Od tematu wojny nie uwolnię się chyba nigdy. Niemniej jednak pierwszy raz mam zaszczyt przedstawić notkę, którą sponsorują zajęcia z kina jugo i sesja letnia 2013. Tak więc dziś przedstawiam filmy dwa, oba z raczej mało popularnych krajów: Serbii i Macedonii.
Zacznijmy od filmu serbskiego, czyli Sto na sto Srdana Golubovicia, bo... Bo tak.
Dopisek odautorski: okładka płyty DVD, jak i plakat promujący, są wyjątkowej urody paskudne, a Vuk Kostić ma tu rękę wielkości własnej głowy...WTF?!
Cały czas zastanawiam się, jakby streścić ten film. No bo właściwie w tym przypadku fabuła jest jedynie pretekstem, żeby opowiedzieć o kondycji serbskiego społeczeństwa tuż po zakończeniu wojen jugosłowiańskich. To może tak:
Poznajcie Igora (Srđan Todorović): Igor niespecjalnie wyróżnia się z tłumu: ot, taki trochę niedomyty gość, nic wielkiego. Poznajemy go, kiedy sprzedaje swoją strzelnicę, ponieważ nie jest w stanie dłużej jej prowadzić. Sprzedaje ją Rundzie (Milorad Mandić), który wygląda jak uosobienie źle pojmowanego stylu lat dziewięćdziesiątych: nosi zaczesane do tyłu długie włosy, złoty łańcuch, a ubrany jest w świecący garnitur. I już wiemy, że Runda jest g a n g s t e r e m. Potem dowiadujemy się, że akcja rozgrywa się w Belgradzie, a Igor jest narkomanem, który sprzedał strzelnice po to, by nie tyle spłacić stare długi, co mieć na narkotyki. Generalnie Igor ma traumę, bo był na wojnie i potrzebuje ewidentnie pomocy, a narkotyki są jedynie ucieczką. Co więcej, Igor pomoc by miał, gdyby ją widział. Ma bowiem młodszego brata, Sašę (Vuk Kostić). Brat na wojnie nie był, bo za młody, za to kontynuuje to, co Igor z powodu wojny musiał porzucić: trenuje strzelectwo i ma sporą szansę, by zostać mistrzem, dokładnie tak jak Igor. Problem w tym, że Runda jest, jak się rzekło, gangsterem, więc wcale nie ma zamiaru strzelnicy prowadzić. I tu zaczynają się wszystkie problemy.
Sto na sto to trochę dziwne połączenie kina zaangażowanego społecznie, dramatu, akcji i westernu. Serio, jest dziiiiiiwnie od początku do końca. Do elementów kina zaangażowanego należy głównie postać Igora, którego zadaniem jest pokazać, że wojna jest zła, że niszczy i przynosi szkody. Drugim elementem jest miasto, Belgrad (zdaje się, że dzielnica Nowy Belgrad, ale głowy uciąć sobie nie dam. Socrealblokowisko jak socrealblokowisko. W Warszawie też takie mamy) jest po prostu paskudny. Większość akcji rozgrywa się na blokowisku, szpetnym, brudnym blokowisku z rozbebranymi koszami na śmieci, pomazanymi brzydkimi słowami ścianami budynkami i wybetonowanymi podwórkami. Świat w Sto na sto to świat z betonu, świat brzydkich domów, brzydkich wind, brzydkich mieszkań i brzydkich samochodów i ludzi, którym nie chce się chcieć, a jak już się chce, co nie mogą się samorealizować, bo nie mają do tego warunków. Dramatem są oczywiście wydarzenia przedstawiane, czyli historia o tym, jak świat Sašy się powoli rozpada. Natomiast akcją nazwałabym to, co Saša robi po tym, gdy dowiaduje się, że nie będzie mógł już trenować. Nasz bohater bowiem kradnie karabin snajperski swojego brata i przeistacza się w samotnego mściciela (element jak w mordę strzelił westernowy, tylko konia i saloonu brakuje), zabijając lub próbując zabić wszystkich tych, którzy albo zagrażają projektowi życia, jaki sobie wymyślił, albo Igorowi. W sumie na jedno wychodzi, ale ja się nie znam.
Ostrzegam przed wyjątkowo oszczędną grą aktorską, charakterystyczną dla filmów z tamtych rejonów. Czasem aż może się wydawać, że aktorzy grają jak roboty, albo znów grają zbyt teatralnie. Niemniej jednak to rzecz, to której się trzeba przyzwyczaić. Z drugiej strony nie można się przyzwyczaić do dwóch min Vuka Kosticia, które to miny uskutecznia w każdym filmie, w którym zagra - to taki mój zarzut względem aktora, którego zwyczajnie nie lubię.
Wielkim plusem tego filmu jest takie pokazywanie Belgradu, żeby pokazać tylko to, co w nim paskudne. W końcu co jak co, ale tylko szpetne blokowisko będzie idealnym tłem do opowieści o ludziach wypalonych, zniszczonych nałogiem albo zwyczajnie złych (tak jak Runda i cała zgraja gangsterów, która się przez film przewala). Jeśli chcecie więc zobaczyć Belgrad z folderu, to nie w tym filmie. Jak na film z roku 2001 prowadzenie kamery nie jest specjalnie innowacyjne ani rewelacyjne: głównie dostajemy szerokie plany, statyczne zbliżenia (głównie w scenach na strzelnicy), ujęcia z dołu lub z góry na ulicę czy blok. Kamera nie ma w zwyczaju podążać za bohaterami, niestety.
Mocnym punktem filmu jest także muzyka: elektroniczna, drażniąca i pulsująca w mózgu. Generalnie miałam mocne przeświadczenie, że coś mi przypomina, a potem sobie uświadomiłam, co. Jeśli ktoś oglądał Biegnij Lola biegnij to mniej więcej wie, czego się spodziewać.
Podsumowując 7 na 10 dla Sto na sto
Drugi z filmów, choć nagrany w 1994 r. również nie pcha nas w konflikt, a opowiada o wojnie w sposób pośredni. Znowu.
Dopisek odautorski: Rade Šerbedžija nie tylko dźwiga poziom filmu, ale i plakatu, meh.
Od razu powiem, że w tym filmie czas szaleje, jakby się nim bawił Doktor, więc film należy oglądać uważnie, tak uważnie, że głównie zwracać uwagi na gęby, bo mamy 5 aktorów na krzyż, ale czas, czas się liczy! Chociaż to jest podobno artyzm, a ja, która raczej lubię mieć historię poprowadzoną od toczki A do toczki B, jestem po prostu profanem i powinnam się przymknąć. No, może.
Film Zanim spadnie deszcz składa się z dwóch części: pierwsza z nich, krótsza, zatytułowana "Słowa", opowiada historię mnicha Kirila (Grégoire Colin), który w monastyrze ukrywa pewną młodą Albankę. Problem w tym, że nasz mnich złożył śluby, polegające na tym, że milczy. Tutaj istotny staje się tytuł tej części. Jedną z sugestii, mówiących że na tym terenie dzieje się źle, jest uzbrojony oddział, który przybywa do monastyru, szukać wspominanej Albanki, która jest oskarżona o morderstwo. Nie znajdują jej, ale znajdują ją mnisi. Co dla Kirila, moim skromnym zdaniem, kończy się gorzej, niż by się skończyło, gdyby zbrojni znaleźli Albankę. W związku z tym, że ukrywał w swojej celi kobietę, musi z klasztoru absolutnie odejść. Szkoda tylko, że na drodze znajduje ich rodzina Albanki, prawda?
Druga opowieść pod tytułem "Fotografie", to opowieść o Macedończyku, Aleksandrze (Rade Šerbedžija), który jest fotografem-korespondentem angielskiego czasopisma, a który, w momencie gdy go poznajemy, wraca z Bośni. Któregoś dnia stwierdza, że rzuca tę robotę i wraca do rodzinnej wioski. Jak się dowiadujemy potem, rzucił robotę, bo zabił człowieka i nie umiał sobie z tym poradzić. Co ciekawsze, wraca do tej wioski, z której uciekła właśnie Albanka z pierwszej opowieści, a ludzie, którzy jej szukali, okazują się krewnymi Aleksandra.
Pomimo wszystkich tych zawirowań, film w zasadzie jest bardzo tradycyjny i przedstawia uniwersalną historię, chociaż próbuje ją opowiedzieć poprzez konflikt na linii Macedończycy-Albańczycy. Do tego mieszają jeszcze spojrzenie zachodnie na wojnę (sceny z Londynu). Ja się pytam: nie za dużo tego dobrego? Bo chcą powiedzieć coś tak, by Zachodniak zrozumiał, ale z drugiej strony pchają się w spięcia lokalne, których tak naprawdę nie tłumaczą. Ja wiem, że wytłumaczenie tego, co się działo na Bałkanach to strasznie trudna rzecz, ale mogliby chociaż poudawać, że chcą to zrobić, a nie coś zasugerować, a w połowie filmu się z tego wycofać. Dla podkreślenia tego, co chcieli koniecznie uznać za ważniejsze, urokliwe obrazki zapadłej, macedońskiej wsi okrasza muzyka, nawiązująca do ludowej, która w sumie, obok Rade Šerbedžiji, wygrywa ten film.
Krakowskim targiem, 7,5 na 10 chociaż nie ja tu te lwy i inne nagrody rozdaję.
Co do dostępności tych filmów, bo wiem, że z tym krucho, to muszę was miło zaskoczyć: Zanim spadnie deszcz można bez problemu obejrzeć z angielskimi napisami na YT, natomiast Sto na sto można sobie ściągnąć i nawet znaleźć napisy. Także możecie śmiało oglądać, nawet jeśli, tak jak ja, nie będziecie nigdy pisać z tego egzaminu,
Pozdrav!
A ja na dniach będę pisać u siebie notkę o "Wiecznie żywym" (muszę się odmóżdżyć po filozofii i polityce) - i o filmie, i o książce. Chwilowo odpuszczam sobie klimaty wojenne, ostatnio coś za dużo tego u mnie było.
OdpowiedzUsuńNotka fajna. Szukam motywacji, by pooglądać sobie więcej kina z bałkańskich okolic - po "Zivot je cudo", które mnie uśpiło, jakoś nie mogę się za nic zabrać. :(
"Zivot je cudo" cię uśpiło? To jeden z moich ulubionych filmów, no proszę, kogoś to usypia...
Usuń:)
Jakby co - mam listę, mogę parę niezłych tytułów podrzucić.
"Sto na sto" bym obejrzała, intrygująca historia. "Zanim spadnie deszcz" też brzmi dobrze, ale trochę mniej dobrze niż ten pierwszy film.
OdpowiedzUsuńA co za egzamin z tego piszesz, jeśli mogę spytać? :>
Egzamin z przedmiotu, które nazywa się "kino Jugosławii", w tym semestrze obejmuje filmy i tendencje filmowe od 1960 do współczesności. W ramach egzaminu mam listę filmów do obejrzenia i te dwa są właśnie z tej listy.
UsuńOoooo, ciekawie brzmi. Jakie jeszcze macie przedmioty? :3
UsuńTeraz to już zależy, kto co wybrał. Bo z obowiązkowych został słoweński i życie polityczne Słowenii i wstęp do filozofii. Chodzę na warsztat z kina jugo właśnie, kuchni Bałkanów i na serbski. Ot i cała lista zajęć na 3 roku słowenistyki.
Usuń