UWAGA! OCENA ZAWIERA SĄDY I SŁOWA RACZEJ
NIEODPOWIEDNIE DLA CZYTELNIKÓW PONIŻEJ LAT 16. PLUS OSOBISTE WYCIECZKI W STRONĘ
AUTORA CO GŁOWĘ Z CZYM INNYM POMYLIŁ.
OPINIA ZAWIERA RÓWNIEŻ TZW. SPOJLERY, KTÓRE
SĄ PRZYKŁADAMI BEZSENSOWNOŚCI TEKSTU.
Dziś będzie pogadanka o
tym, jak bardzo zła jest książka z historycznym tłem pozbawiona researchu oraz pisana przez autorkę z
ewidentnymi palpitacjami macicy.
Ktoś mi kiedyś
powiedział, że ta powieść jest piękna… Tyle że nie jest.
Zacznę od skrótowego
opisu akcji. Rzecz dzieje się w Leningradzie w roku pańskim 1941, tuż przed tym
i zaraz po tym jak Szlachetny Wilk postanowił wyrolować Wujka Joe. Główną
bohaterką jest Tania Mietanowa, która pewnego pięknego dnia poznaje
przystojnego żołnierza (no, mundury Armii Czerwonej seksowne jak nic, tylko
wzdychać… [dobra, to tylko ja mam takie przemyślenia. Chociaż nie, wszyscy
wiemy, że naziści byli źli, ale dobrze się ubierali…]), Aleksandra Biełowa. No
i mamy romans. A cóż by innego?
Zapiałam z zachwytu, bo
lubię romanse historyczne, a romanse dziejące się w tamtych czasach to w ogóle
Szał Ciał i Zjazdy w Norymberdze. Ponadto, według opisu wydawcy (a mama uczyła:
nie ufaj wydawcom!) to miał być romans wszechczasów, epopeja porywająca jak
„Doktor Żywago” (Pasternak wywija dzikie hołubce w grobie!). Dodatkowo ujął
mnie za serce me miedziane ten tytuł – tak ewidentne nawiązanie do lubianego
przeze mnie Puszkina (Puszkin drgnął niespokojnie w mogile na samą myśl!).
Uwielbiam książki wchodzące w interakcje z innymi dziełami kultury, sama piszę
takie opowiadania, więc chwyciłam, zaczęłam czytać, po czym Aryjska Ekologiczna
Jak Mało Która Pochodnia z ręki mi wypadła, bo omdlałam. Zawzięłam się jednak i
przeczytałam do końca, choć co strona wołałam – cytując klasyka – „ja tu ginę,
mamo!”*.
Wykonanie powieści,
oczywiście, leży i kwiczy jak zarzynana rytualnie zwierzyna.
Swoją pogadankę zacznę od
ewidentnych głupot, wypisanych przez autorkę, później się radośnie pastwić będę
nad logiką, a potem nad ograniczeniem inteligencji postaci.
Wypiszę w punktach, coby
łatwiej było. Inaczej zadyszki dostanę, zgubię się.
1.
Historyczne bzdety:
a)
Tania zatrudnia się w fabryce Kirowa, przy
produkcji – uwaga, uwaga – czołgu KW-60… A taki czołg nie istniał. Nie żebym
się znała na radzieckich czołgach, moja znajomość zatrzymała się gdzieś na
etapie „Czterech Pancernych i Psa”, ale ktoś mi kiedyś o tym powiedział, więc
postanowiłam sprawdzić. No i rzeczywiście, jest KW-1, KW-2, KW-8, KW-85, ale
KW-60 nie ma.
b)
Bohaterowie powieści ciągle zachwycają się
niemieckimi Tygrysami, podczas gdy te do produkcji trafiają dopiero w roku
1942.
c)
Żarcie, które serwują sobie bohaterowie powieści
– czy to w mieście, przed głodem, czy na wsi -
z jedzeniem z tamtych czasów i okoliczności nie ma nic wspólnego. Ale
czemu ja się dziwię? Związek Radziecki opisany w tej książce to wszak kraina
mlekiem i miodem płynąca, wszyscy są bogaci i mają wszystko. Ja też mam tego
wszystkiego po kokardę, gdy to czytam.
d)
Żołnierz Armii Czerwonej może sobie łazić po
mieście gdzie chce, ile chce, przychodzić do koszar kiedy chce i nawet broni
nie musi pobierać ani zdawać, gdy na patrol idzie, bo przecież najwyraźniej my,
profani, nie wiemy, że żołnierz Armii Czerwonej jest zawsze gotowy i karabin ma
pod ręką, sprytny skurczybyk. Teraz już wiem, dlaczego Wujciowi Von P. się pod
Stalingradem nie udało.
e)
Generalnie żołnierz Armii Czerwonej nic nie musi
i nikogo to nie obchodzi. Znów mogę ten podpunkt podsumować słowami klasyka: „Mam niby jakieś
obowiązki, a przecież – pustka, jakby zupełnie nie miało znaczenia czy wstanę
czy nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię… Ja pierdolę”
f)
NKWD to zgraja idiotów, a elementy wywrotowe
mogą im znikać jak chcą i kiedy chcą – ogólnie: wymykać się z więzienia z przytupem,
a nikt nie pomyśli, by je gonić. Bo tak właśnie robi Aleksander, radziecki
MacGyver, cholera.
g)
Nawiązania do Puszkina ni w pięć ni w
dziesięć i po prostu na siłę.
2.
Logiczne bzdety:
a)
Aleksander Biełow aka Alexander Barrington (tak,
nasz bohater jest tak naprawdę Amerykaninem, dzieckiem amerykańskich
komunistów) - jest on jednym wielkim
bzdetem i nieporozumieniem. Autorka pisze, że Szura (bo tak nazywa go Tania)
mówił z lekkim obcym akcentem. Ale jest on na tyle zauważalny, że niewyuczona w
ich rozpoznawaniu, randomowa Rosjanka natychmiast go wyłapuje. Przypominam – Szura przedstawia się jako
Biełow - zatem ani chybi wszyscy wokół w
jednostce głusi jako te pnie byli, że tego akcentu nie słyszeli i nie
zastanowił ich on wcale a wcale. No oczywiście.
b)
Wielka Miłość Głównych Bohaterów (zwana dalej
WMGB) dopada ich na ulicy, od pierwszego wejrzenia – musi anioł z nieba zszedł
i Tatianie do uszka szepnął „oto true love twoja”. A ona uwierzyła i rzekła:
„niechaj się stanie według słowa twego”, a potem aniołowie śpiewali, pastuszków
do stajenki… A nie, nie ta opowieść.
c)
WMGB oczywiście nie byłaby WMGB, gdyby nie
problemy – otóż okazuje się, że z Szurą – niezależnie od Tani – spotyka się jej
starsza siostra. Więc nasza bohaterka, Matka Teresa w Przebraniu – rezygnuje z
miłości, zmuszając Szurę do tego, by spotykał się z jej siostrą, choć on tego
nie chce. I w sumie ja nie widzę żadnego problemu, żadnej dramy – Aleks mógł z
Daszą zerwać, bo poznał ją w klubie, tak jak wszystkie poprzednie, a Daszy
przez sporą część książki kompletnie na nim nie zależało, i spotykać się z
Tanią, ponieważ i tak spotykali się „na mieście”. Oczywiście nic z tej rezygnacji
panny Tatiany nie wychodzi, bo to miłość tak wielka, że mujeju, nic tylko siądź
i z rozpaczy płacz. Na szczęście kłopotliwa Dasza zostaje usunięta z opowieści
w sposób „opkowy i aŁtoreczkowy”. Mówiąc prościej – Dasza kojfnęła, dzięki
czemu przestała być problemem.
d)
WMGB widzą wszyscy prócz Daszy.
e)
Intryga z dupy wzięta – Aleksander ma
przyjaciela, jeszcze ze szkoły, Dimitrija. Spuścił mu się z sekretu swego
strasznego (znaczy że obcym elementem jest) i obaj decydują, że z tego kraju
złego uciec chcą (chociaż autorka usilnie dalej przedstawia ZSRR jako krainę
mlekiem… i tak dalej i tak dalej). Dimie podoba się Tania, ale ta go nie
zauważa. Wtedy Dima wpada na zajebiście inteligentny pomysł i informuje Szurę,
że jeśli ten nie odpuści i Tatiany do niego nie nakłoni, to ten wszystkim
powie, Aleksandra do ciupy wsadzą i koniec balu, panno Lalu. Ta, jasssne. Jakby
Dima rzeczywiście powiedział, to on pierwszy dostałby kulkę w łeb, bo spiskował
przeciw ojczyźnie, niewdzięcznik jeden, Amerykanina, element wywrotowy znaczy
się, ukrywał, uciekać z nim chciał!
f)
Aleksander – już z frontu – pisał do Tani listy.
Pełne uczucia, nieprawdaż, ale i pełne przemyśleń dotyczących polityki oraz
zawierające dokładne, prawdziwe informacje o położeniu wojsk. Że też mu je
cenzura przepuściła, prawda? Cenzor dupa. Albo sentymentalista, więc go wyrazy
miłości wzruszyły.
g)
Autorka – co zauważył nawet redaktor – sama się
gubi w zeznaniach. Kiedy nasze gołąbeczki biorą ślub, to szybko się muszą
rozstać, więc Aleks przed NKWD udaje, że żonaty nie jest, coby Tanię ocalić.
Takim to sposobem pozbywa się obrączki, ale autorka sama nie wie, czy w końcu
daje ją żonie, czy nosi pod mundurem na sznureczku. Raz pani Simons pisze tak,
a raz śmak – wybierz sobie sam, czytelniku!
h)
Żołnierz radziecki zapasy armii wynosić z
koszarów może bez opamiętania, pudłami. Oczywiście. Armia ma, to się z true
love Aleksa podzieli.
i)
Kiedy mamy idylliczny obraz życia Tani i Aleksa
na wsi, jest taka scena, która mi dech zaparła – małżonkowie, w ramach zabawy,
rzucają w siebie jedzeniem. JEDZENIEM. Po tym, co przeszła Tania. Po tym jak
mało z głodu nie umarła. Ta jassssssne, bardzo prawdopodobne. Już pomijam fakt,
że ta zabita dechami wieś strasznie bogata być musiała, skoro tak marnowali
produkty. Obrodziło w tym roku, pani kochana, białe niedźwiedzie nie zżarły,
wojsko nie zarekwirowało.
3.
Postaci są jedna w drugą beznadziejne:
a)
Aleksander – niby dorosły facet, a zdania
swojego nie ma. Nie umie wybrać baby, po Tania mu już wybrała, nie może uciec,
bo… Bo nie. Nie może zrobić dosłownie nic. A jest przecież obcokrajowcem! Niby
pod latarnią najciemniej, ale ja bym armii nie wybrała, żeby się w niej
schować. Facet jest prawie pustką emocjonalną, nie ma żadnego życia
wewnętrznego, prócz ciągłej obawy o życie Tani. Podsumować go można znów
klasykiem: „Ileż to razy w myślach osiągałem wszystko. Udało mi się tylko nie być
komunistą.”
b)
Tania – Matka Teresa od Siedmiu Boleści –
rodzina jej nie kocha, bo kocha bardziej jej brata bliźniaka, Dasza uważa miłą,
słodką, ale głupią… No, jedynym jasnym punktem jest Aleks, ale dziewczyna jego
miłość odrzuca, bo Dasza go kocha… Rozterki, pani kochana, jak w telenoweli.
Akcja – aż do śmierci jej siostry – się ciągnie jak smark po ścianie, a ona
dalej nie wie, co ma robić. Jest to postać do bólu infantylna. A rozwija się w
sposób kompletnie nieprzemyślany. Na początku sama zakupów nie umie zrobić, w
połowie książki i pół miasta jest w stanie uratować, całą wieś wykarmić, ludzi
jako pielęgniarka od śmierci ratuje jak, nie przymierzając, Batman i Superman razem wzięci. Ba! Umierającym
członkom rodziny swoje porcje jedzenia oddaje – można to tłumaczyć miłością,
ale ludzie drodzy, głodujący się odczłowieczają (vide: powieści oraz
wspomnienia obozowe, wspomnienia z gett).
c)
Dasza i Dima – oboje po prostu głupi. Jak te
trepy. Czółka mają myślą nieskażone, są głusi i ślepi. Nie chce o nich pisać,
bo coś mnie aż podrzuca ze złości.
Może skończę wymienianie
wszystkiego w punktach, bo tu można bez końca mnożyć przykłady idiotyzmów, a
odwołam się do tych napisanych na wstępie palpitacji macicy. Otóż, cały romans
jest bardzo harlekinowaty, przewidywalny i nudny. Ale słodkie słówka oraz
dylematy bez właściwiej racji bytu to nic w porównaniu z częścią, w której
przez sto stron mamy pokaz czystego, bardzo złego porno.
A źle napisane sceny
łóżkowe bolą przez całe życie. Mnie do tej pory głowa boli, jak sobie o tym
pomyślę.
TUTAJ NAPRAWDĘ POPROSZĘ CO DELIKATNIEJSZYCH
O ODEJŚCIE OD MONITORÓW
Między bohaterami nie ma
nic więcej ponad pocałunki aż do momentu ślubu. Tania ma lat 17, Aleks
dwadzieścia kilka (dokładnie już nie pamiętam, chyba 26) i jest nie tylko
pierwszym facetem, w którym się zakochuje, ale też pierwszym w każdym innym
aspekcie. Spotykają się jednak na tej wspomnianej wcześniej wsi pod Uralem, a
wtedy Aleks podejmuje chyba jedyną w pełni autonomiczną decyzję: bierze z Tanią
ślub. Potem przez trzydzieści dni mieszka z nią w chatce nad brzegiem Rzeczki,
co Nie Taka Znowu Licha Była.
Pierwszy raz Tani jest
opisany strasznie (i każdy następny też, ale ten szczególny jest naprawdę
straszny). Otóż na samym wstępie dowiadujemy się, że penis Aleksandra jest
OGROMNY. Bez przesady, jest OGROMNY. I jako narząd sam w sobie – a do tego w wzwodzie,
pani kochana! – wyjątkowo brzydki. Estetyzm estetyzmem, rozmiar ważniejszy.
Tatiana – niewinna jako ta lilija (co autorka lubi podkreślać, co chwila pisząc
o jej białej sukience, którą tak wielbił Szura) – boi się, że Aleks ją tym
penisem od środka rozerwie. Dosłownie. Mnie macki opadły, ale pomyślałam sobie
„za króla i Jugosławię!” i czytałam dalej, pełna nadziei, że autorka oszczędzi
tego i owego. Nie oszczędziła. Ani przebijania błony dziewiczej (i radości po
przebiciu tejże), ani orgazmów, ani żarcików Szury, które były zupełnie nie na
miejscu.
Potem jest jeszcze
gorzej. Opisy są porno-ginekologiczne, okropne, straszne, niewprawnie napisane
– wszedł, wyszedł, wszedł, wyszedł, orgazm, wyszedł, wszedł, orgazm. Raz, dwa,
raz, dwa, raz… Ale co ja się dziwię, żołnierz w końcu.
Nazajutrz co prawda coś
tam ją „w środku” pobolewa, chodzić nie może (na miłość Boga!), ale wystarczyło
jej raz spojrzeć na Aleksandra, by znów poczuć chętkę na seks. No i uprawiają
ten seks, niemal nieprzerwanie, przez jakieś sto stron, lekko licząc. Rano,
wieczór, we dnie, w nocy, w namiocie, w rzece, na kocu, w lesie, w łaźni, na
zapiecku, na stole między blinami i w mące, na podłodze… (tchu mi zabrakło)
słowem: wszędzie i zawsze. Prócz opisów penisa Aleksandra – i ciała Aleksandra
jako takiego – mamy zachwyty nad jędrnymi piersiami i ładnym tyłkiem Tatiany…
Do utraty przytomności. Przez czytającego, który już tego wytrzymać nie może,
oczywiście.
Nie to byłoby jednak
najgorsze, gdyby nie sprawa, która zupełnie mnie zbulwersowała. Otóż, niemal
zaraz po swoim pierwszym razie Tania garnie się do… no dobra, może inaczej, bo
będzie zbyt grubym słowem rzucone. Więc tak: ta sama niewinna Tatiana, która
dopiero co straciła dziewictwo ochoczo zabiera się do… Fellatio.
Droga przez mękę i zero,
null, nic z poprzedniego słodko-pierdzącego sentymentalizmu. Który oczywiście
wraca, gdy urlop Szury się kończy. Ani chybi pod Uralem powietrze zdradzieckie
– ludziom w głowach od niego się przewraca.
MOŻNA JUŻ WRÓCIĆ PRZED MONITORY
Żeby nie było, że zionę
nienawiścią, to napiszę, że książka ma jeden – słownie jeden – dobry element:
opisy głodu i beznadziei, które to głód i beznadzieja dręczą mieszkańców
Leningradu. Te są naprawdę sugestywne, logiczne, przemyślane i po prostu, po
ludzku, dobre. Za każdym razem, kiedy o nich myślę, zachodzę w głowę, jakim
cudem autorka mogła tak spartolić całą resztę. Ewidentnie jest to wina nie
wykonania lub niedostatecznego wykonania researchu,
przez co nawkradało się idiotyzmów. Plus, jest to także wina
niedostatecznego warsztatu, który wyłazi chociażby przy tych scenach
erotycznych.
Książkę samą w sobie
czyta się szybko, bo jak człowieka podrywa na te głupoty, to i szybko idzie.
Jeśli nie interesują was tak naprawdę realia, a chcecie słodkiego, naiwnego,
ale też „pikantnego” (o, pożal się Boże!) romansu, to możecie tę książkę
przeczytać. Ale, jak już mówiłam, postacie są naiwne, a złe porno boli
czytelnicze oczy.
Nie polecam tej książki.
Absolutnie nikomu, kto historię oraz dobre romanse lubi.
Pozdrav,
*Wszystkie
cytaty z filmu „Dzień Świra” (reż. Marek
Koterski)