Dziś po raz pierwszy film!
I przepraszam, że znowu historycznie. Obiecuję, że w
przyszłym tygodniu napiszę o czymś bardziej „dla każdego”.
Chcę
wam przez jakiś czas po prostu poopowiadać, jak wspaniałe jest europejskie
kino, którego jestem wielką entuzjastką (ale nie jestem hispterem!)
Na
początek jednak notka historyczna: Czerwony Baron to przydomek nadany
Manfredowi von Richthofenowi, niemieckiemu lotnikowi z czasów I wojny
światowej, który słynął z tego, że latał pomalowanym na czerwono samolotem ( i
wrogowie myśleli, że to jakaś pani pokroju Joanny d’Arc, gdyż tylko kobieta –
według nich – mogłaby sobie na coś takiego pozwolić – autentyczna
historia!). Był to też pierwszy wojenny
„celebryta”, wykreowany przez niemiecką propagandę na półboga - i uwierzcie mi
– uwielbiał to! Jego eskadra, Jasta 11, nazywana była „Latającym Cyrkiem
Richthofena”.
A
prywatnie dodam, że Baron, już od lat kilku, jest moim idolem. Pewnego dnia w
pewnej Bardzo Znanej Sieci Księgarń zobaczyłam nęcącą, czerwono-pomarańczową
okładkę cieniutkiej książeczki – „Wspomnień Czerwonego Barona”. Na okładce
widniało zdjęcie pewnego Bardzo Przystojnego Pana w niemieckim paradnym
mundurze. Przeczytałam notkę z tylnej okładki i już wiedziałam, że muszę to
mieć. Jadąc tramwajem do domu, pochłonęłam pierwszy rozdział i absolutnie się
zakochałam. Kolejne lata spędziłam na tłumaczeniu niemieckich historycznych
stron internetowych, niemieckich urywków pamiętnika (polskie „Wspomnienia…” to
niestety wersja niepełna!) i generalnie czytaniu podręczników o historii
Luftwaffe. A zdjęcie z okładki – w oryginalnej, monochromatycznej wersji –
ciągle jest na wyświetlaczu kolejnych moich telefonów komórkowych. Zakupione
„Wspomnienia…” zaś są tak zaczytane, że boję się, że się rozpadną.
Kiedy
innego pięknego dnia, w programie TV przeczytałam, że dziś telewizyjna premiera
filmu pod tytułem „Czerwony Baron”, pomyślałam, że dobrze byłoby go obejrzeć.
Ale dopiero gdy sprawdziłam obsadę stwierdziłam, że film muszę zobaczyć
koniecznie, inaczej się skręcę. Dlaczego? Dlatego:
Manfred von Richthofen
– Matthias Schweighöfer
Werner
Voss – Til Schweiger
Lothar von
Richthofen – Volker Bruch
Roy Brown – Joseph Fiennes
Schweiger, Fiennes, Schweighöfer i Bruch w jednym filmie! Nie mogłabym sobie odmówić, nie mogłabym przegapić!
Teraz
zacznę pogadankę o filmie jako takim. Od razu mówię – lubię go, ale nieco mnie
rozczarował. Rozczarowuje za każdym razem, gdy go oglądam, zupełnie tak, jakbym
spodziewała się innego rozwiązania.
Zacznę
od opisu fabuły: krótki żywot Czerwonego Barona (ginie w roku 1918 w wieku
ledwie lat 26) to historia fascynująca. Do lotnictwa trafia zupełnym
przypadkiem, gdyż nieco nudno mu było w kawalerii. Na zawsze pozostając jej
wielkim entuzjastą, urządza sobie polowania w powietrzu – a przynajmniej chce –
w tym właśnie momencie poznajemy go, gdy film się rozpoczyna. Nie jest jeszcze
żadną gwiazdą, dopiero startuje. Odnosi pierwsze zwycięstwa. Głośno robi
się o nim dopiero wtedy, gdy zabija angielskiego asa, Lanoe Hawkera, sam stając
się asem. Wtedy też zaczynają się sypać medale, artykuły, pocztówki, legendy.
Anglia, a właściwie Kanada, wystawia mu na przeciwnika kapitana Roy’a Browna.
Myślę, że w zamyśle reżysera i jednocześnie scenarzysty, Nikolaia Müllerschöna,
miało być to coś na kształt pojedynku gigantów, tyle że… Nie było. Niemniej
jednak są polowania, porażki, ofensywy, śmierci, wypadki, rywalizacja między
Manfredem a Lotharem… No i miłość, oczywiście. Chociaż ten wątek uważam za
całkowicie zbędny. Film by się bez niego obronił, tym bardziej, że ta romansowa
historia – mimo udziału osób w rzeczywistości istniejących – jest z palca
wyssana.
No,
ale, film bez romansu….
Cały
ten wątek zaczyna się wtedy, gdy Manfred przypadkowo poznaje pielęgniarkę, Kate
Otersdorf (w tej roli Lena Headey). Mimo dziwnych okoliczności przyrody – pomoc
zestrzelonemu przez Barona Brownowi – Niemiec nie ma oporów przed adorowaniem
urodziwej (co kto lubi, patrząc na zdjęcia prawdziwej Otersdorf…). Mniej więcej
od tego samego momentu Manfred zaczyna tracić wszystko to, za co go kocham,
czyli swoją manfredowatość. Niebezpiecznie zbliża się do poziomu ciepłej
kluchy… I wtedy znów potwierdzenie znajduje stara prawda, że wszystko co dobre
szybko się kończy – Manfred ginie, film się kończy. I to mnie właśnie w nim
zawiodło: brakowało sceny ostatniej potyczki, ostatniej walki – chociażby próby
przedstawienia, kto zabił Barona – zdania historyków są bowiem do dziś
podzielone. Chociaż zestrzelenie Czerwonego Barona przypisuje się Brownowi
właśnie, to analiza obrażeń raczej skłania mnie do przychylenia się do opinii,
że to ktoś z ziemi zastrzelił lotnika.
Myślę,
że zamiarem Müllerschöna nie było ani postawienie pomnika, ani laurki, ani
wybielenie postaci, ale mimo wszystko i tak to zrobił. Głównie robiąc różne
charakterologiczne wygibasy z główną postacią. I Lotharem, ale o nim później.
Po
pierwsze: Baron znany mi, Baron przemawiający ze swojego pamiętnika i wspomnień
współtowarzyszy, to człowiek towarzyski, uprzejmy, lubiący dobrą zabawę, z
poczuciem humoru, nie stroniący od sarkazmu i ironii (także autoironii), ale
jednocześnie butny, pewny siebie do granic przyzwoitości, lubiący być w centrum
uwagi, kąśliwy i złośliwy wobec Francuzów (których nie lubił bardzo) i Anglików
(których nie lubił tylko trochę mniej niż bardzo), patriota przekonany o sile
Niemiec. Lotnictwo było dla niego kolejną formą zabawy, loty sportem, sposobem
na zaistnienie na ustach wszystkich – lotnicy ginęli bowiem często, ale sławę
zdobywali szybko – tytuł asa otrzymywało się po 4 zestrzeleniach (sam Baron
miał ich 80). Potyczki powietrzne traktował jak polowanie – swoją ulubioną, wielkopańską
rozrywkę – oto manfredowatość w czystej postaci.
Na
szczęście to wszystko w filmie się pojawia, ale właściwie tylko do momentu
poznania Kate – ona pokazuje mu, że wojna to paskudna sprawa, a nie sport, a
potem… Potem ten wątek zaczyna mu wszystko to, co czyni go tak wyjątkowym,
zabierać. Najpierw latanie nagle przestaje być zabawą. Potem zanika poczucie
humoru. A po nim pewność siebie, buta, zaczyna się nawet (o zgrozo!)
powątpiewanie w Niemcy. Filmowy Manfred jest zmęczony sławą i czuje się oszukany
wojną. Nikolai Müllerschön robi z niego gościa, dla którego latanie jest
ekwiwalentem wolności, przytulankę,
niemal pacyfistę! Kolana mi miękły, jak słyszałam te bzdety o tym, że on
walczyć w zasadzie nie chce, że państwo go wykorzystało, że zwycięstw w
powietrzu nie ceni, bo bardziej ceni kobietę.
Skupiając
się na robieniu z Barona misia-pysia i romantyka, reżyser zapomina trochę o
tym, że ma drugi plan. Po kolei giną takie perełki jak Bodenschatz, Voss, Brown
wspominany tylko od czasu do czasu, Wolff (osobiście mój ulubiony członek
Latającego Cyrku – jego talizman – szlafmyca – zawsze mnie rozczula), a na
koniec sam młodszy brat Manfreda, Lothar.
Jak
już jesteśmy przy Lotharze – jemu też reżyser przy osobowości pomajstrował. W
rzeczywistości Lothar – zafascynowany zwycięstwami brata – także zaczął latać.
Latał świetnie, chociaż był bardziej zadaniowcem – potyczki to nie był dla
niego sport. Lothar odniósł około 40 zwycięstw, przeżył wojnę, ale zginął w
katastrofie lotniczej na początku lat 20. W filmie ta agresywność i zadaniowość jest
pokazana całkiem nieźle, tyle że dodano mu nieco za dużo zazdrości, niżby
należało według historii. Ba, filmowy Lothar jest wręcz chorobliwie zazdrosny o
sukcesy brata i wprost wyłazi ze skóry, by go pokonać. W rzeczywistości bracia
aż tak ze sobą nie rywalizowali. Właściwie wcale.
Prócz
tych trzech, czterech elementów w filmie przeszkadza mi mina Leny Headey, która
zawsze wygląda tak, jakby bolał ją ząb, ale może to moja osobista niechęć do
tej aktorki.
Film broni
się niezłymi zdjęciami, ładnymi panoramami, kostiumami – wielkich wpadek nie
zauważyłam, a to jest sukces, bo na umundurowanie i rekwizyty zawsze zwracam
uwagę, a także muzyką, skomponowaną przez Reichardta i Hansena. Mam nawet swój
ulubiony motyw – TEN.
Gdybym
miała oceniać film w skali od 1 do 10 dałabym mu mocne 7. Naprawdę jest to
zadowalający kawałek kina. Może czasem nieco ckliwy, może w kilku miejscach
przerysowany, ale postaci – zabawny Voss, megaloman Manfred, małomówny
Wolff, maniak hazardu Bodenschatz, zazdrosny, niedowartościowany Lothar i
wkurzający wszystkich wkoło grą na harmonijce Sternberg są warci tego, by ten
film obejrzeć.
A
poza tym – tu uwaga głównie dla pań, panowie, zmykać na chwilę sprzed monitorów
– dlaczego tabuny przystojnych facetów w swoich pięknych, latających maszynach,
a do tego ubrani w najlepsze mundury wszystkich armii ever mieliby nie być
warci tego, by rzucić na nich okiem?
Och,
byłabym zapomniała opowiedzieć wam kilka ciekawostek, których nie mogłam wcisnąć
do tekstu:
Ciekawostka
pierwsza – Sternberg jest chyba jedyną w tym filmie postacią zmyśloną. Poprzez
jej dodanie reżyser chciał oddać hołd wszystkim żydowskim żołnierzom walczącym
za Niemcy w czasie I wojny.
Ciekawostka
druga - Manfred i Lothar mieli także
kuzyna, Wolframa, lotnika, który pojawia się na chwilę w filmie, ale nikt nie
rozwija jego wątku. Wolfram przeżył I wojnę i walczył też w II, ale został
wzięty przez Anglików do niewoli.
Ciekawostka
trzecia – dowódcą pułku, w którego skład wchodził Latający Cyrk, był Hermann
Goering. Tak, ten Goering.
Pozdrav,
PS. Strasznie nie lubię plakatu tego filmu, ale cóż zrobić...
Czujesz, że to nie jest to. Czujesz, że czegoś ci brakuje i na pewno nie jest to najnowszy model kuchenki mikrofalowej. Może to potrzeba sprawdzenia? Nie, nie. My tutaj nie sprawdzamy. Oceniać mogą ocenialnie, słodzić można herbatę, a sprawdzanie zostawmy innym. Wiesz kim jesteśmy? Jesteśmy gronem, którego zadaniem nie jest wytykanie twoich potknięć. Jesteśmy gronem, które nie czyha na błędy ortograficzne i interpunkcyjne. W końcu jesteśmy gronem, które nie różni się niczym od ciebie. Kochamy pisać i chcemy, by ta pasja mogła się rozwijać. Wiesz co możemy ci zaoferować?
OdpowiedzUsuńPełen zestaw dobrodziejstw! Schludnie posegregowane działy, które aż proszą się o zapełnienie twoją twórczością; przystępnie napisane poradniki; warsztaty literackie, dzięki którym możesz pisać jeszcze lepiej i całe mnóstwo innych działów, gdzie czas marnuje się niezwykle przyjemnie!
Za oknem szemrze deszcz, a w pokoju rozlega się stukot na klawiaturze. Monotonny dźwięk sprawia, że pisarz zapadł w głęboki sen. Nagle z monitora zaczęła kapać woda. Najpierw spłynęło tylko kilka kropli, ale szybko zamieniły się w strumienie. Ze stacji dysków wystrzelił księżycowy ptak o miętowych piórach i zaczął obijać się o sufit. Kabel myszki zamienił się w czarnego węża, z klawiatury wypadło stado kolorowych pająków. Wiesz co się dzieje? To właśnie twoja wyobraźnia.
Otwórz drzwi. Lorem Ipsum czeka na ciebie.
| lorem-ipsum.dl.pl |