czwartek, 13 czerwca 2013

25. W poszukiwaniu kawy i sensu życia czyli "Oh boy" Jana Ole Gerstera

Czerwiec na blogasku oficjalnie należy do Niemiec. Sorry, Winnetou, po podliczeniu, co bym miała w tym miesiącu polecać, wypadły same niemieckie specjały. Głównie dlatego, że dziś nareszcie ściągnęłam film, na który polowałam od jakiegoś miesiąca. Albo i dłużej. 
Dziś notka krótka, pisana wyjątkowo na żywo i tuż po seansie, więc bełkotliwa ocipinkę bardziej niż zwykle, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. 

PS. Mogę fangirlować, czasem nad tym nie panuję. 

Właściwie tytułem filmu można... No, można podsumować ten film.

Chociaż przez "Oh boy" przewija się wiele postaci i nawet kilka znanych twarzy (np. grający sąsiada bohatera Justus von Dohnanyi), to i tak całą uwagę widza skupia Niko, czyli Tom Schilling. I nie dlatego, że jest Tomem Schillingiem, nie myślcie sobie! 
O co w ogóle chodzi w filmie? 
Chodzi o to, że Gerster przedstawia nam kilka dni z życia człowieka, który sam nie wie, czego od życia chce. Człowiekiem tym, dawno po dwudziestce ale jeszcze przed trzydziestką, jest Niko (Tom Schilling właśnie, po raz kolejny - to już się robi nudne - rewelacyjny), który właśnie - ha, właśnie! 2 lata temu - rzucił studia prawdziwe i od tamtej pory wyłazi ze skóry, by jego bogaty ojciec nie dowiedział się, że jego syn głównie szwenda się po Berlinie, myśląc nad swoim życiem. A myśli raczej intensywnie i jest wybitnie zagubiony. 

Tak, bohater dużo myśli

Niko poznajemy, kiedy decyduje się w wybitnie niedelikatny sposób rzucić swoją dziewczynę, Elli (Katharina Schuttler). Potem, kiedy jeszcze nie wiemy czy lubić Niko, czy go nie lubić, nasz bohater udaje się w miasto w poszukiwaniu kawy. Normalnej, czarnej. W sumie te poszukiwania kawy trwają przez cały film i są motywem równoległym do motywu poszukiwania swojego miejsca w życiu. Za każdym razem, kiedy Niko przychodzi gdzieś, by napić się kawy, spotyka kogoś dla nas nowego. I coś mu się nie udaje. Tak więc... poszukajmy kawy razem z Niko!

1. Poszukiwania kawy odsłona pierwsza - pieniądze

Nasz bohater ma wielką potrzebę napić się kawy. Oczywiście, chodzi po prostu o najzwyklejszą kawę, ale po wejściu do kawiarni spotyka go to, co zawsze spotyka w kawiarniach również mnie - nie ma czegoś takiego jak "po prostu kawa". Fragment w kawiarni zresztą bawi mnie do łez, bo to jest takie... so true. Więc wrzucę wam trailer, który właściwie pokazuje cały ten wic i przejdę do tego, o co mi właściwie chodzi, bo znów mam dziwne wrażenie, że zaczynam bezproduktywnie pieprzyć wkoło właściwego tematu:


Przy okazji sceny w kawiarni okazuje się, że nasz bohater ma za mało drobnych, więc musi skoczyć do bankomatu. I wtedy okazuje się, że... Konto pufff! znikło

2. Poszukiwań kawy odsłona druga - ojciec

Okazuje się, że to ojciec - dowiedziawszy się, że syn go okłamywał, zabiera mu wszystkie oszczędności i wydziela kieszonkowe. Przy okazji pada kilka gorzkich słów, przez które widzowie nie pałają specjalną sympatią do tatki Niko. A potem okazuje się, że na kawę jest za późno, ale na drinka nie. I tu jest pies pogrzebany - nie ma kawy = nie ma szczęścia. 

Oczywiście upraszczam, ale kimże bym była, gdybym nie zarzuciła sucharem lub dwoma na całą notkę?

3. Poszukiwań kawy odsłona trzecia - przeszłość

Przy tej okazji poznajemy kumpla Niko, Matze (Marc Hosemann), niespełnionego aktora, który w zasadzie nigdy nie pracował w zawodzie. Właściwie w tym punkcie - tak sobie myślę - możemy połączyć dwie kawki w jedną, bo właściwie z przeszłością łączą się dwie historię. 
Pierwsza z nich łączy się oczywiście z Matze, który zabiera Niko na plan filmowy, w odwiedziny do swojego przyjaciela. Przyjaciel gra w wyjątkowo dennym filmie historycznym (serio, film jest groteskowo żałosny, odeśmiałam sobie dupę, kiedy przyjaciel opowiadał Niko i Matze tę historię) dzięki któremu reżyser podkreśla, że mamy do czynienia z komediodramatem. Jednocześnie, Matze ma nadzieję, że załapie się na jakąś niewielką rólkę w tej produkcji, chociaż po skończeniu szkoły właściwie nigdy nie grał, bo czekał na rolę życia, która nigdy nie nadeszła. I tutaj po raz pierwszy - no dobra, po raz drugi - pojawia się podejrzenie, że naszego Niko otaczają ludzie, którzy naprawdę mają większe od niego problemy i w sumie wszyscy w jakiś sposób albo przegrali życie, albo zmierzają ku temu, by je w przepiękny sposób przegrać. Jak sam bohater zresztą.  

Matze jest świetnym kompanem, bo na pierwszy rzut oka nie widać, że ma jakieś problemy

Osobą, która podpada pod drugą kategorię - prócz Niko - jest Julika (Friederike Kempter), dawna szkolna koleżanka naszego bohatera. Dzieckiem będąc, Julika była otyła, przez co była obiektem kpin - głównie kpił z niej Niko, cóż, tego mogliśmy się spodziewać. Teraz jednak Julika jest ładną, szczupłą artystką - tancerką. Niemniej jednak okazuje się, że i ona nie ma tak lekko, ponieważ ciągle jeszcze nie pozbyła się swoich kompleksów. Co więcej, wydaje jej się, że cały czas o tym myśli, co praktycznie robi z niej histeryczkę, z którą nie da się rozmawiać o niczym innym, jak jej problemach emocjonalnych. Julika, zafiksowana na przeszłość, kompletnie nie potrafi korzystać z teraźniejszości, udowadniając tym samym, że i ona w jakiś sposób zmierza ku autodestrukcji. W sumie - czysta zgroza.

W sumie nie wiem, czy powinnam jej współczuć, czy się z niej śmiać

4. Poszukiwań kawy odsłona czwarta - przypadkowy człowiek albo sukces

Ostatnia z naszych kawowych wycieczek po Berlinie to w zasadzie ucieczka przed histeryzującą Juliką. Razem z bohaterem trafiamy do jakiegoś niewielkiego baru, gdzie okazuje się - uwaga, niespodzianka - już nie można dostać kawy, bo jest za późno. Poirytowany Niko zamawia więc piwo, a wtedy zaczepia go starszy facet. 

Na początku gada od rzeczy, ale... Później okazuje się, że wszystko ma sens

Starszy pan ewidentnie potrzebuje kogoś, z kim mógłby pogadać. Niestety, Niko nie jest tu najlepszym partnerem, bo wolałby samotnie rozmyślać nad własnym bólem istnienia, ale wtedy okazuje się, że staruszek naprawdę ma większe problemy od naszego bohatera, a ból istnienia Niko jest w zasadzie bólem wyimaginowanym. Staruszek, podobnie jak Matze i Julika, też jakby zmaga się z przeszłością, która czyni teraźniejszość nieznośną.

Chętnie rzuciłabym coś z Heideggera teorii o byciu w świecie, ale nie chcę was usypiać

Facet opowiada fascynującą historię swojego dzieciństwa, przy okazji której panowie ucinają sobie egzystencjalno-światopoglądową pogawędkę o dzisiejszym świecie w ogóle, jako świecie, w którym wszyscy żyją wyłącznie dla siebie. W sumie okazuje się, że świat jest w zasadzie niezmienny, bo ludzie zawsze żyli w ten sposób. Niestety, tak naprawdę rozmowa nigdy nie zostaje skończona, ponieważ starszy pan nagle decyduje się ją przerwać. 

Nie będę wam trollować w sumie zaskakującego zakończenia, ale sami spójrzcie - Niko ostatecznie kawę dostał, prawda?


To, co w sumie podoba mi się w tym filmie, to zmniejszenie współczesnego świata do granic Berlina. Berlin to miasto nieudaczników. Berlin to miasto ludzi, którym nie wyszło - bo nie chcieli, bo nie wiedzieli jak osiągnąć sukces, bo płyną z prądem, bo dopadła ich proza życia. Powody są różne, natomiast efekt ciągle ten sam. Z drugiej strony to wcale nie ma pesymistycznego wydźwięku - ani trochę, chociaż po całym wywodzie tam wyżej to chyba brzmi dość niewiarygodnie. 
Chociaż film jest czarno-biały, widz wie, że tak naprawdę nic tu czarno-białe nie jest. Chociaż każdy człowiek, którego w ciągu tych paru dni spotyka Niko, jest w jakimś sensie przegrany, to jednak ciągle jest nadzieja na to, że wydarzy się coś dobrego. Podkreśla to również muzyka - czasem melancholijna, czasem lekka, jazzowa, bardziej pasująca do komedii, niż tragikomedii. Podoba mi się również to, że film nie jest przesadnie rozbuchany - oszczędna jest zarówno scenografia, jak i gra aktorska. 
Właśnie! Co do gry aktorskiej, to muszę powiedzieć, że film skonstruowany jest tak, byśmy głównie skupiali się na Niko. To w końcu on jest tu narratorem i z jego punktu widzenia obserwujemy Berlin. Muszę przyznać, że jest pewna reguła, która dotyczy Toma Schillinga - im bardziej cierpiący bohater, tym lepiej  Schilling go gra. W "Oh boy" zresztą jest nie tyle cierpiący, co zrezygnowany i bardzo, ale to bardzo swoim nieudanym życiem wkurzony, ale to absolutnie nie wpływa na poziom gry. Właściwie główna postać jest tym czynnikiem, który najbardziej przyciąga i ciekawi. 
Podsumowując, film dostaje ode mnie 10 punktów. Daję, bo mogę, prawda? 


PS. Boru Wszechlistny, jestem taaaaaaaaaaaka nieobiektywna, ale co tam! 
Pozdrav, 

2 komentarze:

  1. recenzja zachęca do obejrzenia filmu ! tylko pytanie skąd go ściągałaś ? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile mnie pamięć nie myli, z torrenta. Albo Chomikuj, tam też powinno być. Dostępne tłumaczenie z niemieckiego na angielski woła o pomstę do nieba (więc je musiałam wyłączyć, chyba ktoś ze słuchu napisy robił i nie załapał wszystkiego), ale jeśli szprechasz to nie powinno być problemu :) Chyba że ktoś je litościwie poprawił

      Usuń