Uffff... Wyszło bełkotliwie, ale mam nadzieję, że jest to w miarę czytable. Generalnie chodzi o to, że leit motivem serialu jest podany wyżej cytat oraz zdjęcie, które nasi przyjaciele zrobili sobie na ostatnim spotkaniu. Świra czasem można dostać od przypominania o tej przyjaźni, ale to ma jakiś cel, ponieważ cały serial opowiada o tym, jak nietrwałe są więzi międzyludzkie. Właściwie chyba tylko między Wilhelmem a Friedhelmem nic się nie zmienia, chociaż ten pierwszy ma ze swoim młodszym bratem nie lada problem.
Generalnie chodzi o to, że Friedhelm jest pacyfistą: idzie do wojska, bo musi, w wojowaniu sensu nie widzi, zabijać ludzi nie chce i miga się od obowiązków: nie zgłasza się na akcje i zupełnie nie ma ochoty zabijać. Do tego współczuje Rosjanom, co jest zupełnie niezrozumiałe dla kolegów z oddziału.
Dlatego też od pierwszych ujęć totalnie uwielbiamy braci Winter. Reszta postaci, no może jeszcze z wyłączeniem Viktora, trochę nam podpada. Postaci kobiece skonstruowane są w taki sposób, że jedna jest czasami popisową firaną (Charly), a druga zwyczajnie głupia i naiwna (Greta).
Napisałam wcześniej, że w serialu takim jak ten nie mogło zabraknąć wątku miłosnego. Oczywiście miałam na myśli Wilhelma i Charlottę, ale wątek miłosny dotyczy również Grety i Viktora i to właśnie on w pierwszym odcinku służy do pokazania, jak bardzo inne były czasy przedwojenne od wojennych. Napisałam wyżej, że Greta chce zostać nową Marleną Dietrich, prawda? Cóż, taką gwarancję daje jej major, gestapowiec Martin Dorn (Mark Waschke), ale oczywiście nie za darmo: Greta nawiązuje z nim romans. Oczywiście później zdaje się nam tłumaczyć tym, że robi to dla Viktora, ponieważ prosi Dorna o to, by załatwił mu dokumenty. Jednocześnie z bardzo żwawo rozwijającą się historią kariery Grety, która od teraz nazywa się del Torres, obserwujemy rozpad związku jej i Viktora. Co prawda Goldstein dostaje dokumenty, ale nie udaje mu się przedostać do Marsylii. Dlaczego? Bo sprytny Dorn wykorzystuje Gretę do tego, by złapać Viktora i wysłać go w stronę przeciwną, na wschód, do obozu.
Jednocześnie przemianę przechodzą bracia Winter. Dość będzie powiedzieć, że już w pierwszym odcinku zaczynają zamieniać się miejscami...
... no, prawie że się zamieniają
Największą chyba i najbardziej zaskakującą przemianę przechodzi jednak Charlotta. Jej przemiana związana jest z tym, że w szpitalu pojawia się Ukrainka, Lilja (Christiane Paul). Lilja zna się na leczeniu lepiej niż Charly, więc nasza sprytna bohaterka domyśla się, że przed wojną Ukrainka była lekarką. Co więcej, mniej więcej w tym samym momencie zaczyna ginąć morfina. Podejrzenie pada na Lilję, bo tak najłatwiej. Przeszukując jej rzeczy Charly znajduje zdjęcie: okazuje się, że Lilja jest Żydówką. Logicznie myśląc, jesteśmy pewni, że Chalotta będzie ją kryć, ale NIE, Charlotta na nią donosi i Gestapo zabiera Ukrainkę. Cóż to ma nam pokazać, zapytacie? Ano to, że indoktrynacja, a właściwie propaganda, działa cuda.
A potem przez dwa odcinki Charlotta żałuje, a my jakoś jej nie współczujemy.
2. Odcinek drugi Inna wojna sponsoruje cytat: "Wojna to wyczekiwanie"
Obrazek poglądowy o wyczekiwaniu, bo powoli kończą mi się gify, cholera
W tym odcinku mamy właściwie ciąg dalszy braci Winter zamiany miejsc, głupiejącą, że aż mi się o niej wcale pisać nie chce, Gretę, rozpaczającą Charly, bohatera sponiewieranego i wymagającego natychmiastowego przytulenia oraz zUych Polaczków odsłonę pierwszą. Ale od początku.
Co myślą, to wiemy, a co będą myśleli, to nas zaskoczy
Jak dopingowaliśmy bardzo mocno fffraszliwego króliczka Friedhelma, tak dalej nic mu nie jest, za to z każdą chwilą wydaje nam się być coraz dziwniejszy. To oczywiście nie to, że, jak mówił w pierwszym odcinku Wilhelm*, wojna zrobiła z niego mężczyznę tylko nasz fluffiasty, milusi Friedhelm zaczął na poważnie wyznawać wszystkowisizm i z miną godną Sylvestra Stallone z pierwszych Rambo opowiada uzupełnieniom o ciężkim żołnierskim życiu.
Friedhelma mądrości brzmią jak znane z innych filmów komunały o odwadze i wojaczce
Wszyskowizism źle działa na wygłaszane kwestie
Wszystkowisizm trochę nas martwi, a podczas oglądania serialu nie chcemy się martwić, więc całą swoją uwagę poświęcamy na krótką chwilę... No dobra, na jakieś 3/4 odcinka, Wilhelmowi. Po czym okazuje się, że o starszego Wintera też powinniśmy się martwić. Otóż przemiana Wilhelma polega na tym, że wreszcie dostrzega, jak inna jest ta wojna (o czym mówi nam tytuł odcinka). Nasz wzorowy porucznik Winter zaczyna coś być zbyt często kojarzony z takim śmiesznym słówkiem, jakim jest "defetyzm".
Zamiana miejsc, odsłona pierwsza: jak Wilhelm defetystą został
A jak się okazuje, że teraz będziemy wojować o Kursk, to "defetyzm" już nam wali po oczach wielkim czerwonym światełkiem. Jak wiemy, albo i nie wiemy, z historii, bitwa pod Kurskiem niewiele dobrego przyniosła, zatem i niewiele dobrego przynosi naszym bohaterom. Skąd wiemy, że będzie źle? Ano stąd, że kapitan Feigl (w tej roli Maxim Mehmet, a mój fangirlizm nie zna w tym momencie granic) rozkazuje Winterowi zająć stację telegraficzną. Rosjanie mają przewagę, Niemcy nie mają wsparcia... No to jaki może być wynik?
Dramatyczna scena, w której zdecydowanie jeden z bohaterów potrzebuje przytulenia.
Albo obaj.
W tym momencie należy zaznaczyć, że jak na serial sceny batalistyczne wypadają wcale nieźle. Akurat przy ataku na Kursk widać, że mieli jakieś 10 czołgów i może stu statystów, ale niespecjalnie nam to przeszkadza, bo atak na stację telegraficzną wszystko nam wynagradza. Co prawda pojawia się jeden dość żałosny Efekt Specjalny, ale wszystko tuszują Efekty Pirotechniczne: jest dużo wybuchów, jest czołg, są granaty, pył i walące się ściany. Chociaż to ostatnie najmniej nam odpowiada, bo ściany zawalają się dokładnie na Wilhelma. Element Dramatyczny również niezawodny: Friedhelm myśli, że Wilhelm zginął...
... dzięki czemu wiemy, że wszystkowisizm to tylko poza
W tym momencie na pierwszy plan wyłania nam się Bohater Sponiewierany. Ja wiem, że widzowie lubią sponiewieranych bohaterów i twórcy serialu też to wiedzą, a ten prosty rachunek daje nam wynik: przez następne półtora odcinka nie uwolnimy się od Bohatera Sponiewieranego.
Jak wiadomo, bohater sponiewierany ma plus 100 do zajebistości...
Jednocześnie dostając taki sygnał, możemy odetchnąć (na krótką chwilę) z ulgą: Wilhelm nie zginął. Co prawda ucierpiał, bo wszystko zdaje się nam mówić, że cierpi na amnezję pourazową, w związku z czym plącze się gdzieś po okolicznych polach i lasach i jest już nie tylko defetystą, ale i dezerterem, co daje podwójne sponiewieranie.
... natomiast na bohatera sponiewieranego z kotkiem brak wręcz skali
Niemniej jednak nie możemy dostać za dużo szczęścia na raz, musimy przenieść się do innego, równie sponiewieranego, bohatera, o którym od nadmiaru wrażeń moglibyśmy przypadkiem zapomnieć. Bohaterem tym jest oczywiście Viktor, który jest właśnie w drodze do Auschwitz. Zdaje się, że twórcy serialu chcą nam powiedzieć, że Goldstein dałby się tam zawieść bez protestów, gdyby w tym samym wagonie nie jechała Polka, Alina (Alina Levshin). Wraz z Aliną, wyłamując deskę z podłogi wagonu, Viktor ucieka z transportu. Przez jakiś czas obserwujemy sobie ich mozolną wędrówkę po opłotkach różnych różniastych wsi, gdy nagle pojawiają się polscy partyzanci. Wtedy też ani Viktor, ani Alina nie mogą zrobić nic lepszego, jak do nich przystać. W tym momencie jest jedna z kilku scen, którą nie myśląc i wyjmując z kontekstu, można uznać za tę antypolską: dowódca Jerzy (Lucas Gregorowicz), pyta Viktora, czy jest Niemcem. Gdy ten potwierdza, oglądając Viktorową twarz z każdej strony, pyta czy jest Żydem. Od odpowiedzi na pytanie ratuje Goldsteina Alina, która stwierdza, że nie jest, ponieważ pieprzyła się z nim.
Przy okazji tego krótkiego cytatu trzeba powiedzieć, że zestawienie "prz"/"psz" przerasta Niemców. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że w serialu tym Niemcy mówią po niemiecku, Rosjanie po rosyjsku, a Polacy po polsku, za co twórcom i aktorom należą się oklaski. Bo to nie jest tak, że partyzanci porozumiewają się prostymi zdaniami. Nie, oni czasem wygłaszają długie, trudne kwestie, dyskutują, a nawet kłócą się i wcale nie gadają o prostych tematach. Co prawda czasem zdarza im się wyskoczyć z jakimś ciosnkiem, pocinaniem czy jeszem, ale jestem im w stanie to wybaczyć.
Trzeba też powiedzieć, że twórcy tego serialu, to mistrzowie cliffhangerów: na końcu pierwszego odcinka myśleliśmy, że Friedhelm zginie, natomiast na końcu tego dygoczemy z niecierpliwości i mamy wielką nadzieję, że nie zginą ani Wilhelm, ani Viktor, chociaż ten pierwszy został złapany, a potem skazany na śmierć, a drugi został pobity i przywiązany do drzewa z zawieszoną na szyi tabliczką, informującą o tym, że jest niemieckim kolaborantem. W sumie tę scenę też można by uznać za antypolską, tylko że nie.
Ale o tym dopiero w następnym odcinku. Dlatego wydaje mi się, że to stąd ten oburz polskiej telewizji, która po prostu nie poczekała do zakończenia. Niecierpliwi, niecierpliwi!
3. Odcinek trzeci Inny kraj sponsoruje cytat: "Bigos to Polska!"
I nie, nie nabijam się tu z TVP, to cytat z jednego z bohaterów, chyba nawet tego antysemity, co się plącze na pięćdziesiątym piątym planie, ale naprawdę jest antysemitą, ponieważ wygłasza tekst, że
Żydzi są gorsze niż Ruskie.
W sumie ten cytat o bigosie mógłby sponsorować cały wpis, ale jest przy odcinku trzecim, gdyż będę bardzo mocno starała się wytłumaczyć, dlaczego
serial
Nasze matki, nasi ojcowie równie dobrze można uznać za antypolski, jak i za antyniemiecki, a już na pewno antyamerykański.
Ostatni odcinek serialu - jak wskazuje tytuł - opowiada nam o końcu wojny. O końcu strasznej wojny, która zmieniła nie tylko bohaterów, ale, generalnie, ich świat - uhuhu, zabrzmiało jak coś strasznie nadętego, ale dobre frazesy nie są złe.
W odcinku tym Friedhelm chce umrzeć jakby bardziej niż zwykle
Musicie wiedzieć, że ten odcinek to odcinek, w którym trzeba się pożegnać z bohaterami. W każdym tego słowa znaczeniu. Oczywiście, nie zawsze dosłownym. Na przykład Wilhelm, w związku z tym, że jest narratorem, nie umiera, a tylko zostaje zdegradowany i trafia do batalionu karnego. I zdaje się, że chce przeżyć, chociaż sierżant, który dowodzi oddziałem, zachowuje się jak wyobrażenie "najgorszego dowódcy ever" i jakoś naszego starszego Wintera nie lubi...
... w związku z czym my nie lubimy sierżanta
Gorzej dzieje się w ogóle wszystkim bohaterom. Vikor jest ciągle podejrzewany o to, że jest Żydem, Charly myśląc, że Wilhelm jednak nie żyje staje się taką kobietą, którą być nie chciała, a Greta, uwierzywszy w swoją zajebistość, robi się jeszcze głupsza i wyjątkowo trudna do zniesienia, natomiast Friedhelm z każdą chwilą jakby chce umrzeć bardziej i bardziej.
Przy tym całym Friedhelmowym umieraniu wilk ma być chyba metaforą, ale jeszcze nie wymyśliłam, co ma znaczyć. To znaczy wymyśliłam, ale to na Friedhelma za proste.
Ale od początku, bo znowu robi mi się bełkotliwe.
Wilhelma zostawimy sobie już w spokoju, bo o nim w tym odcinku niewiele, natomiast zajmiemy się pozostałymi bohaterami. Tym bardziej, że Wilhelm dostał swój fragment przy okazji drugiego odcinka.
Friedhelm - wszystkowisizm pełną parą, jemu już na niczym nie zależy. Przy okazji robi rzeczy wyjątkowo straszne, czyli wiesza ludzi, strzela do ludzi (nic nadzwyczajnego w czasie wojny, NOALE), bierze udział w obławach na polskich partyzantów, a na koniec zabija swojego przełożonego, który jest akurat wyjątkowym skurwysynem, więc w sumie nam się to zachowanie podoba.
Ten gif w zasadzie streszcza nam cały wątek Friedhelma w tej historii
Greta - jak napisałam wcześniej, Greta del Torres uwierzyła w swoją zajebistość. Co więcej, uwierzyła już też w to, że jest gwiazdą, więc pomyślała, że w sumie może szantażować swojego kochanka (dużo tych "że", zdania złożone bolą). Przy okazji zapomniało jej się, że jej kochanek jest z Gestapo. Kiedy Greta wygłasza w przytomności żołnierzy tekst, iż
ostateczne zwycięstwo jest już nieaktualne, oczywiście znajduje się pan życzliwy, który donosi. Korzystając z uprzejmości życzliwego żołnierza, Martin Dorn pozbywa się coraz bardziej kłopotliwej kochanki, wsadzając ją do więzienia pod zarzutem defetyzmu. I okazało się, że nie ważne czy Muller czy del Torres, za coś takiego i tak wsadzą do więzienia.
Quiz - który z bohaterów skończy dobrze?
Charlotte - napisałam, że stała się kobietą, jaką być nie chciała: skoro Wilhelm zginął, to hulaj dusza, piekła nie ma. A w zasadzie powodu do moralnego życia bez oskarżeń o kradzieże czy defetyzm. W związku z czym Charly nawiązuje romans z lekarzem (Gotz Schubert), by nie zwracał uwagi na to, że zamiast pomagać żołnierzom, nie leczy ich, by odesłano ich do domów z powodu ran. Woohhoo, zakrzyknąłby ktoś, Charly w końcu nabiera charakteru. Oczywiście, że nie, bo wtedy dostajemy dramatyczną, ale to naprawdę DRAMATYCZNĄ scenę, w której Charly natyka się na Wilhelma. Żywego. I cały misterny plan poszedł w... No właśnie tam.
Defetyści. Defetyści wszędzie.
Viktor - przy okazji tego wątku skupię się na tych elementach, które mogłyby zostać uznanie za antypolskie, tylko że nie są. Poprzednio skończyliśmy na scenie, w której okrwawiony Goldstein zostaje przywiązany do drzewa. W odcinku trzecim okazuje się, że to jedynie podpucha, pułapka na przejeżdżających mimo Niemców. Dzięki takiej pułapce partyzanci zdobywają broń, a Viktor, pomimo rozterek, przylepia się do nich mniej więcej na stałe. Oczywiście nie ma tak łatwo, Antysemita z Pięćdziesiątego Piątego Planu czuwa, ciągle podejrzewa. I tu dostajemy scenę, na standardy TVP, superantypolską: partyzanci atakują pociąg, który wywozi broń z obozu pracy. Okazuje się, że w pociągu są również więźniowie. Jerzy decyduje ich nie wypuszczać, co słusznie oburza Viktora i nas. Ale ja mam na to dwa wytłumaczenia:
a) Niech ktoś mądry mi powie, co mogliby zrobić partyzanci z tymi ludźmi. No na pewno nie trzymać ich ze sobą.
b) To test na to, czy Viktor jest rzeczywiście Żydem.
Upływający czas - tu mierzony długością włosów bohatera - wpływa na Viktora w taki sposób, że nie tylko staje się partyzantem, ale niczego nie traci ze swej niepraktycznej szlachetności
Moim zdaniem obie odpowiedzi są prawidłowe. Co się tyczy odpowiedzi B, tu na pierwszy plan nareszcie wybija się Antysemita z Pięćdziesiątego Piątego Planu, który wymusza na Jerzym pozbycie się problemu, jakim jest Viktor. Jerzy oczywiście problemu się nie pozbywa, bo puszcza Viktora wolno. I ja się pytam, gdzie te zUe Polaczki? Niby ten jeden facet, co się kręci po landszafcie? No, o takich przypadkach rozmawialiśmy już przy okazji
Pokłosia, ale jeśli Polska woli wierzyć w mit kryształowych, dobrych i szlachetnych Polaków, między którymi ci źli się nie trafiali, to jestem koniem i nie mogę pomóc.
Co jest natomiast antyniemieckiego? Ano to, że Antysemita z Polski ma sobowtórów w częściach pokazujących Berlin. Ba, już samo zachowanie Charlotte względem Lilji z pierwszego odcinka można uznać za takie. Nie mówiąc o rażącej antyamerykańskości wyrażonej w jednej krótkiej scenie. Okazuje się, że Martin Dorn przeżył wojnę i teraz pracuje dla aliantów w administracji. Kiedy Viktor, który w międzyczasie zdążył wrócić do Berlina, się o tym dowiaduje, informuje Amerykanów: a tu zonk, bo oni dobrze wiedzą, kim Dorn był i co robił.
W tym momencie pozwolę sobie skończyć opisywanie odcinków, bo nie mam jakoś serca zdradzać wam zakończenia jako takiego. Teraz wypowiedziałabym się jeszcze o tym, o czym nie mówiłam, czyli "jak to jest zrobione?"
Przede wszystkim jest zrobione bardzo estetycznie. Zdaje się, że twórcy sporą wagę przywiązywali do rekwizytów, wnętrz i kostiumów, co im się bardzo chwali. Prowadzenie kamery to chyba sprawa, która w tej kwestii podoba mi się najbardziej. Prawie w ogóle nie mamy szerokich planów, polegamy głównie na frontalnych zbliżeniach, perspektywach bohaterów lub jeździe kamery. Kamera w takich przypadkach albo znajduje się za plecami danego bohatera, albo przed nim, co sprawia, że mamy wrażenie, że jest kolejnym żołnierzem, a my jesteśmy aktywnymi bohaterami przedstawianych wydarzeń.
Chciałabym też zwrócić uwagę na estetyzm niektórych ujęć, zresztą, możecie to sobie zobaczyć na niektórych fotosach, które wrzuciłam. Twórcy dbają o to, by w zależności od potrzeb kadr był zawalony szczegółami, lub prawie czysty, zależy od tego, na czym mamy się my, widzowie, skupić. I nic nie jest zrobione na pół gwizdka, jak się ściany walą, to się walą, a jak wybuchają pociski, to mamy prawdziwe fajerwerki.
Oczywiście, nie chcę tu udawać, że serial jest generalnie bez skazy, bo zdarzają się takie wpadki, jak samochód wypakowany czerwonoarmistami, który podjechał gdzieś kompletnie niezauważony czy karabiny, które działają bez zarzutu w warunkach rosyjskiej zimy, ale jeszcze nie oglądałabym filmu, w którym nie byłoby wpadek. Chodzi o to, żeby podczas oglądania dobrze się bawić.
Na załączonym obrazku widzimy, że dobrze można bawić się również podczas kręcenia serialu.
A przynajmniej Bruch i Mehmet sprawiają takie wrażenie**
Nie mam pojęcia, czy was zachęciłam, czy wręcz przeciwnie, ale w sumie pomyślałam, że opłaca mi się obejrzeć ten serial trzeci raz, bo pogoda jest więcej niż paskudna. W każdym razie, ile razy bym go nie oglądała, zadecydowałam, że dostaje on ode mnie 8,5 punktu na 10 możliwych, ale ja to ja, jak wiadomo.
*nie myślcie sobie, że ja tymi cytatami z pamięci sypię, mam otwarte listy dialogowe odcinków