierówni i drugi, bo bohaterowie nijacy.
Trzeci błąd produkcji to niewykorzystany pomysł:
Świat jaki Wirkola proponuje nam w swoim filmie, to interesujące pomieszanie współczesności i przeszłości: i chociaż chaty mamy drewniane oraz generalnie funkcjonujemy sobie radośnie w czasach kusz, mieczyków i innej tego typu broni, to Hansel i Gertel mają giwery wyglądające nieco dziwnie, ale mimo wszystko współcześnie. Co więcej, to giwery samopowtarzalne, z bębnowymi/pudełkowymi magazynkami i wydłużonymi pociskami ochranianymi miedzią (o ile mnie wzrok nie mylił), czyli broń taką, jaką zaczęto się posługiwać w latach 90. XIX wieku. Nie mówiąc o pociskach, które taką formę przyjęły dopiero w czasie I światowej wojny (a wygląd giwery miały, choć udziwniony, ale raczej drugowojenny!). Ale jesteśmy w opku... tfu, w filmie znaczy, więc niech będzie. Nie będę narzekać, że oni w ogóle nie powinni mieć broni palnej lub od biedy czarnoprochową, z zamkiem skałkowym, gładkolufową (względnie gwintowaną, ale stara broń gwintowana była... no, do luftu była), ładowaną odprzodowo i na pewno nie powtarzalną! Nie, nie będę narzekać, absolutnie. Nie będę też narzekać na zdjęcia zaginionych dzieci na butelkach z mlekiem (butelkach z mlekiem, serio) ani na pojawiające się akta. Nie będę też narzekać na to, kto Gretel i Hansela czytać uczył, nie. Ani na gazety. I psychofanów w liczbie jednego creepy gościa. Bo to nawet elementy fajne, tylko że jakby dodane bez komentarza. No, są. I nic więcej. Ani przeszkadzają, ani wadzą. Jak się na nich nie skupiać, nie zwracają uwagi. Bo są dla nas całkowicie normalne. A może lepiej byłoby, gdyby jednak pojawiło się coś nienormalnego?
No dobra, pojawia się. To właśnie szeroko pojęta magia. Troll i czarownice. Czarownice wyglądające bardzo komputerowo i  jak na złe-złe istoty, straszliwie pierdołowate. Bez różdżki nie poczarują, uciekają wolno, a na sabacie dają się zaskoczyć jak grupka gimnazjalistów daje się złapać na piciu piwa w parku. Niby te czarownice mają zły-zły plan, ale nie umieją go zrealizować. A raczej - dają się łatwo zatrzymać. Chociaż pojawia się obowiązkowy motyw ofiary, którą jest true love in spe Gretela, ale na mnie jako widzu nie robi to najmniejszego wrażenia. Finał filmu w ogóle nie trzyma w napięciu. Nie ma w nim dramatyzmu, który jest w takich widowiskowych finałach niezbędny. Niby dobrze się patrzy, a obrazki w ogóle nas nie obchodzą. Paradoks, prawda?

Słowem: Wirkola spieprzył temat dobry. Co więcej, Wirkola, sądząc po zakończeniu, będzie chciał go kontynuować. Niech on to lepiej zostawi i pozwoli temu "dziełu" zostać zapomnianym. Ode mnie 4 punkty na 10 możliwych. Głównie za potencjał. Nie polecam, chyba że chcenie się odmóżczyć przy czymś żenującym. Ale to nie jest nawet "tak głupie, że aż śmieszne". To jest zwyczajnie nieudane. Szkoda.

Pozdrav!


PS. Pod menu na górze strony pojawił się link to fanpejdża Ironicznej. Zapraszam do polubienia, bo znajdziecie tam jeszcze więcej spoilerów i krótkich polecanek oraz zajawki następnych notek. A i pogadać ze mną można, jeśli to kogokolwiek zachęca



2 komentarze:

  1. Aż mi się zachciało obejrzeć ten film. Nie wiem, czemu mnie ciągnie do czegoś ewidentnie złego, ale ciągnie.
    Miniwykładem o broni palnej mnie rozbroiłaś: wielki szacun za wiedzę xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A proszę bardzo, oglądaj, tylko żeby potem nie było, że naprawdę zły to film :D
      Co do miniwykładu - jakoś mi na OGUNIE z historii wojskowości odświeżyli tę wiedzę, więc nie omieszkałam się czepić tej pierdoły :)

      Broz-Tito

      Usuń