niedziela, 17 maja 2015

55. Daniel Espinosa "System"


ACHTUNG! W TEKŚCIE WYRYWAJĄ SIĘ NA WOLNOŚĆ CYCKI/PRYWATNE SĄDY AUTORKI O TYM, KTÓRY AKTOR JEST NAJŚLICZNIEJSZY/ WYRAZY POWSZECHNIE UWAŻANE ZA NIEPARLAMENTARNE


Nie wiem, może pamiętacie, jak kiedyś zdarzyło mi się napisać tekst o książce Toma Roba Smitha Ofiara 44? Tak więc nie dajcie się zmylić polskim tytułem nowego filmu Espinosy, to prawie dokładnie to samo co Ofiara 44, tylko tytuł dali bardziej chwytliwy, żeby widz nie miał wątpliwości, że to nic innego jak system albo również bardzo popularny układ doprowadził do zdegradowania naszego rozkosznego bohatera Lwa Demidowa i żeby sobie od razu na starcie lekko zepsuli radochę z oglądania filmu. Który to rozkoszny Demidow w filmie bardzo konsekwentnie jest nazywany Leo, żeby się widzowi fonia z wizją nie gryzła. Przy czym tekst "Leo like a lion" osobom nieangielskojęzycznym może się wydać tekstem z odwłoka wziętym i ni chu chu się nie skojarzyć, że "Leo" to po polsku Lew. Ale nie to, żebym się czepiała, że pozostali bohaterowie jakoś dziwnie mają odpowiednio spolszczony zapis imion i nazwisk (nawet sam Leo Demidow to właśnie DEMIDOW a nie DEMIDOV), co to, to nie... No kurwa wcale. 

Swoją drogą na ekranie nic się nie gryzie, bo bohaterowie są grani przez nader ładne aktorki tudzież ponadprzeciętnie przystojnych aktorów, którzy ponadprzeciętnie dobrze wyglądają w mundurach. Co mi przeszkadza nie lubić Wasilija i Kuzmina, ale za to bardzo sympatycznie jest zobaczyć mordy Kinnamana i Cassela na ekranie. Ba, w tym filmie (pewnie dzięki mundurowi, ponieważ mundur daje +100 do przystojności) nawet Tom Hardy wydaje się wyższy niż w rzeczywistości, a to już jest coś (estetyczniej, jak wiadomo, wyglądać nie może, bo byłoby to już przeciwko wszelkiemu ludzkiemu prawu). 

A tak bajdełejem, oderwijmy się już od powierzchowności aktorów (wrócimy do tego później, nie martwcie się)! Dlaczego wcześniej powiedziałam, że jest to prawie to samo co Ofiara 44? No nic, usiądźcie wygodnie i posłuchajcie raz jeszcze bajeczki o dzielnym oficerze MBP, co nie chciał zadenuncjować żony-która-go-nie-kochała. Tym razem jednak będzie to bajeczka bez streszczenia, bo już raz to zrobiłam i jestem zbyt leniwa, by się powtarzać.

PS. TEKST USIANY SPOILERAMI - PARAFRAZUJĄC KLASYKA - JAK DOBRA KASZA SKWARKAMI. WIĘC ZAWSZE MOŻNA OD TEKSTU UCIEC I WRÓCIĆ JAK SIĘ FILM OBEJRZY. NA RAZIE CZYTACIE NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ. 

Aha, jeszcze jedno - to nie jest recka, to obok recki może chwilę leżało, ale później poszło w swoją stronę jak każdy z tekstów na tym blogu. Swoją drogą, tekst dedykuję Arcziemu i jego blogaskowi, bo mnie męczył żebym pisała recki oraz Dorocie, która jakiś czas temu zadała mi ważne pytanie - czy widziałam już System. I też pewnie czekała na notkę. 

Bardzo bawi mnie wymienienie  nazwiska Agnieszki Grochowskiej na plakacie, gdzie Fares Fares miejsca nie znalazł, ale rolę miał większą. BARDZO. MNIE. BAWI. 

Zacznijmy jednak od rzeczy dobrych, które są w filmie. Bo film ma oczywiście strony słabe. Pewnie nie byłyby one tak słabe, gdybym nie znała książki, ale że ją znam, więc obok słabizny scenariuszowej nie mogę przejść obojętnie, bo tak po prostu nie przystoi. A zawsze łatwiej mi o tych słabiznach pisać, bo jestem z natury stworzeniem złośliwym  i zgorzkniałym chociaż może tego po mnie nie widać. 

1. Niepokojąco dobre...

... są przede wszystkim kostiumy i scenografia. Śliczności, cud, miód nic tylko siąść i oglądać, podziwiać, jak to się wszystko ładnie prezentuje i jak ze sobą współgra. Trochę nie jestem pewna, czy niektóre kiecki, które miała na sobie Noomi Rapace były konkretnie z tej epoki i czy mogła je nosić kobieta radziecka (nie, nie mówię o sukni wieczorowej z pierwszych scen, żeby nie było), ale  nie jestem ekspertem od mody lat 50., więc może ktoś nieco bardziej kompetentny rozwieje moje wątpliwości. Ważne jest przede wszystkim to, że na pierwszy rzut oka nie pomylono dystynkcji na mundurach, może jak obejrzę ponownie, to jednak coś wyłapię, ale przyznać muszę, że nie miałam względem tego jakichś specjalnych zastrzeżeń. 

Co prawda Internet wytyka, że Hardy ma Złotą Gwiazdę nie na tej piersi, na której mieć powinien, dzięki czemu wiem, co mi w pewnym momencie nie zagrało na obrazku. Dzięki, Internecie! 

Wnętrza - są albo bardzo ładne (mieszkanie Demidowów, które powinno być typowo soc mieszkaniem w bloku z wielkiej płyty, ale jest takie ładne, że postanowiłam się nie czepiać), albo bardzo szpetne (Wolsk), co oczywiście pasuje do klimatu filmu. To, co nie jest wnętrzami, a nadal jest scenografią (nadal Wolsk albo i też Moskwa), dalej jest przytłaczająco szare, brudne i smutne, więc nie ma się do czego przyczepić. Oczywiście pochwalić należy również stronę techniczną filmu, czyli zdjęcia, no bo... No bo... Jakie w tym filmie bywają ładne kadry, prawie jak w BBC, naprawdę. 

Proszę sobie spojrzeć tu... 

... i tu

I jeszcze tu

Przy okazji scenografii możemy się również pozachwycać dbałością o szczegóły. Mianowicie każdy plakat, każdy szyld, dokument i nawet komunikat wygłaszany przez megafony jest napisany i powiedziany w języku rosyjskim. Bardzo sobie chwalę takie drobnostki, bo to fajnie działa uwiarygadniająco. I nawet pal sześć to, że aktorzy zostali zmuszeni do grania ze wschodnim akcentem (czy wszyscy to robią, o tym za chwilę), ale po angielsku. Za takie smaczki należy chwalić. To znaczy nie wiem, czy należy, ale mnie się to zawsze podobało, więc chwalę. 

Nie można też narzekać na przyciężki klimat thrillera politycznego wymieszanego z kryminałem. Tutaj film jest wyjątkowo wierny książce, chociaż dosyć drastycznie zmienia motywacje głównego morderca, który z gromkim za Stalinu! na ustach wylewa sobie na głowę kubeł zimnej wody i udaje większego wariata niż jest. 

I dzięki temu mojemu sprytnemu zagraniu możemy przejść do kolejnego punktu czyli... 

2. ... niezaskakująco dobrego aktorstwa

Wiecie rozumiecie, jak się ma w ekipie takie samograje jak Hardy'ego, Oldmana, Considine'a czy Cassela, to w zasadzie można by było usiąść w kącie i czekać, aż ci sami zrobią film (chociaż patrząc na zdjęcia z planu, z oryginalnego materiału musiano wyciąć drugi taki film, a System liczy sobie minut 137). No więc zajmijmy się teraz aktorami i ich bohaterami. 

Na początek zajmijmy się samym dobrem, czyli Tomem Hardy'm. No, cholera, podobało mi się. W sumie mogłabym narzekać, że to kolejna rola Hardy'ego, w której buduje postać bez pomrukiwanie, pocharkiwanie i mlaskanie, ale nic nie poradzę na to, że niezmiennie mi się to podoba. Z drugiej strony mogłabym też ponarzekać, że mimo wszystko Hardy wydaje mi się lekko już przeterminowany do grania takiej postaci jak Leo Demidow, ale moje wątpliwości nie tylko rozwiewa świetny wygląd  warsztat aktora, ale też jego niesamowita zdolność do grania spojrzeniem zbitego szczeniaczka, która zaskakująco dobrze pasuje do postaci Demidowa. No i Hardy jest jednym z trzech aktorów (no, może czterech), którzy naprawdę pocili się i męczyli, żeby grać z tym wschodnim akcentem, nawet jak go czasem po drodze gubili i przemawiali idealną angielszczyzną. I choćbym nie wiem w jak skomplikowane chińskie s się zwijała, to Hardy jak zawsze mi się podobał. Kiedy trzeba był odpowiednim misiem pysiem przytulanką, którego miało się ochotę przygarnąć i pocieszyć, a kiedy indziej faktycznie lekko straszył tym swoim MBP wypisanym na twarzy. Nie będę nawet narzekać, że trochę za bardzo mu odjęto od fanatyzmu i fanboyowania jedynej słusznej władzy, bo w filmie mi to zupełnie nie przeszkadza. Znaczy wiecie, sprawa ma się trochę tak, że Hardy mógłby grać nogę stołową, a ja bym film oglądała z ogromnym zaangażowaniem, ale jako Demidow on naprawdę i obiektywnie radzi sobie fajnie i naprawdę przyjemnie na niego popatrzeć w tej roli. 

Drugą osobą, która idealnie wywiązuje się ze swojej roli jest Noomi Rapace w roli Raisy Demidowej. Rapace jest odpowiednio firaniasta, ale jednocześnie antypatyczna i pozwala się nam nie lubić i kiedy mówi Hardy'emu między wierszami, że przez lata pluła mu do herbaty (dlaczego, dlaczego dlaczego tej sceny nie ma w filmie?!), a mniej metaforycznie, że wyszła za niego ze strachu, to nie mamy wątpliwości, że tak właśnie było. Wiecie, ja za bardzo lubię Demidowa żeby lubić Raisę, co nie zmienia tego, że jako postać jest ona dość interesująca. Chociaż trochę szkoda, że w filmie postanowiono ją zostawić na drugim planie i nie dano jej do zagrania nieco więcej emocjonalnych scen z Hardy'm, bo wtedy akurat jest najlepsza. No i jest drugą osobą, która coś stara się robić ze swoim akcentem. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to zbyt gładkie przejście między nienawiścią a miłością do głównego bohatera. Ale może to wina tego materiału, co go wycięto. 

Joel Kinnaman - jak mówi moje ostatnio ulubione powiedzonko z Tumblra - beautiful cinnamon roll to good for this world, too pure. No, słowem, wspaniały jest jako adwersarz naszego Demidowa. Jaka wielka szkoda, że jest za ładny za dobry w tym co robi, by go nie lubić. Za dobrze mu idzie granie Wasilija i za nic nie mogę pamiętać o tym, że ma to być postać odrażająca i antypatyczna i mam go nie lubić od momentu zastrzelenia Okunów do końca filmu i jego, Wasilija, nie filmu, smutnego końca. Widzicie, w książce Wasilij działał jeszcze bardziej w cieniu Kuzmina, tutaj natomiast występuje dosyć jawnie.W książce Wasilijem kierowały nieznane acz nader sadystyczne instynkty, w filmie przynajmniej na początku zdaje się, że zastrzelił Okunów, bo chciał udowodnić, że nie jest tchórzem. A że nie udało mu się w '45, to musi to zrobić teraz. I to tak, żeby Demidow widział i był dumny. Jako szkoda, że nasz szlachetny Leo nie jest dumny. I jaka szkoda, że, podobnie jak w książce, nie jest to działanie Wasilija na własną rękę, bo to jakoś bardziej usprawiedliwia jego sadystyczne zapędy, które przedstawia nam w dalszej akcji filmu. Na całe szczęście nie wygłasza monologów o tym, co zrobi Demidowowi jak go złapie (tylko to robi, za co należy mu się cała moja miłość do czarnego charakteru). Na całe nieszczęście niewiele mu jednak brakuje do tego, żeby chodził, podkręcał metaforycznego wąsa i śmiał się przy akompaniamencie grzmotów i błyskawic, taki filmowy Wasilij jest zły. Ale dobrze radzi sobie z rolą, więc wszelkie mechnięcia nad Wasilijem powinnam kierować głównie do scenarzysty, prawda?

Warto jeszcze wspomnieć o Gary'm Oldmanie, który w zasadzie obok wyżej wymienionej trójki odgrywa naprawdę sporą rolę (Fares Fares i Vincent Cassel są niestety w zasadzie postaciami tła, podobnie jak pojawiający się na sekundkę Charles Dance). Otóż, proszę państwa, Gary Oldman jako Michaił Nesterow w tańcu się nie certoli. Nie gra półśrodkami, jest idealnie między "nie lubię cię, Demidow, i się ciebie boję" a "no to ci pomogę", dzięki czemu doskonale portretuje książkowego Nesterowa. Oldman doskonale również wie, że a) jest za dobry, b) za stary na to, by bawić się w granie z akcentem, więc nie daje zaleceniom reżysera nawet pół faka i gra praktycznie czystą angielszczyzną. I dlatego właśnie kocham Oldmana w tej roli.

A teraz ostatni i w zasadzie najkrótszy punkt programu - rola Paddy'ego Considine'a w roli morderczego morderca dzieci, "wilkołaka z Rostowa", Władimira Malewicza. Considine jest wręcz stworzony do tego, by obsadzać go w rolach zabójców i psychopatów i tutaj też sobie radzi, chociaż czasu antenowego nie ma za wiele, a i scenarzysta postanowił urwać jego postaci od dramatyzmu i zmienił całe jego dzieciństwo, dzięki czemu motywacja popychająca go do mordowania jest praktycznie żadna. Ale o tym za chwilę.

Bo teraz, drogie dzieci, porozmawiamy o tym, co czytelnicy i Brozy lubią najbardziej, czyli o tym, co było w filmie złego.

3. A złego jest wiele i niektórych rzeczy po prostu Brozy nie wybaczą

Może jeszcze pamiętacie, że kilka akapitów wyżej pisałam o tym, że w filmie znajdziemy sporo naprawdę ślicznych kadrów? To zapamiętajcie sobie to i weźcie głęboki oddech bo... 

KURWAMAĆNIECHKTOŚUSPOKOITĘKAMERĘBOALBOSIĘZRZYGAMALBODOSTANĘATAKUPADACZKI!

Ja naprawdę rozumiem, że we współczesnym kinie trzęsąca się kamera to w zasadzie standard i nikogo nie powinna już dziwić. Ja w zasadzie za trzęsącą się kamerą nie przepadam, ale też nie mam nic przeciwko. Jeśli tylko cokolwiek widać, a nie obraz drga tak, jakby operator miał zaawansowanego Parkinsona, a tego, co się dzieje na ekranie, muszę się głównie domyślać po dźwiękach płynących z głośników. Tego naprawdę bardzo nie lubię. Bardzo. 

Druga sprawa to totalnie spierdolona motywacja Malewicza do zabijania chłopców w określonym wieku. Widzicie, drogie dzieci, w książce to było tak, że Malewiczowi jakoś udało się przeżyć okres głodu na Ukrainie. I w tym czasie nasz Malewicz polował sobie z bratem na szczury i koty. Polował po lasach. Więc to mu zostało i na dzieci też polował. I też po lasach. W filmie natomiast las postanowiono zostawić, wycinanie organów również, natomiast zmieniono modus operandi naszego bohatera. Otóż Malewicz swoje ofiary topi. Gdzie je, do ciężkiej wszetecznicy, topi, skoro za każdy razem podkreśla się, że w okolicy ni cholery nie ma wody? I po co w takim razie zostawiać to wycinanie organów i podkreślać, że szukają albo myśliwego albo wykwalifikowanego chirurga, skoro potem okazuje się, że Malewicz jest kontrolerem w fabryce traktorów i jest jeden wielki zonk, bo o tym, że polował ledwo wspomina? Znaczy, wiecie, po co poprawiać coś, co ma znakomity sens i jest świetnym uzasadnieniem, a w filmie zastępować to "a bo byłem w domu dziecka i tak jakoś mi szajba odbiła, więc jeżdżę po kraju i topię dzieci tam, gdzie nie ma wody"?

Druga sprawa - przeszłość Demidowa. Widzicie, dzieciaczki, książkowy Demidow był bratem Malewicza i to razem z nim polował na te szczury i koty, przy czym do samego końca o tym nie wiedział. I w czasie jednego z takich polowań bracia się rozłączyli, a Demidow, który wtedy Demidowem nie był, trafił do państwa Demidowów, którym, jakoś tak się złożyło, syn Leo umarł z głodu. Więc przygarnęli Demidowa-nie Demidowa i udawali, że to ich syn. Przy czym Leo ledwo to pamięta, zapewne wyparł wspomnienie, bo aż takim małym dzieckiem nie był. Natomiast filmowy Demidow nie dość, że po prostu ucieka z sierocińca (sic!) to jeszcze świetnie wszystko pamięta, a jego ojciec-nie ojciec jest byłym wojskowym. No koszmar w ciapki. Dobra, niby jestem w stanie wybaczyć tę zmianę przeszłości bohatera, skoro nie ma ona wpływu na Malewicza. Ale... Ale ma. Zwróćcie uwagę, że kiedy Leo i Władimir się spotykają, ten drugi doskonale wie, z kim ma do czynienia. JAK? No i po drugie - jak się dobrze przyjrzycie, to w tej pakamerze, w której Malewicz wylewa sobie na głowę kubeł wody i knuje, widać wyraźnie wycięte z Prawdy zdjęcie gieroja narodu Demidowa zatykającego flagę ZSRR na Reichstagu (już zamknę pysk i nie powiem, że powinno być to zdjęcie przy spalonym czołgu, Reichstag fajniej działa w zbiorowej wyobraźni i wybaczam to twórcom filmu). PO CO MALEWICZ MA TO ZDJĘCIE, SKORO URWANO MU OD OBSESJI NA PUNKCIE DAWNO ZAGINIONEGO BRATA? 

Mam na to jedno usprawiedliwienie: to są pozostałości po materiale, który zdecydowano się wyciąć w postprodukcji, a to, co zostało, zostać musiało, bo nie dało się już w postprodukcji zmienić tego, co się nagrało potem. W zasadzie nie wiem, na co liczyli ludzie, którzy to robili. Pewnie na to, że nikt nie zwróci uwagi. No to, cholera, siurpryza, bo ja zwróciłam. 

Podsumowując: film nie jest zły. Naprawdę jest wciągający, nieźle zrobiony i jeśli ktoś nie czytał książki to pewnie ten Malewicz ze swoim topieniem nie będzie za bardzo bolał. A jak będzie bolał, to pomyślcie o Anglii o spojrzeniu Hardy'ego a'la zbity pies. To zawsze pomaga. Przynajmniej mi. Ogólnie, pi razy drzwi i śliczne spojrzenie psychola w wykonaniu Kinnamana  8 na 10 dla Systemu.
Pozdrav! 


PS. Następnym razem będzie nowe Avengers, przysięgam na czaplę! 
PPS. Chciałam zmienić szablon bloga, na jakiś ładny i nowoczesny. Nawet go sobie wybrałam. Ale za mało umiem w html, żeby blogowe menu z szablonu pokazywało to, co ja chcę. Wie ktoś, gdzie mogę znaleźć pomoc?