Notka, gdyby była tu taka tradycja i szczególna potrzeba, miałaby podtytuł "albo przekombinowane to wszystko". No, dobra, może nie wszystko, ale po obejrzeniu filmu mam wrażenie, że wiele rzeczy dałoby się zrobić lepiej, inne zupełnie wywalić, a coś dodać. Przede wszystkim zaś nie mam bladego pojęcia, o co autorowi filmu tak do końca chodziło. Oglądając dzieło, miałam wrażenie, że autor sam go ostatecznie nie skończył.
PS. CZKAWKA SPÓJNIKIEM "I" ORAZ WCALE NIE TAKIE DROBNE ZŁOŚLIWOŚCI.
\
Pierwszy od bardzo dawna plakat do polskiego filmu, który mi się autentycznie podoba. Powiesiłabym sobie na ścianie, gdybym jeszcze miała miejsce. No, dobra. Mam miejsce. Powiesiłabym.
Już z plakatu dowiadujemy się, że mamy do czynienia z filmem poetycko-biograficznym. Jak do tej pory miałam styczność z tylko jednym innym filmem tego typu - Skowytem Roba Epssteina i Jeffreya Friedmana. Więc państwo pozwolą, że będę porównywać i odwoływać się. Czasem. Tym bardziej, że Skowyt to film wcześniejszy i podczas seansu Baczyńskiego nie mogłam się pozbyć wrażenia, że autor też go widział i że mu się podobał. I też tak chciał. I wziął przeeeee...kombinował!
Jakbym była prawdziwym hejterem to był napisała, że panu Piwowarskiemu wyszedł film połetycki a nie poetycki i skończyła notkę. Ale nie przesadzajmy. I wyliczmy:
1. Był sobie poeta i on żył, żył, żył, a potem zginął...
Jak na film biograficzny, zaskakująco mało w nim biografii. Z filmu o Baczyńskim nie dowiemy się absolutnie nic nowego. A czego się dowiemy? Ano tego, że Krzysztof Kamil młodym był i - serdecznie zapraszamy - identyfikować się można. Ponadto miał, jak każdy inny człowiek, rodzinę. Ojciec umarł jeszcze przed wojną, a matka była chyba nadopiekuńcza, ale nie ciągnijmy tego wątku, bo przyćmimy poezyję! Więc nie ciągniemy. Matkę się wywala na początku fabuły, coby nie zawadzała. Ponadto dowiemy się też, że Baczyński był zakochany. SZOK I NIEDOWIERZANIE, bo w szkołach o wielkiej miłości do Basi jednak uczą. Przy okazji co prawda poezyj ojczyźnianych, ale co tam.
2.... A w ogóle to exegi monumentum, szmato!
Problem tego filmu jest jeden, ale podstawowy: ten film nie opowiada o człowieku. Opowiada o Poecie. I to przez duże "P", żeby nie było wątpliwości. Piwowarski wbija nam to do głów z gracją budowlańca - łopatą.
Twórca (a jednocześnie scenarzysta) ma ewidentnie czkawkę poezyją ojczyźnianą, bo tej jest najwięcej. Na początku i na końcu dopiero możemy się dowiedzieć co nieco o poglądach i uczuciach Baczyńskiego. I właściwie tyle. Grający poetę Kościukiewicz całym sobą mówi "wybudowałem pomnik! WYBUDOWAŁEM POMNIK! NO, POMNIK, DO SZMURWY NĘDZY, TRWALSZY NIŻ ZE SPIŻU!". Emocji na twarzy nie uświadczysz prawie żadnej. Ni myśli. Tylko - pardon - poetyckie wpatrywanie się w dal mamy. Na ekranie ni jedna emocja nie jest odmalowana dobrze. Chemii między Kościukiewiczem, a grającą Basię Katarzyną Zawadzką też próżno szukać. I odnoszę takie dziwne wrażenie, że to reżyserowi wcale nie przeszkadzało.
A mnie przeszkadzało, bo (uwaga, będzie dygresja) myślałam, że ta choroba już polskiej kinematografii przeszła. Serio, co się nie natknę na nowszy polski film historyczny czy wojenny, tam zawsze spotykam ten sam problem: każdy bohater jest szlachetny i przez to papierowy aż do urzygu. Jeśli bohater przez graną postać nie wydziera się na widza "EXEGI MONUMENTUM, SZMATO!", to nie jest dobra postać. Bo jak jesteś Polakiem, to na twarzy powinieneś mieć wytatuowaną dobroć, szlachetność i ułańską fantazję. Jak nie masz - pipa jesteś, nie Polak. Jeśli w obliczu zagrożenia nie masz na ustach Boga, Honoru i Ojczyzny, a dla rozrywki nie śpiewasz Roty i rekreacyjnie nie zabijasz Szwabów, to też z ciebie dupa wołowa, a nie Polak. Jeśli w obliczu zagrożenia zachowujesz się po ludzku - boisz się albo myślisz o sobie - jesteś zdrajca i Prawdziwy Polak plunie na ciebie gęstą śliną. W Polsce wojennej miejsca nie ma na instynkt samozachowawczy i ludzkie (choć nie mówię, że zawsze dobre) odruchy. Z szabelką na czołgi! Tylko tak jest dobrze!
No, koniec tej dygresji, bo mi temat ucieka. Chciałam rzec, że Baczyński z tego filmu to postać papierowa i zupełnie zdechnięta. Jak paprotka w sekretariacie u pani Jadzi na drugim pięterku.
3. Dialogi są too mainstream, uświadom to sobie sobie
W filmie nie mamy też prawie w ogóle dialogów. Okej, taka wizja reżysera, że poezyje mają komentować obrazki. Fajnie, że nie komentują. Dobra, szczerze mówiąc, cokolwiek komentuje może połowa wybranych poezyj. Jeszcze szczerzej mówiąc - lepiej wyjaśniłyby to dialogi. Bo o ile w Skowycie mamy do czynienia z jednym konkretnym poematem, który jest komentowany odgrywanym przez aktorów wywiadem oraz naprawdę pięknymi animacjami/wstawkami fabularnymi, o tyle tutaj mamy do czynienia z elementem dokumentalistycznym innego sortu. Są to urywki z wywiadów wciąż jeszcze żyjących kolegów Baczyńskiego lub też ludzi, których los z nim zetknął na którymś z niezbyt wyraźnie pokazywanych etapów życia. W efekcie mamy niezły bigos - trochę dialogów, dużo poezyj, trochę wywiadu, trochę fabuły. Za dużo grzybów w tym barszczu. Aż nie wiadomo czy oglądać czy słuchać. Skowytu na przykład można było po prostu tylko słuchać (dykcja i emocja Jamesa Franco! Aż byłam zaskoczona.). Tutaj nie wiadomo, co ze sobą zrobić. Podczas seansu jest się w najzwyklejszym rozkroku.
4. Pleplanie albo dobra dykcja nie jest potrzebna, jeśli kochasz Ojczyznę
Jeśli łudziliście się, że być może brakuje mi rozumku, by zrozumieć Przesłanie filmu, to teraz wyjaśniam: połowy z przedstawionych poezyj nie da się zrozumieć. Ni w ząb. Bo połowa deklamujących albo nie wymawia "r" albo się zbytnio egzaltuje, albo próbuje robić z poezyj poezyję śpiewaną, albo ma zadyszkę, albo, albo, albo i tak można w nieskończoność. Bez winy nie jest sam Mateusz Kościukiewicz. Jeśli już reżyser zmusza go do powiedzenia czegokolwiek, jest to poezyja właśnie. No i Kościukiewicz mówi: do własnych butów, pod nosem, ze ściśniętą szczęką i niemal nie otwierając ust. Za każdym razem musiałam podgłaszać, a i tak minęła chwila nim odgadłam, który to wiersz mamy na tapecie. Jedynym naprawdę dobrym - z dobrą dykcją i odpowiednią emocją - jest wiersz, który mamy w finale (o ile się nie mylę to "Ach, umieram, umieram").
5. Tani symbolizm jest tani
Baczyński jest wręcz przeładowany scenami-symbolami. Tak też można, ale po co udawać, że jest to paradokument? Żebyż jeszcze ten symbolizm nie był tak oczywisty jak, niestety, jest, to bym się może nie czepiała, ale nie mogę, nie mogę! W filmie - jak wszystko inne - symboliczność scen wbija nam się do głów łopatą. Jakby nie dało się bardziej inteligentnie i subtelniej.
Do moich "ulubionych" należą sceny z Basią, która to zwykle stoi na tle okna w taki sposób, by światło raziło widza po oczach. A w tle wiersz, w którym jest cokolwiek o aniołach, choćby związku ze sceną najmniejszego nie miało. Taaaa... Drugą równie ulubioną jest gestapowiec depczący polski mundur. Bardziej banalnie się nie dało.
Inną przekombinowaną oraz przebanalną sceną jest ta w rozwiązaniu akcji, kiedy to Krzysztof Kamil wychodzi z domu, by dotrzeć na zbiórkę oddziału przed powstaniem. Zanim wyjdzie - tak, tak, - zrywa kartkę z kalendarza, byśmy nie mieli wątpliwości, że jest pierwszy sierpnia. Oczywiście, kamera na kalendarzu zatrzymuje się odpowiednio długo. Jakby jednak nie do wszystkich dotarło, to chwilę później w tle mamy odgłos wyjących syren.
Jedną z najmniej subtelnych jest scena bezpośrednio z Krzysztofem Kamilem niezwiązana, ale związana z powstaniem. Oto przez długą chwilę, jakby bez związku, filmujemy chłopca w hełmie. I tak jakoś chłopiec nam dziwnie wygląda dokładnie tak samo jak pomnik Małego Powstańca. Brawo, panie tego... Tylko że nie.
Symboliczne miały być również zdjęcia archiwalne. Szkoda tylko, że wrzucono je do filmu na zasadzie "maszyno losująca, tobie zawierzamy!" i często związku z elementem fabularnym nijakiego nie mają.
5. Tani symbolizm jest tani
Baczyński jest wręcz przeładowany scenami-symbolami. Tak też można, ale po co udawać, że jest to paradokument? Żebyż jeszcze ten symbolizm nie był tak oczywisty jak, niestety, jest, to bym się może nie czepiała, ale nie mogę, nie mogę! W filmie - jak wszystko inne - symboliczność scen wbija nam się do głów łopatą. Jakby nie dało się bardziej inteligentnie i subtelniej.
Do moich "ulubionych" należą sceny z Basią, która to zwykle stoi na tle okna w taki sposób, by światło raziło widza po oczach. A w tle wiersz, w którym jest cokolwiek o aniołach, choćby związku ze sceną najmniejszego nie miało. Taaaa... Drugą równie ulubioną jest gestapowiec depczący polski mundur. Bardziej banalnie się nie dało.
Inną przekombinowaną oraz przebanalną sceną jest ta w rozwiązaniu akcji, kiedy to Krzysztof Kamil wychodzi z domu, by dotrzeć na zbiórkę oddziału przed powstaniem. Zanim wyjdzie - tak, tak, - zrywa kartkę z kalendarza, byśmy nie mieli wątpliwości, że jest pierwszy sierpnia. Oczywiście, kamera na kalendarzu zatrzymuje się odpowiednio długo. Jakby jednak nie do wszystkich dotarło, to chwilę później w tle mamy odgłos wyjących syren.
Jedną z najmniej subtelnych jest scena bezpośrednio z Krzysztofem Kamilem niezwiązana, ale związana z powstaniem. Oto przez długą chwilę, jakby bez związku, filmujemy chłopca w hełmie. I tak jakoś chłopiec nam dziwnie wygląda dokładnie tak samo jak pomnik Małego Powstańca. Brawo, panie tego... Tylko że nie.
Symboliczne miały być również zdjęcia archiwalne. Szkoda tylko, że wrzucono je do filmu na zasadzie "maszyno losująca, tobie zawierzamy!" i często związku z elementem fabularnym nijakiego nie mają.
6. To jest polski film, pani kochana, tu muzyka musi być głośniejsza od wszystkiego!
Jak to w polskim filmie bywa, ewentualna muzyka czy odgłosy z offu są głośniejsze od dialogów i deklamacji. Nawet, cholera jasna, koniki polne w jednej ze scen są głośniejsze od bohaterów! Ale to w zasadzie wina w ogóle polskich filmów, w których muzyka ZAWSZE jest głośniejsza od dialogów.
7. Żeby nie było, że narzekam, czyli zdjęcia
Może to zaskakujące po tych wszystkich moich narzekaniach, ale wizualnie Baczyński to po prostu śliczności. Cud, miód i orzeszki.
7. Żeby nie było, że narzekam, czyli zdjęcia
Może to zaskakujące po tych wszystkich moich narzekaniach, ale wizualnie Baczyński to po prostu śliczności. Cud, miód i orzeszki.
Cudne są sceny z wesela, kiedy wokół jest zupełnie ciemno, a para głównych bohaterów oświetlona jest tylko przez światło ze sztucznych ogni. Cudna jest również scena finałowa, w której mamy tylko trzy kolory: biel, czerń i czerwień. Chociaż umieranie poety na czerwonym dywanie może tanim rozwiązaniem jest, to przecież ładnym.
Filmweb mówi, że za zdjęcia odpowiada Piotr Niemyjski - gratulujemy.
Zastrzeżeń więc w tym punkcie nie mam więc prawie żadnych. Tylko, tak jakoś, scenę z atakiem na pociąg można było rozegrać inaczej. Udawanie, że się strzela z karabinów i zastępowanie tego mrugającym światłem (a WIDAĆ że to światło) jest trochę nieudane. Prędzej ataku padaczki można dostać niż się zachwycić dynamiką zbudowaną przez wyciemnienia i cięcia montażowe.
W sumie tą krótką laurką dla Niemyjskiego za zdjęcia skończymy sobie notkę. I narzekania. I w ogóle rozdamy punkty. Całe 2 na 10. I skończymy piosenką:
Chyba jednak dobrze, że nie poszłam do kina i nie zmarnowałam kilkunastu złotych. Ale i tak mimo tych Twoich narzekań bym to obejrzała. Z czystej ciekawości i dla pięknego lica Kościukiewicza :D.
OdpowiedzUsuńCanal + na pewno będzie to dręczył przez najbliższy miesiąc. A poza tym na pewno można zobaczyć to w sieci.
UsuńA piękne lico Kościukiewicza nie mnie oceniać, tu miał permanentnie zbolałą minę, soł... :)
Broz-Tito
Canal+ nie mam niestety :c. A w sieci poszukam, poszukam, jak tylko dostanę świeżą porcję limitu od Orange, bo jeden film na miesiąc to u mnie maksimum, niestety.
UsuńAaaa, jemu ta zbolała mina nawet pasuje XD.
A to już jak kto woli jeśli chodzi o miny :D
UsuńJa tam mam sieć domową, mogę oglądać i ściągać do woli, więc nie zawsze pamiętam, że inni mogą mieć limity :D
Ja pierdaczę, Chała tygodnia nadciąga... W ogóle to niedawno dowiedziałam się, że Baczyński miał jakieś ciągoty gejowskie i nie może mi to wyjść z głowy. A do BUWu nie ma jak pojechać, by pogrzebać, bo praca i w ogóle smuteczek ^^'
OdpowiedzUsuńKolejna Chała <3 Tak czekam :)
Usuń