sobota, 27 października 2012

07. Bartłomiej Rychter "Ostatni dzień lipca"

Tak, dzieci kochane, ostatnio było słodko i cukierkowo, więc wracamy do tradycyjnego, marszałkowego hejtu. 
Zostawiam na chwilę moje filmy z Edwardem Nortonem, bo czuję, że jeszcze chwila, a zarzuciłabym was listą dobrych filmów, a tu hejt siedzi w kątku, samotny, opuszczony i podśpiewujący pod nosem "Zaopiekuj się mną". 
Tę notkę dedykuję Dorocie N., która swoją Chałą Tygodnia zmotywowała mnie, żeby coś w końcu napisać. 
Odkąd przeczytałam tę książkę - a było to niemal równo miesiąc temu i zajęło jedną noc, spędzoną niemal bezsennie w pociągu do Wiednia, wyjść z podziwu nie mogę, jak można nie wykorzystać potencjału, który sam pojawia się, gdy rodzi się TEMAT. 
Tematem kryminału (czy to rzeczywiście kryminał, o tym potem) rozgrywającego się na chwilę przed wybuchem powstania warszawskiego jest zabójstwo młodej telegrafistki, Zosi, którą ktoś wypchnął z okna. Wyjaśnienia tej sprawy podejmuje się prawnik, Antoni Chlebowski, ale dlaczego? Tego sam narrator nie wie, ja tym bardziej. Druga z historii kryminalnych - a zatem drugi z tematów -  w tej książce opiera się o nieśmiertelną figurę kreta. Wszystko pięknie, tylko że nie. 
Teoretycznie obie historie się ze sobą łączą - poprzez śledztwo w sprawie śmierci dziewczyny, Chlebowski dociera do informacji na temat kreta. Podejrzewa ludzi różnych, szczególnie tych, których sam nienawidzi (o jakież zaskakujące!), ale na sam koniec i on, i czytelnik jest zaskoczony, bo się okazuje, że z prawdą mija się tak wiele rzeczy, że staje się ona pojęciem pięknym, aczkolwiek względnym. 
Naiwni wy, sądzący, że to już aż za dużo jak na jedną książkę. Równolegle do historii Chlebowskiego toczy się opowieść o niemieckim żołnierzu, Klausie Enkelu. A więc mamy temat numer trzy. Bardzo dużo jak na książkę liczącą niewiele ponad sto stron maszynopisu.  
Ze wszystkich trzech tematów - brzmiących dobrze i intrygująco - do historii Enkela mam najwięcej zarzutów. Jakich?
1. Niewykorzystana dość dobrze historia kryminalna podszyta uprzedzeniami - czyli wątek gejowski. W tym samym czasie, co Zosia, ginie najlepszy przyjaciel Enkela (gwoli uściślenia: zostaje powieszony). W jednostce tajemnicą poliszynela było to, że był homoseksualistą. W tym momencie, aż się prosi, żeby zapytać autora: WTF?! Biorąc pod uwagę to, że homoseksualizm był w owym czasie uważany za taką samą chorobę jak niedorozwój umysłowy (a może raczej jako haniebne zboczenie) i homoseksualistów eliminowało się tak samo, jak chorych umysłowo lub separowało w obozach, to co on w tej jednostce robił? Był zwykłym szeregowcem, wystarczyło słowo, by postawić go w stan oskarżenia. Toż ten człowiek - w ówczesnym ujęciu - hańbił niemiecki mundur! C'mon, Rychter, naprawdę chcesz mi coś takiego sprzedać? 
Już nie wspomnę o tym, że wątek homoseksualny dla dalszego rozwoju akcji nagle nie ma znaczenia i jest wspomniany od biedy dwa razy. Mam takie wrażenie, że pisarzowi zmienił się koncept w połowie książki, w efekcie czego intrygująca historia - również obyczajowo - została sprowadzona do mało ważnego epizodu, który miał tylko skłonić Enkela do tego, by wykonać (teoretycznie wcześniej założony, chociaż tego ni hu hu widać) plan Rainera, złego do szpiku kości gestapowca. 
2. Enkel jak Norris, Schwarzenegger i Stallone razem wzięci - by wyjaśnić okoliczności śmierci przyjaciela, Klaus przedziera się przez płonące, ogarnięte walkami miasto w ślad za naszym demonicznym gestapowcem - przy okazji przedzierania się zostaje kilkakrotnie pobity, walą się na niego ściany, spada z wysokości i pociski wybuchają mu w twarz, jednak jemu niemal nic nie jest. 
Ta jasssne. 
I see what you did there, Rychter! 
Najwyraźniej młody, zdrowy Enkel miał być przeciwieństwem zgorzkniałego Chlebowskiego, a w efekcie tych pisarskich zabiegów ulepszających wyszedł z niego piękny cyborg, pani kochana. Damy od gwałtów ratuje, przyjaciela mści srogo, a do tego kule się go nie imają, bo jak się imać mają takiego junaka z misją, prawda? 

Czytając, miałam wrażenie, że pan Rychter porwał się na zbyt wiele tematów, za dużo historii, bo w sumie aż trzy, w efekcie czego cały kryminalny potencjał niknie w sieci pytań "kto, gdzie i dlaczego, do jasnej cholery?!". Ewidentnie chciał wszystko sprawnie przeprowadzić, zmieścić się góra 200 stronach (książka ma 130!), co doprowadziło do tego, iż żadna z nich nie jest prawidłowo poprowadzona, a czytelnik nie jest w stanie się w nie wczuć
Dodatkowo wkuropatwiające jest to, że obie postaci - Chlebowski i Enkel - toną w morzu angstu. A angstują jak nastolatki z rozregulowanym poziomem hormonów. Angst miejscami ważniejszy jest niż sama historia, a to przecież kryminał miał być, na miłość króla naszego ostatniego, Piotra Karađorđevicia! Jakbym chciała poczytać jak ktoś angstuje na wszystko i wszystkich, otworzyłabym pierwsze lepsze opko blogowe z brzegu. 
Azaliż jest ta książka kryminałem, zapytacie?
Moim zdaniem jest to dopiero pomysł na kryminał. Ale wypadałoby wybrać jedną opcję, a potem porządnie ją rozbudować, a nie "obskoczyć po łebkach" wszystkie trzy i dać tłuszczy, niech tańczy i śpiewa, niech się zachwyca, że tematyka, że realia, że to, że śmo. 
Tak więc, podsumowując - ani historia, ani potencjał postaci, nie są w pełni wykorzystane. Jakże wspaniałym bohaterem mógłby być demoniczny sadysta i hazardzista Rainer, gdyby nie to, że jego jedyną motywacją okazują się długi i niechęć do mniejszości seksualnych! 
Ewidentnie autor chciał zatrzeć podział na dobrych Polaków i złych Niemców, ale wybrał do tego przykłady tak skrajne, że wyszło to mało naturalnie. Szkoda.
Mocnym punktem opowieści jest umiejscowienie jest w takim, a nie innym czasie. Realia oddane są dobrze, topografia miasta również, a opisy są plastyczne. Zresztą, Rychter ma niezły styl, łatwo się go czyta, więc ta książka to znakomity towarzysz na jeden chłodny wieczór przy kubku herbaty. 

7 komentarzy:

  1. 130 stron i trzy historie, powiadasz? Cóż... to samo już w sobie mówi wiele. Czasem 130 to za mało na jedną (a raczej dosyć często za mało).
    Kurczę, musiałabym kiedyś poczytać książki z tamtego okresu. Ale póki co na mojej półce kurzy się Piekara, Nesbo i ktośtam jeszcze :D. No i nie mogę się doczekać kolejnej książki Pilipiuka *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś onet nie chce mi działać :c. Na navnlos-barn.blogspot.com ukazał się prolog : )

      Usuń
    2. Nesbo jest super, Piekara moim zdaniem za bardzo rozmienia się na drobne, kiedyś był super, a Pilipiuk mnie nie przekonuje.
      A bloga odwiedzę, jasna sprawa :)

      Usuń
    3. Ja pokochałam Pilipiuka, gdy tylko przeczytałam pierwsze opowiadanie o Jakubie. Nie pamiętam nawet z którego tomu - wszystkie wchłonęłam. A książkę z trylogii o m.in. wampirzycy Monice, wzięłam do prezentacji maturalnej :p.
      Ja do Sługi bożego przekonywałam się długo i czytam na raty. Na raz bym nie mogła przeczytać, o nie...
      A Nesbo jak sama mówisz, jest super :D

      Usuń
    4. Mnie jakoś ten Pilipiuk nie przekonuję, już mi parę osób mówiło, że opowiadania o Wędrowyczu są świetne, ale ja je przeczytałam i jakoś nie powaliły mnie na kolana po prostu

      Usuń
  2. Spodziewałam się jakiejś ciężkiej patologii, a tu wyszła zwyczajna chała.
    Primo: dzięki za dedykację :)
    Secundo: kto tuż przed Powstaniem zajmował się sprawą czyjejś śmierci? Wtedy codziennie ktoś umierał. Ale to tylko takie moje skrzywienie, pomysł na kryminał nie jest zły. O ile zostaje zrealizowany, a tutaj tak nie było.
    Tertio: za ten wątek homoseksualny autorowi należy się lanie pasem na goły tyłek (by wybić takie durne pomysły z głowy). Nie odrobił lekcji i wyszło totalne przeinaczenie historii.
    Z wrażenia chyba przeczytam tę książkę.
    Pozdrawiam
    Cath

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prócz debilnego wątku ghomoseksualnego, ja bym mu spuściła lanie za zrobienie z Enkela superhero.

      Usuń