Nie ukrywam, że do popełnienia tego wpisu zostałam głównie sprowokowana przez ten wpis i ten artykuł. Notka będzie krótka, ale przy okazji będziecie mogli zobaczyć, że ze mnie nie tylko mentalnie piętnastoletnia fangirl, ale i dzieciak na dodatek.
Ale kto nie lubi sobie od czasu do czasu obejrzeć jakiegoś filmu animowanego, prawda?
1. Don Bluth, Gary Goldman "Anastazja"
Po pierwsze do obejrzenia filmu skłonił mnie głównie temat. Nie żebym za dzieciaka oczekiwała, że mi wywalą przed oczy zabójstwo Romanowów, co to to nie. Ale sami rozumiecie: legenda o Anastazji, przecież to takie fascynujące! Aż z wrażenia potem zostałam marksistką.
Generalnie nie chodzi o to, że ten film wyróżnia się jakąś genialną kreską, bo kreska jest raczej prosta, banalna i niespecjalnie ładna. No nie wiem, ma w sobie coś. Albo też ja jestem durną sentymentalistką i film animowany bez piosenek to już nie to samo. A partie Rasputina są przecież bardziej niż fajne. Jeszcze w liceum umiałam je całe zaśpiewać. W ogóle, ostatni raz oglądałam to jakieś pól roku temu, żeby nie skłamać.
Tak, należę do tych ludzi, którzy nie przestali oglądać filmów animowanych kiedy dziećmi już dawno nie są. Ale chyba znowu uciekam w dygresję, wróćmy do filmu.
Dla tych, którzy słabo kojarzą o co chodzi:
Akcja filmu zaczyna się gdzieś w roku 1916, kiedy to Rasputin, odrzucony przez cara, rzuca na rodzinę klątwę. Rasputinowa klątwa skutkuje rewolucją, rodzina carska ginie, a Anastazja, w wyniku niefortunnego splotu wydarzeń, traci pamięć BUM, CIACH, koniec części pierwszej, wyciemnienie.
Do Rosji wracamy kilka lat później: wychowywana w sierocińcu Anastazja wyrosła na piękną pannicę, ale oprócz tego osiągnęła pełnoletniość, więc sierociniec nie ma obowiązku się nią opiekować, dlatego też nasza panna wyrusza do Petersburga. I tu pojawia się, jak w każdej animacji, Potencjalny Trólower. Potencjalnym Trólawerem jest w tym przypadku oszust Dymitr, który wraz ze swym przyjacielem Władymirem, urządzają castingi na Anastazję. W wyciemnionym międzyczasie okazuje się bowiem, że babce Anastazji, Marii, udało się dotrzeć do Paryża, z którego to miasta prowadzi teraz intensywne poszukiwania wnuczki. Oczywiście Przypadek sprawia, że Dymitr spotyka Anastazję, która odkąd straciła pamięć jest Anią, i zauważa jej szokujące podobieństwo do Anastazji Romanow. Udają się więc zusammen do kupy w długą podróż do Paryża, po drodze złe moce chcą Anastazję utłuc, ale nikt nie wie dlaczego. Potem okazuje się, że Ania-Anastazja jest jednak Anastazją, Potencjalny Trólower, staje się Rzeczywistym Trólowerem, na dodatek jego Tróloff jest prawdziwa i w ogóle od urodzenia do śmierci, mamy epicki pojedynek między zmarłym-ale-żywym Rasputinem a Anastazją, potem happy end, wyciemnienie, wszyscy śpiewają. KONIEC
To tak w dużym i chaotycznym skrócie. Chociaż Anastazja to klasyczna opowieść o Miłości, Odwadze i Uczuciach w Ogóle i równie dobrze mogłaby się rozgrywać między Maryśką a Stefanem z Koziej Wólki, to jakoś tak lepiej wygląda, kiedy jest to Anastazja Romanow. Właściwie najmocniejszymi punktami tego filmu są humor i muzyka, ale w sumie po wielu latach cieszy mnie też pewnie niespodziewane odejście od schematu. W końcu do nie Dymitr ma tutaj błękitną krew, prawda?
Tadaaam! Moja ulubiona piosenka
2. Rob Minkoff, Roger Allers "Król Lew"
Akurat myślę sobie, że Król Lew nikogo w tym zestawieniu nie dziwi. Tak mi się wydaje - mam magiczną kulę i widzę - że wszyscyśmy to kiedyś widzieli. I nie mam tu zamiaru gadać, że "och, kto z nas nie płakał na Królu Lwie!" i tego typu historie, bo ja ten film zawsze oglądałam dla Skazy, a nie Simby, który szlachetny był i nudny.
Poza tym uważam, że pokazywanie dzieciom umierających zwierzątek-tatusiów głównego bohatera jest cokolwiek niezdrowe i działa na psychikę niemal tak samo źle jak głos Buki w Muminkach, ale to już inna para kaloszy.
Disney, jak wiemy albo nie, ma tendencję do wychowywania. Wychowuje głównie w sposób parszywy, zabijając rodzinę, zrzucając bohaterowi na łeb wszelkie możliwe nieszczęścia, ale dając mu wiernych i zabawnych przyjaciół, dzięki którym zwykle pokonuje przeciwności losu - tak w skrócie można opowiedzieć Króla Lwa. Dodam, że jest to też taki Hamlet wśród zwierząt, lecz to już wszyscy wiedzą.
Co doceniam w tym filmie? Prócz radosnej propagandy wychowawczej Disneya, oczywiście, są to głównie postaci przyjaciół Simby, czyli Timon i Pumba [BTW, Hakuna Matata też potrafię zaśpiewać], którzy absolutnie kradną film, o ile nie są to sceny, w których występuje Skaza.
Po drugie, doceniam muzykę, skomponowaną przez jednego z moich ulubionych kompozytorów, Hansa Zimmera. I powtórzę po raz kolejny: animacja bez piosenek to nie animacja. Waśnie, piosenki! Te akurat brzmią dobrze w absolutnie każdym języku. Dowód? Proszę:
3. Eric Goldberg, Mike Gabriel "Pocahontas"
Nie żebym rzeczywiście szalała za Pocahontas, chociaż na szczęście jest mniej firaniasta niż wszystkie poprzednie księżniczki, Kopciuszki, Śnieżki i inne Anastazje. Raczej chodzi mi o to, co nas w tym filmie, dorosłych już ludzi, bawi. Bo przecież ciągle bawi nas szlachetny do urzygu John, bawi nas Ten Zły, ale najbardziej bawi nas szop pracz. Niemniej jednak zza całej tej zabawy raczej nietrudno dostrzec disneyowską propagandę, chyba najsilniejszą ze wszystkich filmów, które widziałam. Bo nikt tak otwarcie nie prawił kazań i nie wstawiał umoralniających, podnoszących na duchu gadek, co Babcia Wierzba.
Swoją drogą, trochę dziwi mnie fenomen tego filmu. Bo nie dość, że oglądany jest chętnie do dziś, to jeszcze doczekał się kontynuacji (którą oglądam tylko dlatego, że Tró Trólowera głównej bohaterki dubbinguje Doktor Lubicz), to istnieje też wersja nieanimowana Podróż do Nowego Świata, która jest filmem tak złym, że aż śmiesznym. Ale na tym nie dość! Pocahontas doczekała się internetowej parodii czyli filmiku Kukurydza dla zuchwałych, gdzie pod obrazki z Pocahontas podłożone są najbardziej znane cytaty z polskich filmów (głównie komedii) - jedne bardziej trafne, drugie mniej. Generalnie cała Kukurydza... durna jest tak, że mózg uszami wypływa, ale co się pośmiałam, to moje.
Ale wróćmy do filmu. Na chwileczkę.
Nie będę gderać na cukierkową wizję kolonizacji, bo to sprawa osobista, ale aż dziwne, że i w tym filmie trafiają się niezłe piosenki...
4. Barry Cook, Tony Bancroft "Mulan"
O tym filmie będzie krótko: mamy rok 1998, animacja ta wygląda już bardziej współcześnie, przypomina filmy Pixara, czyli odchodzimy od wyglądającej naturalnie kreski na rzecz komputeryzacji. Trochę cierpię, ale cierpienie w tym przypadku łagodzi wartka akcja i wyjątkowo udany dubbing. Tutaj oczywiście gratulacje należą się Jerzemu Stuhrowi, który sprawił, że smok Muszu tak zapada w pamięć.
Przy okazij radosnej disneyowskiej propagandy w tym filmie jakby mniej. Dalej jest to, można powiedzieć: tradycyjnie, historia o wartościach i roli tych wartości w życiu, ale kto dzieckiem będąc zwraca na to uwagę? Liczy się to, że znalazła się jedna odważna baba, która udając faceta zrobiła coś ważnego. O. A że przy okazji miała takiego przyjaciela jak Muszu? Tym lepiej dla nas. Mulan nie jest firaną, wreszcie nareszcie. Zdaje mi się, że jakoś tak od Mulan właśnie zaczyna się ten trend, by raczej nie męczyć dzieci firaniastymi postaciami kobiecymi, którym zawsze na pomoc musi przyjść facet, który nie dość, że wygląda jak olbrzymi trójkąt na cienkich nóżkach, to jeszcze jest klasycznie przystojny.
5. Nathan Greno, Byron Howard "Zaplątani"
Najnowsza animacja w całym tym zestawieniu. I chyba jedna z tych, które pomimo wyjątkowo odstraszającego, komputerowego wyglądu niesamowicie mnie ubawiły. Zaplątani to opowiedziana w ciekawy sposób historia Roszpunki. Oczywiście już po plakacie widać, że i tu, jak w każdej innej animacji, nie ominie nas wątek Tróloffu. Problem w tym, że i tu, tak jak w przypadku Anastazji, Trólower jest wyjątkowo niestandardowy, bo jest nim złodziej Flynn. A to już plus, prawda?
Swoją drogą, to przy okazji Zaplątanych muszę powiedzieć, że klan Stuhrów powinien zająć się dubbingiem, gdy już zabraknie dla nich sensownych propozycji filmowych. Maciej Stuhr jako Flynn jest genialny. I kropka.
Mocną stroną filmu z czasów, kiedy w animacjach już nie pojawiają się praktycznie piosenki, jest to, że tutaj jednak sobie trochę pośpiewamy. A śpiewanie w fabułę wplecione jest tak, że wyraźnie widać, że twórcy chcieli powiedzieć, że NIE MA FILMU ANIMOWANEGO BEZ PIOSENEK. Plus, pokpiwają sobie trochę ze schematów trólawerstwa i innych historii o księżniczkach i wiedźmach. Przy okazji, na całe szczęście, propagandy jakby mniej, bo liczy się zabawa i przygoda. Zaplątani zresztą to taki film, na którym chyba lepiej będą bawić się ludzie w wieku 15+ niż dzieciaki. To zresztą ciekawa tendencja: animacje, które bardziej bawią młodzież i dorosłych, niż dzieciaki. Trzeba by się nad tym zastanowić jak nad tematem na inne "Porozmawiajmy o..."
To by było na tyle. Wpis krótki, bo wybrałam tylko to, o czym miałam do powiedzenia więcej niż dwa zdania. Być może w zestawieniu powinny się znaleźć jakieś klasyki, jak Bambi, czy nowe klasyki jak Odlot, ale czy ja mówiłam, że to będzie jakoś specjalnie obiektywne? Nigdy nie jest.
Co do czerwcowego "Porozmawiajmy o..." polecam śledzić fanpejdża Ironiczej, bo co jakiś czas wrzucam tam linki do filmów, o których będę mówić. Niektóre naprawdę warto obejrzeć, inne mniej, za to ubawić się można setnie. A poza tym chciałabym, żeby "Porozmawiajmy o..." nie było serią "Gadał dziad do obrazu", bo nie o to mi w tym wszystkim chodziło.
Na dziś tyle, lecę na zajęcia, pozdrav!
Poza tym uważam, że pokazywanie dzieciom umierających zwierzątek-tatusiów głównego bohatera jest cokolwiek niezdrowe i działa na psychikę niemal tak samo źle jak głos Buki w Muminkach, ale to już inna para kaloszy.
Disney, jak wiemy albo nie, ma tendencję do wychowywania. Wychowuje głównie w sposób parszywy, zabijając rodzinę, zrzucając bohaterowi na łeb wszelkie możliwe nieszczęścia, ale dając mu wiernych i zabawnych przyjaciół, dzięki którym zwykle pokonuje przeciwności losu - tak w skrócie można opowiedzieć Króla Lwa. Dodam, że jest to też taki Hamlet wśród zwierząt, lecz to już wszyscy wiedzą.
Co doceniam w tym filmie? Prócz radosnej propagandy wychowawczej Disneya, oczywiście, są to głównie postaci przyjaciół Simby, czyli Timon i Pumba [BTW, Hakuna Matata też potrafię zaśpiewać], którzy absolutnie kradną film, o ile nie są to sceny, w których występuje Skaza.
Po drugie, doceniam muzykę, skomponowaną przez jednego z moich ulubionych kompozytorów, Hansa Zimmera. I powtórzę po raz kolejny: animacja bez piosenek to nie animacja. Waśnie, piosenki! Te akurat brzmią dobrze w absolutnie każdym języku. Dowód? Proszę:
"Be prepared" po słoweńsku i...
... niemiecku
Swoją drogą, trochę dziwi mnie fenomen tego filmu. Bo nie dość, że oglądany jest chętnie do dziś, to jeszcze doczekał się kontynuacji (którą oglądam tylko dlatego, że Tró Trólowera głównej bohaterki dubbinguje Doktor Lubicz), to istnieje też wersja nieanimowana Podróż do Nowego Świata, która jest filmem tak złym, że aż śmiesznym. Ale na tym nie dość! Pocahontas doczekała się internetowej parodii czyli filmiku Kukurydza dla zuchwałych, gdzie pod obrazki z Pocahontas podłożone są najbardziej znane cytaty z polskich filmów (głównie komedii) - jedne bardziej trafne, drugie mniej. Generalnie cała Kukurydza... durna jest tak, że mózg uszami wypływa, ale co się pośmiałam, to moje.
Ale wróćmy do filmu. Na chwileczkę.
Nie będę gderać na cukierkową wizję kolonizacji, bo to sprawa osobista, ale aż dziwne, że i w tym filmie trafiają się niezłe piosenki...
... bo któż nie pamięta Edzi i jej "Kolorowego wiatru"?
Przy okazij radosnej disneyowskiej propagandy w tym filmie jakby mniej. Dalej jest to, można powiedzieć: tradycyjnie, historia o wartościach i roli tych wartości w życiu, ale kto dzieckiem będąc zwraca na to uwagę? Liczy się to, że znalazła się jedna odważna baba, która udając faceta zrobiła coś ważnego. O. A że przy okazji miała takiego przyjaciela jak Muszu? Tym lepiej dla nas. Mulan nie jest firaną, wreszcie nareszcie. Zdaje mi się, że jakoś tak od Mulan właśnie zaczyna się ten trend, by raczej nie męczyć dzieci firaniastymi postaciami kobiecymi, którym zawsze na pomoc musi przyjść facet, który nie dość, że wygląda jak olbrzymi trójkąt na cienkich nóżkach, to jeszcze jest klasycznie przystojny.
Coś tu było o firanach, prawda?
Swoją drogą, to przy okazji Zaplątanych muszę powiedzieć, że klan Stuhrów powinien zająć się dubbingiem, gdy już zabraknie dla nich sensownych propozycji filmowych. Maciej Stuhr jako Flynn jest genialny. I kropka.
Mocną stroną filmu z czasów, kiedy w animacjach już nie pojawiają się praktycznie piosenki, jest to, że tutaj jednak sobie trochę pośpiewamy. A śpiewanie w fabułę wplecione jest tak, że wyraźnie widać, że twórcy chcieli powiedzieć, że NIE MA FILMU ANIMOWANEGO BEZ PIOSENEK. Plus, pokpiwają sobie trochę ze schematów trólawerstwa i innych historii o księżniczkach i wiedźmach. Przy okazji, na całe szczęście, propagandy jakby mniej, bo liczy się zabawa i przygoda. Zaplątani zresztą to taki film, na którym chyba lepiej będą bawić się ludzie w wieku 15+ niż dzieciaki. To zresztą ciekawa tendencja: animacje, które bardziej bawią młodzież i dorosłych, niż dzieciaki. Trzeba by się nad tym zastanowić jak nad tematem na inne "Porozmawiajmy o..."
No, to pośpiewajmy na koniec, co?
Co do czerwcowego "Porozmawiajmy o..." polecam śledzić fanpejdża Ironiczej, bo co jakiś czas wrzucam tam linki do filmów, o których będę mówić. Niektóre naprawdę warto obejrzeć, inne mniej, za to ubawić się można setnie. A poza tym chciałabym, żeby "Porozmawiajmy o..." nie było serią "Gadał dziad do obrazu", bo nie o to mi w tym wszystkim chodziło.
Na dziś tyle, lecę na zajęcia, pozdrav!
Głupio mi, że tak rzadko tutaj komentuję, ale zaglądam dość regularnie! A tego tematu nie mogę opuścić bez komentarza, no xD
OdpowiedzUsuńAnastazji nie widziałam, ale czas to zmienić. Resztą widziałam i się wypowiem. W Królu Lwie najlepsze były HIENY, moi idole, ich śmiech zabijał mnie za każdym razem i tak bardzo przypomina mój [chwilami, teraz bardziej nad nim panuję. Chyba, hehe]. Pumba też był nie zły. W sumie bawią mnie takie trywialne żarty o pierdzeniu (zawsze!). Co ja poradzę, baba ze wsi jestem, no xD
Mulan to świetna bajka, która za każdym razem sprawia, że przypominam sobie, że jestem w jakiejś części feministką. Plus najlepszy moment, gdy ścina sobie włosy. Muzyka w tym momencie jest przegenialna! A ile świetnych fanvidów zrobiono do "Make a man out of you", uhuhuh. Z Criminal Minds czy Sherlockiem na czele.
Za Pocahontas nigdy szczególnie nie szalałam, więc odpuszczę sobie. Aczkolwiek "Tam gdzie kolorowy niesie wiatr" zna chyba każdy.
A "Zaplątani" to jedna z najfajniejszych nowych bajek. I zgadzam się, Stuhrowie są kapitalni! Kto nie kojarzy Osła ze Sherka czy Mushu właśnie. Ehh!
A propos nowych bajek to polecam "Hotel Transylwanię", hehe ;)
Pozdrawiam
Disney~! *radosny, szczęśliwy pisk*
OdpowiedzUsuńCzęść moich znajomych uważa, że jestem zdrowo rąbnięta, skoro w maturalnej klasie słucham piosenek z animacji, a co więcej, animacje te oglądam, ale trudno. Disney jest cudowny, kochany, wspaniały i kropka.
Anastazja brzmi najlepiej właśnie po rosyjsku, przynajmniej ja mam takie wrażenie. Chociaż już najseksowniejszy głos Dymitra występuje u Anglików...
A "Zaplątani" to taka perełka, że aż serce śliska. Eugen-Flynn-Julek, jak zwał tak zwał, to mój ulubiony Tró Loff od czasu Alladyna (mam chyba słabość do złodziei). Ostatnio do tej trójki dołączył jeszcze Jack Frost, ale cii, ja o Flynnie miałam. Jego zaangażowanie w scenę w karczmie jest po prostu boskie. I jego mimika~! <3 Kocham, kocham, kocham. A Roszpunka jest słodziutka. Zwłaszcza z patelnią w łapce.
Zgadzam się, że nie ma animacji bez piosenek. To znaczy zdarzają się wyjątki ("Up", "Jak wytresować smoka?" - obowiązkowo w wersji norweskiej/angielskiej, polska mnie zawiodła, "Strażnicy marzeń") ale mimo wszystko film trochę traci.
Wcześniej nie wchodziłam, teraz mnie naszło, weszło i się spodobało. Czy jakoś tak. :)
OdpowiedzUsuńAnastazję muszę w końcu obejrzeć, bo Romanowowie i Rasputin to coś, co na mnie działa. Drobna uwaga: Anastazja Romanowa, nie Romanow.
Co do Króla Lwa - nie zgadzam się, że zabicie Mufasy było zUe. Lubię bajki, w których śmierć i przemoc się pojawiają i mają sens (więc nie lubię paskudztw z WB, gdzie Kojot umiera tylko po to, by było śmiesznie i by zmartwychwstać za pięć minut). Moim zdaniem zatajanie przed dziećmi istnienia śmierci jest trochę bez sensu.
I też oglądałam dla Skazy, miał fajne, ironiczne teksty. Za to Timon mnie wpieniał miejscami, z Tych Dobrych wolałam Rafikiego, fajny był z niego rastaman.
Twoja magiczna kula jest zepsuta, ja nie widziałam nawet kawałka Króla Lwa! Czuję się taka tró hipsterska i mogę czytać dalej.
OdpowiedzUsuńW ciągu ostatnich dwóch lat obejrzałam sporo filmów Disneya, część w ramach przypomnienia (Król Lew, Pocahontas), część w ogóle po raz pierwszy (Dzwonnik z Notre Dame, Zaplątani). Oglądało mi się je wszystkie bardzo przyjemnie, a przy okazji uderzyła mnie jedna rzecz. Choć o Disneyu mówi się czasem, że jest wręcz niewychowawczy, bo sprowadza kobiety do roli biernych księżniczek, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tak poza tym, to są szalenie mądre filmy, że dużo w nich trafnej psychologii podanej w prosty, przystępny sposób. Weźmy chociażby piosenkę "Dzicy są!" z Pocahontas - toż to dehumanizacja grupy obcej w klasycznym wydaniu! (Przy czym "dzicy" są nie tylko Indianie! Ci śpiewają o tym, że biali nie są ludźmi - oczywiście, po takiej racjonalizacji łatwiej ich będzie zabijać.) Albo ten moment w Zaplątanych, kiedy główna bohaterka na przemian skacze ze szczęścia, że wydostała się spod kontroli matki, i obwinia się o bycie koszmarną, niewdzięczną córką. Owszem, jej zmiany nastroju zostały przerysowane i służą za element komiczny, ale tak poza tym - w tej scenie idealnie oddano myśli i emocje osoby, która znalazłaby się w podobnej sytuacji - nie tylko dziecka trzymanego pod kloszem, ale też na przykład osoby współuzależnionej.
OdpowiedzUsuńPodobnych przykładów jest u Disneya cała masa. Nie, żeby zaraz każda scena czy piosenka niosła za sobą głębokie przesłanie - niektóre służą tylko i wyłącznie rozrywce - ale chyba nie ma filmu, z którego nie dałoby się wyłowić paru trafnych, uniwersalnych prawd o świecie, nie sprowadzających się wyłącznie do miłości.
Anastazja, Pocahontas, Mulan - miłość do końca życia, po wsze czasy i tak dalej, i tak dalej. Uwielbiam, to moje idolki z dzieciństwa! Też lubię oglądać takie stare bajki, aż mi ochoty narobiłaś na mały seansik, szkoda tylko, że czasu na to teraz brak. :c
OdpowiedzUsuńAaaaaaaa, Anonymo - a "Małą Moskwę" oglądasz? Bo bym bardzobardzo chętnie poznała Twoją opinię na ten temat. :D Patos leje się zewsząd, nawet ja to widzę, ale przebolałabym, gdyby nie Lesław Żurek w roli głównej, który niszczy mi musk bardziej niż cokolwiek innego. </3 Nie wiem, kto dobierał obsadę, ale chyba nie był w pełni świadomy swojej decyzji. XD
Kłaniam się nisko i czekam na kolejny post z tego cyklu!
Pfff, niestety widziałam to w wersji kinowej, dawno temu i ledwo przeżyłam. Kto wie, może coś nasmaruję na ten temat jak będę miała czas w przyszły weekend ;)
UsuńHaha, właśnie dlatego tym bardziej interesuje mnie Twoja opinia! Lubię czytać dobre i konstruktywne hejty. :> Takie malutkie zboczenie, o.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJezu, robię się inspirująca ^^' Aż z wrażenia nie wiem, co powiedzieć.
OdpowiedzUsuńPierwsza rzecz - ja na "Kukurydzy dla zuchwałych" odeśmiałam sobie dupę. xD Taki sposób odeśmiania powtórzył się jeszcze przy pierwszym odcinku "Naszego polskiego kucyka", ale ciii xD
Za "Anastazję" biorę się od czasów dzieciństwa i zabrać się nie mogę. Chyba czas najwyższy, sesja się zbliża, trzeba mieć co oglądać (ile można o Żydach).
"Zaplątani" to wyjątek od reguły "mój Kuba nie lubi musicali". Śmiał się na tym filmie równo. To znaczy, że da się to oglądać (najlepszy atest świata) xD
"Hotel Transylwania" również polecam, z tym, że sama spodziewałam się czegoś bardziej dla dorosłych, a nie rozbuchanej gimbazy/wczesnego liceum. :)
Uwielbiam zaplatanych:D I kameleona, i konia i glowne postacie.
OdpowiedzUsuńJak wytresowac smoka objerzalam raz i nigdzy wiecej - podobnie jak Krola Lwa - bo nie znosze ogladac tych emocjonalnych rozterek, do szalu mnie doprowadzaja.
A Anastazja ma niesamowity klimat, zwlaszcza scenia z widmowym walcem.