niedziela, 18 sierpnia 2013

32. "Porozmawiajmy o..." - odcinek siódmy: a w piekle na pewno każą oglądać...

Witam, w ten weekend prezentuje kolejne, niespecjalnie mądre, ale przyjemne wakacyjne "Porozmawiajmy o...". Tym razem to dosyć krótki spis rzeczy dla mnie fatalnych, jeśli idzie o odbiór i przemiał historii w kinematografii polskiej lub przy współpracy z Polską tworzonej.
Serio, w moim prywatnym piekle na pewno będą mnie tym dręczyć. Ciekawe, czy was też?

PS. SPOILERY I SŁOWA NIEPARLAMENTARNE WYMYKAJĄ SIĘ BEZ NIJAKIEGO POHAMOWANIA I POSZANOWANIA


1. ... złe filmy historyczne
Przykłady będą dwa, ale za to dosyć emblematyczne. Przynieście sobie popcorn, zapnijcie pasy i tak dalej...

 

Oglądanie tego filmu boli. Bitwa pod Wiedniem jest tak zła na tak wielu poziomach, że aż nie wiem, od czego powinnam zacząć. 
Zacznę od tego, że w tym filmie chodzi o wszystko, tylko nie o bitwę. Przez pół filmu zmagamy się z trudnymi scenami historii jakiegoś mnicha, co dużo się modli, chodzi wśród wygenerowanych komputerowo słoneczników,"leczy cuda, czyni chorych", przez drugie pół walczymy z nudną i ciągnącą się jak smark po ścianie historią Kary Mustafy, w międzyczasie dostajemy między oczy Adamczykiem, który próbuje robić wargę Habsburgów i duka coś ze straszliwym akcentem, a jak już dożyjemy (co nie jest takie łatwe ani takie pewne) do bitwy, to możemy się tylko śmiać. Nie, śmiejemy się wcześniej, bo jest historia trólowerska i spicze mnicha o tolerancyji. 
Jestem pewna, że w piekle puszczają to wszystkim reżyserom, aktorom i krytykom filmowym. I ludziom od efektów specjalnych. 
Chociaż... Nope, w tym filmie nie ma efektów. Trudno to-to nazwać filmem, NOALE. Wszystkie tła, miasta, wioski, konie, namioty... wszystko jest komputerowe. Ja pitolę, w tym filmie nawet konie są komputerowe. I poustawiane w równych rzędach. Da się policzyć, ile koni było oryginalnie, a ile zdublowano. Więc koni było... ze cztery, może sześć. Namiot był jeden, ale zdublowany w milyojny! 
Kurważ szmurważ, tu nawet strzelają komputerowo, serce boli patrzeć. Mnie konkretnie boli. I wszystko spowija komputerowa mgła, chociaż pomyślałbyś, że po nocy mgły bitewnej nie widać. W międzyczasie Bachleda-Curuś umiera, albo i nie umiera, bo przychodzi do niej mnich, wciska Adamczykowi z Wargą Utrzymującą Się Cudem i Sztucznym Wąsem Nie Utrzymującym Się drętwy spicz o tym, że Turcy ciągną z zieloną chorągwią, ale w Polszcze jest ktoś, kto może go uratować. I w tym momencie na scenę wjeżdża Skolimowski z Szycem u boku, po czym rozstawia wszystkich po kątach. Fin. 
Dialogi są... Niedobre dialogi są. Sens jest... Nie, nie ma sensu. Ni celu. Ni w ogóle niczego nie ma. 


Podobieństwo tych dwóch plakatów mnie rozczula

Teraz coś z polskiego podwórka. Dzieuo Hoffmana mogliście obejrzeć w ten czwartek dzięki uprzejmości Telewizji, za przeproszeniem, Polskiej. Ciekawam, czyście widzieli i co myślicie. 
Bo ja osobiście uważam, że w piekle będą mi ten film puszczać na zmianę z Bitwą pod Wiedniem. 
Love story w większości filmów historycznych jest zbędne. Tak jest i tym razem. Trólawerska historia Szyca i Urbańskiej nijak się ma do reszty filmu, ale wiadomo, że jak się Prawdziwny Polak zakocha, to to się może skończyć tylko ślubem, romanse są dla Niemców i Ruskich, i w ogóle dla wroga, co Honoru nie ma. Wiadomo, prawda?
No więc nasz gieroj jest zakochany, ale musi iść na wojnę. Na tej wojnie niesłusznie oskarżony o defetyzm zostaje zdegradowany i za długo nie wojuje. Jego nie-wojowanie pozwala na zaistnienie w filmie postaci sotnika Kryszkina: na całe dziesięć minut na ekranie pojawia się Domogarow, a mnie serce znowu boli, że znowu zagrał w takiej chale (no bo Ogniem i mieczem też jest chałą, nie czarujmy się). Ból mojego serduszka stara się łagodzić Adam Ferency w roli zUego czekisty i to mu się całkiem nieźle udaje, chyba że jego sceny przeplatane są scenami z Nataszą Urbańską. W zasadzie przyznać szczerze muszę, że oglądanie Adama Ferency i Jerzego Bończaka nie sprawia w tym filmie bólu. Boli Linda, boli Olbrychski, boli Żebrowski, tradycyjnie boli Szyc, bo grać nie umie i jest za gruby na ułana (bidny koń!).
Jak tak pomyśleć, to generalnie oglądanie 1920 Bitwa Warszawska boli. Bo w filmie mamy też komputerowe widoczki Warszawy (ale nie tak oczywiste jak w Bitwie pod Wiedniem), ale przynajmniej strzelają w miarę realistycznie. I jucha leje się na kamerę (normalnie Spielberg już się boi, że go Hoffman prześcignie w patosie!). Najśmieszniejsza jednak jest scena walk na cmentarzu, kiedy mamy Latający Nagrobek, który jest moim absolutnym bohaterem. Spodziewałby się człowiek, że jak w taki nagrobek pier...walnie kula armatnia, to się nagrobek rozleci, a nie wyleci w powietrze, prawda?
Inna sprawa, że patos leje się z ekranu bez żadnych ograniczeń. Bo każdy moment jest dobry, by walnąć narodotwórczego i zagrzewającego do walki spicza. Albo zabić kogoś w widowiskowy sposób, najlepiej żeby ten ktoś szedł na kame.. tfu! wraże szeregi z krzyżem albo sztandarem w ręku. Serio, sekwencja ze śmiercią księdza Skorupki (w tej roli Łukasz Garlicki, a jego rola też ograniczona do wygłaszania patriotycznych frazesów) byłaby wcale niezła, gdyby nie była tak patetyczna. 
Żeby nie było, lubię zagrania kiczem w tym filmie, tak jak lubię zagrania kiczem w Ogniem i mieczem, choć w tym drugim były bardziej oczywiste. Tylko, szmurwa, czy to muszą być TAKIE SAME zagrania? Przecież to już widzieliśmy! 
A jednak scenki kiczowate (czyli sceny z Szycem i Urbańską, jakby ktoś nie wiedział), to nic, w porównaniu z podwójnym plagiatem, czy też podwójną inspiracją. Chodzi mi o scenę finałową. Najpierw twórcy serialu 1920 Wojna i Miłość  w jednym z odcinków zainspirowali się zakończeniem Wroga u bram, potem powtórzył to Hoffman. Ciekawe po kim. Stawiam, że po Annaudzie. 


2. ... polskie współczesne seriale historyczne
Srlsy, polskie seriale historyczne są bardzo... Dziwne. A "historyczne" mają chyba w nazwie tylko dlatego, że nie wiadomo, pod co to podporządkować, a pod telenowelę jakoś głupio. W sumie do tego podpunktu zainspirowała mnie debata po emisji UMUV, kiedy to jeden z dyskutantów zaproponował, by pokazać światu Czas honoru. Podejrzewam, że obudziłam sąsiadów śmiechem w tym momencie. Właśnie Czas honoru  posłuży nam za przykład, bo znęcać się nad kolejną produkcją o roku 1920 jakoś nie mam siły.

Chciałam tu coś napisać, ale jedyne co przychodzi mi do głowy to: LOL

Problem z Czasem honoru jest taki, że to historia kompletnie oderwana od rzeczywistości. I żeby nie było, że rzucam słowa na wiatr, to w te wakacje powtórzyłam sobie cztery serie (bo 5 nie zniesę, raz mi wystarczy, jest głupsza od poprzednich czterech razem wziętych). Podsumowując moje codzienne męki wyszło mi, że serial ma kilka błędnych założeń, które leżą u podstawy całej, khem, fabuły:
a) Pięciu cichociemnych w jednym zrzucie
b) Pięciu cichociemnych ma przydział w Warszawie
c) Trzech z tych pięciu to rodzina
d) Dwóch braci w tym samym oddziale, dowódcą - ojciec
e) Ojciec pracuje z młodszym synem
f) Trzech z pięciu cichociemnych odnawia kontakty z rodziną/trólowerkami
g) Z tych samych pięciu cichociemnych tworzy się jeden oddział
h) Niby mają jakieś obowiązki, ale tróloff ważniejszy
i) Cichociemny już zaaklimatyzowany pod opieką "ciotki" pojęcia nie ma, czym są łapanki, więc daje się złapać, czym naraża swój oddział. Efekt? Jego ojciec ginie
j) Świetnie wyszkoleni cichociemni nie umieją rozpoznać szpiega
k)Twoja żona w ostatnim miesiącu ciąży trafia do więzienia? LOL, da sobie radę, lepiej (po raz kolejny) uratujmy moją trólawerkę, bo dźwignęła wiadro pomidorów  i już jest na skraju śmierci
l)Twoja rodzina zginęła? LOLx2, zmartwychwstaniemy ich w kolejnych seriach - przykład: brat Janka (Antonii Pawlicki) w serii trzeciej, żona doktora Kirchnera (Jacek Mikołajczak) w serii piątej
m)Nowi bohaterowie? Wykorzystajmy ich w dwóch odcinkach, góra jednej serii, a potem nie wspomnijmy nawet słowem - przykład? No, panie, tego, większość bohaterów innych niż czterech gierojów z plakatów.

W skrócie: hurra konsekwencja, prawdopodobieństwo zdarzeń i konsultacja historyczna!
Żeby nie było, że ja tak narzekam, bo jestem hejterem: naprawdę, nie przeszkadzają mi w tym serialu wątki trólawerskie, wiadomo, żeby produkcja się sprzedała i oglądała, to musi być miłość, denerwuje mnie to, że wszyscy mają w nosie swoje szkolenie i zachowują się, jakby o nim zapomnieli. Nowe trólawerki? Proszę bardzo! Ale jeśli twoja trólawerka myśli, żeś zginął, to niech tak dalej myśli, bo... no, ja wiem? Mógłbyś zostać rozpoznany? Mógłbyś zagrozić sobie i jej? No nie wiem, tak się tylko głośno zastanawiam.
Poza tym, srsly, wystarczy wziąć do ręki pierwszą lepszą książkę o cichociemnych, by przeczytać o szkoleniu i zrzutach. Raczej nie zdarzało się, by zrzucono ich aż tylu na raz. A już na pewno nie trafiliby do jednego miasta ani oddziału. A bo to Kraków cichociemnych nie potrzebował? A Wachlarz? Sam się, szmurwa, zorganizuje? Po drugie: cichociemni właśnie DOWODZILI oddziałami i mieli je tworzyć, działali również w partyzantce leśnej. Alecojatamwiem, prawdaż... W tym serialu partyzantka to jak zesłanie, serio, nie wiem, skąd ta niechęć.
Po trzecie, czy tam nawet czwarte, to naprawdę byli dobrze wyszkoleni ludzie, a nie takie wujwico jak w tym serialu. No żeby szpiega (mam tu na myśli postać graną przez Małaszyńskiego) nie rozpoznać, to już trzeba być ślepym i głuchym. Tym bardziej, że szpieg sam ci się podkłada, głupio się narzucając, będąc do urzygu nachalnym i zadając oczywiste pytania.
Po...ee.. raz kolejny: ci ludzie naprawdę byli szkoleni dobrze i każdy przechodził inne szkolenie specjalistyczne. W grupie z serialu tylko Janek zdaje się mieć fuchę fałszerza, reszta robi ujwico. Jest, po prostu. Przykład? Służę:
Na początku czwartej serii mamy dziwną akcję z testami V2. Nasi bohaterowie przyjeżdżają na wieś, oglądają lej i zastanawiają się, co to mogło tu pierdolnąć, panie, tego... Dostają część tego cosia i dalej nie wiedzą, kto on zacz, ten coś. To ja może podpowiem:
TO NA PEWNO BYŁ PINGWIN!NA BANK! BO PRZECIEŻ NIE RAKIETY I NIE BOMBY! KTO BY POMYŚLAŁ O TESTOWANIU BRONI NA POLIGONIE! 
Po czym, ha-ha-ha, wiwat konsekwencja, pod koniec tej samej serii okazuje się, że Władek (Jan Wieczorkowski) zna się na materiałach wybuchowych. Nie mam, kurna, pytań.
Dalej, oglądając ten serial, odniosłam dziwne wrażenie, że nasi bohaterowie bardziej pochłonięci są swoim życiem uczuciowym niż czymkolwiek innym. Co najmniej pięć razy trzeba ratować z opresji wkuropatwiającą Wandzię (Magdalena Różczka), gdyż ona jest hartystkom, aktorkom, proszę ja ciebie, jezd i rzycia nie zna. Tu się niestety uaktywnia mój prywatny mały hejt i gula mi rośnie, bo Wandzia należy do tej grupy postaci, którą ogarniania się nauczyłabym łopatą i czym prędzej usunęła z fabuły. Serialowi wyszłoby to z pewnością na dobre, może bohaterowie zajęliby się w końcu wojowaniem, a nie załatwiali ciągle swoje prywatne sprawy. Na które dowództwo pozwala im pasjami. No oczywiście.
Na sam koniec o sprawie, która jest bolączką polskiego kina historycznego w ogóle, czyli o szwarccharakterach. Za przykład posłuży nam postać Karola Ryszkowskiego (Łukasz Konopka), bo to moja ulubiona postać. Pomysł na tę postać był dobry, niestety, został beznadziejnie spieprzony. Dlaczego Ryszkowski to dobra postać? Bo jest prawdopodobny, ba, zahacza o postać, której podczas oglądania głównie powinniśmy współczuć, a nie hejtować. Ale oczywiście polski serial nie byłby polskim serialem, gdyby rozwiązaniami fabularnymi nie kazali nam takiej postaci hejtować. Gdyż albowiem ponieważ zdrajcy współczuć nie należy, a jest on zdrajcą bo kryształowe postaci tak sądzą! Po co nam psychoanaliza, po co zrozumienie! Nie śpiewasz Mazurka..., w Anglii nie bywałeś i sprzedajesz wiadomości wrogowi, bo masz nadzieję, że twoja siostra żyje i uda ci się ją uratować? Zdrajca jesteś i tyle! Nie to, co my, czas przeznaczony na wojownie spędzający na romansach i ratowaniu, khem, dam z opresji! Boru, boru, jak ja tej postaci w piątym sezonie współczułam, srsly. Nikt nie ma więcej mojej mieuości niż Karol Ryszkowski.
Na tym zakończę, bo opowiadania o Niemcach z IQ mniejszym niż IQ kukurydzy nie zniesę, serce moje zupełnie Niemcom sprzedane by mi chyba pękło, na samo wspomnienie mam mdłości. Chociaż Niemcy z IQ poniżej 30 to jest jakiś standard w polskim kinie, niewiemosochozi.



Ufff.... I tak oto dobrnęliśmy do końca dzisiejszego wpisu. W przyszłym tygodniu albo film albo płyta. Jeszcze nie wiem, niech będzie, że to kolejna niespodzianka. 
Pozdrav,

11 komentarzy:

  1. Mój ulubiony moment w Bitwie Warszawskiej to ten, gdy Natasza strzela, no po prostu cudo! Zresztą ciekawe jest to, że główne role (Polaków) grają tutaj ludzie z tak bardzo polskimi imionami jak Borys i Natasza. Pszypadeg?! Nie sondze! Ale filmy zacne, oglądaliśmy obie Bitwy na historii jako przykład tego, jak film historyczny nie powinien wyglądać. Dobre komedie, ogólnie rzecz biorąc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yeah, rozwalająca wroga Nataszka ma swój urok. Urok również mają okopy, które sięgają biednym statystom chyba do kolan, ale jednak uznałam, że Latający Nagrobek wygrywa wszystko ;)

      Usuń
  2. Na "Bitwie warszawskiej" to nawet byłem w kinie. Najciekawsze jest to, że nasi cały czas biorą bęcki, a potem się nagle okazuje, że bitwa wygrana. I jedzie Dziadek z Wieniawą przez las, i rzecze któryś z nich: "Ludzie będą mówić, że to był cud. Cud nad Wisłą". Gdy o tym napisałem na forum historycznym, jeden ze współdyskutantów odpowiedział: "Gdyby w tym momencie Dziadek poruczył Wieniawie dowiedzieć się, co to za ludzie tak będą mówić i pogadać z nimi po swojemu, wróciłby realizm."
    No i scena z Nataszą przy cekaemie - miałem nieco inną wizję, o wiele bardziej sprośną. W zasadzie coś na kształt "Szału uniesień", tyle że z karabinem maszynowym, a nie na koniu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wiedziałam, że będzie "Bitwa warszawska"!!! xD I ten cmentarz na środku sztetla, ja pierdzielę.
    O "Czasie honoru" nasłuchałam się w liceum sporo dobrego... Może czas wziąć to na warsztat jako Chałę tygodnia? xD
    Pozdrawiam, świetny wpis. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Patrząc na Nataszę w "Bitwie warszawskiej", miałam wrażenie, że oglądam "Trudne sprawy". AktorstFo na tym samym poziomie. Ale scena śmierci Skorupki była wcale nie taka zła, może patos wyciekał zza ekranu, ale ja i tak miałam łzy w oczach. XD
    EJ! Czemu nie napisałaś o "1920. Wojna i miłość" czy jak to tam zwali?! Mnie się zdawało, że to gorsze nawet od "Czasu honoru", ale co ja tam wim XD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorsze, tró, ale nie miałam już siły po "Bitwie Warszawskiej" pisać o kolejnym dziadowym filmie o 1920 roku. Zresztą błędne założenia oba seriale mają podobne, więc... :)

      Usuń
  5. Co do "Bitwy Warszawskiej" i "Bitwy pod Wiedniem", to zgadzam się z Tobą w stu procentach. Filmy były beznadziejne, efekty tandetne, a gra aktorska opłakana.

    Jeśli zaś chodzi o "Czas honoru", to serial nie jest zły. Naprawdę. Fabuła trochę naciągnięta, ale w każdym filmie tak jest. Inaczej produkcja nie przyciągnęłaby widzów. Już samo określenie "serial/film wojenny" odstrasza wiele osób. Bo to wojna, ciężki temat, a oni woleliby się zrelaksować przy Kiepskich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym tak bardzo nie hejtowała Czasu Honoru, gdyby twórcy tego serialu nie udawali, że to rzeczywiście serial wojenny. Przygodowy, może sensacyjny i owszem, ale nie wojenny, meh.
      Ale rozumiem, każdy lubi co innego i nie wszystkim przeszkadzają rzeczy, które przeszkadzają akurat mnie.

      Usuń
  6. A tu mnie nieco zaskoczyłaś, bo wszyscy mi polecają "Czas honoru", ale jakoś nie mogę się za niego zabrać :P
    A na dwa wspomniane filmy szkoła nas wyciągnęła z nadziejami, że będą to dobre filmy historyczne, hyh. Przy Wiedniu bardzo się zawiedli. Do dziś pamiętam jak szturmują na tych koniach, z nimi komputerowy zachód słońca, tymczasem rycerze oświetleni z lewej strony, beka troszku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konie i rycerze też komputerowi ;) Bekę miałam niesamowitą, ale komputerowe tła gwałcą przez oczy, to trzeba przyznać.

      Usuń
    2. Nie, to było ujęcie tylko tych paru głównych akurat, pamiętam jak wczoraj :D

      Usuń