niedziela, 22 września 2013

37. Sarah J. Maas "Szklany Tron"

Dziś wpis o książce, ale, o dziwo, nie będzie to wpis o romansie historycznym. Nie, dziś sobie popiszemy o książce fantasy. Ja w ogóle chyba jestem kiepskim odbiorcą fantasy wydawanego i pisanego zagranico, bo czytam niewielu autorów, ja wspomagam głównie polskich twórców, taka ze mnie patriotka, psiamać. Książkę Sarah J. Maas dostałam jednak w pożyczkę i stwierdziłam, że chyba mi nie zaszkodzi przeczytać. Rzeczywiście nie zaszkodziło, chociaż to nie jest najlepsza książka na świecie. 

PS. No... Wiecie, spoilery. 


Teoretycznie książka ta to po prostu fantasy. Albo raczej dziełko, które ma wszystkie elementy, które fantasy powinno zawierać: mamy wielką zmyśloną krainę - Adarlan, mamy główną bohaterkę, która co prawda niby nie ma supermocy, ale nie do końca, a poza tym umie wywijać różną bronią białą, mamy dworskie intrygi, politykę, magię, ba, nawet romans mamy. 
A jakoś tak... dziwnie jest. 

1. Stworzę sobie nowy świat, ale nic wam o nim nie powiem. 
Szczerze mówiąc geografia w Szklanym tronie w zasadzie sprowadza się do tego, że na początku umieszczono mapkę. Reszta leży i kwiczy. Nawet z rzadka wspominane jest, jak wyglądały tereny, które były scenerią kolejnych scen. No wiecie, jak się czyta tę książkę, to ma się poczucie, że się ma w rękach jakieś bida-fantasy, którego autor wyszedł z założenia, że jak będzie dużo nazw, na wymawianiu których można spędzić życie, to zupełnie wystarczy. I rzuca sobie tymi nazwami bez nijakiego opanowania, a ja mam wrażenie, że nic nie wiem. No przecież nie będę to pięć sekund gapić się w mapę, prawda? 
Aha, jeszcze jedno: czy ja jestem jakaś przewrażliwiona, czy jak widzę nazwę "Rhun" mniej więcej w tym samym miejscu, w którym jest Rhûn u Tolkiena, to mogę mieć prawo być rozdrażniona?
Co gorsza, historia tego świata też nie istnieje, dostajemy jedynie strzępki informacji, ale nie sięgające dalej niż dziesięć lat wstecz. Ot, pewnego pięknego dnia przyszedł jakiś facet z wojskiem i zaczął podbijać, po co wiedzieć wam więcej, plebsie. Też się wam zachciewa spójnego świata!  
A więc nie dość, że nie wiemy prawie nic o geografii tego świata, to jeszcze nie wiemy nic o jego systemie społecznym, gęstości zaludnienia, ewentualnych innych rasach, kastach, polityce, no o niczym po prostu. Za to opisów kiec, balów i przystojnych panów mamy aż w nadmiarze. 

2. Bessęsu to wszystko albo Turniej Wuj Wie Po Co Organizowany.
Osią historii jest turniej, który ma wyłonić Królewskiego Obrońcę, pardon, Zabójcę. Wszystko to trochę przypomina takie średniowieczne Głodowe Igrzyska, mamy zawodników i ich sponsorów. Wszystko niby fajnie, tylko ci uczestnicy to rzeczywiście przestępcy, głównie zabójcy. I tu się rodzi pytanie: gdzie w tym sens?
Nie dość, że władca sprowadził sobie do stolicy ponad dwudziestu rzezimieszków, najlepszych w swoim fachu do tego, to jeszcze sprowadził ich do własnego zamku. Tak, tych kilkudziesięciu morderców, złodziei i trucicieli mieszka w ZAMKU. W tym samym, w którym mieszka władca, jego żona i  następca tronu. Wiwat logika! Przecież jakby ktoś czyhał na naszego władcę, to wystarczyłoby, żeby zgłosił swojego uczestnika. Uczestnik wykonałby robotę i zniknął. Ale po co nam logika, to fantasy, prawdaż? No i w ogóle tego, kto zwycięży, władca przez kilka lat będzie utrzymywał i trzymał przy sobie. To chyba kiepski pomysł na resocjalizację, ale ja to ja. 
Jeśli myślicie, że to już szczyty braku logiki, to jesteście w błędzie. Gdzieś tak w połowie książki okazuje się, że król Adarlanu w ogóle uważa ten turniej za niepotrzebny, a sam motyw konkursu za motyw wybitnie po wuju. No ja popadłam w stupor. Najbardziej prawdopodobną odpowiedzią na pytanie, dlaczego król organizuje turniej jest odpowiedź "bo lubi placki, a kot Adama ma rudy ogon".

3. Główny wątek? Jaki główny wątek?
Nasza autorka ma tendencję do wprowadzania ciekawych wątków i zapominania o nich. Główną bohaterką książki jest Celaena, znana na cały Adarlan zabójczyni. Na potrzeby turnieju została ona wyciągnięta z obozu pracy, w którym odsiadywała swój wyrok. Na początku książki dowiadujemy się, że Celaena ma traumę i generalnie jest w depresji, by w połowie książki zauważyć, że parę treningów oraz ładnych kiecek z traumy i z depresji wyleczyło ją raczej skutecznie. 
Kolejny wątek, wydawałoby się, że główny, czyli sam turniej, powinien zajmować lwią część książki. Tymczasem jest odwrotnie. W ogóle o Turnieju wiemy tylko tyle, że kandydaci będą przechodzić Próby. Opisane są może ze trzy plus finałowa walka. I tyle z marzeń o fajnej przygodówce o pokonywaniu własnych słabości i własnej dumy. 
Inny wątek, to wątek morderstw. Okazuje się, że ktoś w tym naszym wesołym zamku zabija uczestników turnieju. Potem się dowiadujemy, że jest to jakaś potwora, która jest powoływana do życia za pomocą znaków Wyrda (chociaż w tej krainie nie ma magii, bo król tak powiedział... It's complicated). Zdawałoby się, że można na tym zbudować fantastyczną atmosferę grozy, ale nie, po co. Bale i romanse z następcą tronu oraz gimbazjalne przekomarzanki z własnym trenerem są zdecydowanie ciekawsze... Tylko że nie. 


Pomijając to wszystko, książkę czyta się raczej bezboleśnie. Oczywiście tylko wtedy, gdy przyjmiemy założenie "nie będę się nad tym zastanawiać!". Jak na dziesięć lat pracy nad materiałem, Szklany tron wypada dość słabo. Główna bohaterka jest irytującą, jarającą się własną zajebistością i sławą smarkulą, a wszelkie traumy można zaleczyć, dając jej parę ładnych kiecek i wygodne łóżko. Mężczyźni w tej książce niemal wszyscy kropka w kropkę piękni, wysocy i ciemnowłosi, a do tego inteligentni, prawi oraz sprawiedliwi ponad wszelką miarę, by nie rzec, że do urzygu. Rozterki sercowe i życiowe bohaterki stają się ważniejsze niż wątki, które mogłyby być ciekawe, gdyby rzeczywiście nad nimi popracować. W ogóle ta książka wydaje mi się jakimś półproduktem, a przecież ma ponad pięćset stron! 
W sumie pojęcia nie mam, jak traktować tę książkę, bo z jednej strony mam wrażenie, że to dziełko po prostu dla nastolatek, które lubią takie twarde baby, kiecki i romanse, a z drugiej strony od fantasy wymagam jako takiego dopracowania, oryginalności i przynajmniej 90% zawartości fantasy w fantasy. Jejku jej, chyba jestem za stara na takie historie. 
Dziś dla dziełka pani Sarah J. Maas mam 5 punktów na 10.

4 komentarze:

  1. "Nie dość, że władca sprowadził sobie do stolicy ponad dwudziestu rzezimieszków, najlepszych w swoim fachu do tego, to jeszcze sprowadził ich do własnego zamku." Czegoś mi w tym zdaniu brakuje.
    "No przecież nie będę to pięć sekund gapić się w mapę, prawda?" co pińc sekund, literówka.
    :D
    Fajna recenzja, niefajna książka. Że co, że 10 lat życia...? I takie dziury? I takie bessęsy? I takie nieroby fabularne? Toż to zwyczajnie wstyd podpisać własnym nazwiskiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jejku jej, chyba jestem za stara na takie historie."
    Kiedy patrzę na to, czym zachwyca się współczesny Internet, dochodzę do takich samych wniosków. :/ Ale o czym to ja...
    Miałam nawet ostatnio tę książkę w rękach, kiedy z nudów rozważałam zakup jakiejś grubej, odmóżdżającej, ale nienadmiernie żenującej książki fantasy. Widzę, że "Szklany Tron" właściwie trafiłby w moje potrzeby, jednak po lekturze recenzji jakoś mi się odechciało. Najciekawsze wątki potraktowane po macoszemu, zamiast tego bale, gimnazjalne przepychanki? Do not want.
    Tak czy inaczej - fajna recka, powiedziała mi właściwie wszystko, co chciałam wiedzieć na temat wad i potencjalnych zalet książki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajna i ciekawa recenzja - tyle powiem na starcie, bo jestem lekko upośledzony i swoich komentarzy zaczynać nie potrafię.
    "Za to opisów kiec, balów i przystojnych panów mamy aż w nadmiarze. " - no wiadomo; aŁtoreczka zapewne zaczęła pewnie pisać książkę, kiedy miała jeszcze dwanaście lat.
    "Ale po co nam logika, to fantasy, prawdaż? " - Oj tam, oj tam - wystarczy, że jest ciekawy wątek romantyczny, jest ociekająca zajebistością bohaterka i jakiś przydupas, który miał (nie)szczęście się w niej zakochać - ot, posługując się schematem.
    "Na początku książki dowiadujemy się, że Celaena ma traumę i generalnie jest w depresji, by w połowie książki zauważyć, że parę treningów oraz ładnych kiecek z traumy i z depresji wyleczyło ją raczej skutecznie. " - że się tak nieładnie wyrażę: może aŁtorka miała wówczas ból dupy podczas pisania tego fragmentu?
    "Jak na dziesięć lat pracy nad materiałem, Szklany tron wypada dość słabo" - żartujesz, prawda? 10 LAT?! Przecież ona powinna napisać literacką ambrozję, a nie takie pomyje!
    No - to by było na tyle.
    Fajny blog, będę wpadać częściej.
    Gnom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, autorka zaczęła ją pisać i publikować gdzieś w necie w wieku lat kilkunastu (16?), ale pracowała nad nią 10 lat (mówi tak w wywiadzie na końcu książki), więc spodziewałabym się, że poprawi te opkoizmy. Naprawdę liczyłam na kawał niewymagającego, ale znośnego fantasy. Można przeczytać, ale książka irytuje w wielu momentach właśnie tą swoją opkowością.

      Usuń