niedziela, 6 października 2013

39. Polowanie na serialowy październik: timey wimey family business czyli seriale sf i fantasy

Zaczynamy miesiąc tematyczny o serialach, tak jak obiecałam. Na pierwszy ogień pójdą seriale fantasy i sf, bo tych, tak jakoś, oglądam najwięcej. Nie będzie to przesadnie obiektywny spis, ani specjalnie szczegółowy, ale to chyba zaliczycie mi na plus, bo to strasznie głupie: zachęcać was do oglądania seriali i jednocześnie zdradzać o nich zbyt wiele, prawda?

1. Doctor Who

Najbardziej aktualny plakat w internetach jest z Jedenastym, więc zamieszczam jako obrazek poglądowy

Szczerze przyznam, że serial o ziemiocentrycznym Władcy Czasu zaczęłam oglądać latem ze dwa albo i trzy lata wstecz tylko i wyłącznie z nudów. Potrzebowałam serialu lekkiego, łatwego i przyjemnego. No, nie zawsze taki dostawałam (szczególnie, jeśli coś pisał Steven wszystko-ci-zepsuję-łącznie-z-Doktorem Moffat), nie zawsze było lekko i pojawiały się odcinki, po których mocno wątpiłam w serial (Moffat!). Ale go nie zostawiłam, bo nie. Bo to dobry serial, bo to serial zabawny, czasem nawet straszny, czasem poważny, a czasem strasznie dla dzieciaków. Podobno od serialu można nabawić się strachu przed solniczkami, bo wyglądają jak Daleki, ciemnością, kosmitami w garniturach, posągami aniołów (i już chorobliwie nigdy nie mrugać na ich widok), ale zapewniam, to miejska legenda. 
Z Doctor Who jest jeszcze jedna sprawa: serial kręcą już 50 lat.
Oczywiście, możecie zacząć tak jak ja, od wznowienia z 2005 roku czyli od Doktora numer 9, a dopiero później zabrać się za tzw. classic who, bo tak mi było łatwiej. 
Możecie też być twardzi i serial trzaskać od Pierwszego do Jedenastego. 
Możecie zacząć od Czwartego, który był najzajebistrzym Doktorem evah. 
Możecie zacząć od Jedenastego i oglądać serie tylko z Jedenastym, kto wam broni. 
Możecie zacząć od środka i iść do przodu albo się cofać, albo od końca do początku, to naprawdę nie ma znaczenia, jeśli wcześniej przeczytacie, o czym serial właściwie jest. 
Zaletą serialu są fajni bohaterowie i jeszcze fajniejszy główny bohater, choćby w danym wcieleniu był mściwym, mrocznym samotnikiem albo wprost przeciwnie, dzieciakiem z fezem na głowie. Inną zaletą jest muzyka, ale przede wszystkim zaletą są podróże w czasie. Bo wam nie powiedziałam, ale Doktor ma TARDIS, która do złudzenia przypomina niebieską budkę policyjną i ma tę fajną właściwość, że jego i kompanów (głównie kobiety, z przyczyn jakoś mi nieznanych) często przenosi nie tam, gdzie chcą, ale tam, gdzie Doktor być powinien. Z serialu historii nauczyć się nie nauczycie, ale Władca Czasu niesamowicie podbuduje wam ego, wbijając was w dumę z z samego faktu, że jesteście ludźmi. Doktor nauczy was też szacunku do telewizyjnych wysiłków. Jakich? Ano tych dotyczących dekoracji (wnętrze TARDIS z czasów Pondów jest najbardziej przytulnym i najpiękniejszym wnętrzem TARDIS i nie próbujcie ze mną dyskutować!) i efektów specjalnych. Czasem te efekty są strasznie biedne, to prawda. Czasem przez nie również zwątpicie w serial, a czasem zachwycicie się pomysłowością (szczególnie w classic who). 
Ba, do Doctora Who powstał nawet spin-off, czyli serial Torchwood, ale jego oglądanie porzuciłam po dwóch seriach, więc nie jestem odpowiednią osobą, by mówić wam, czy Torchwood oglądać warto, czy raczej nie. Mnie nie zatrzymała przy nim nawet moja ogromna miłość do kapitana Jacka Harknessa, więc to chyba coś znaczy, prawda?
Ale, ale, wracając do Doktora: jeśli lubicie historie o podróżach w czasie - bierzcie się za serial. I pamiętajcie: don't blink.

2. Supernatural

Dysonans, no ale nic nie poradzę, że w Polszcze nie zostawiono oryginalnego tytułu. A plakatookładka DVD brzydka tak, że aż żal to i owo ściska. Ale ten serial ma i bez tego dziwne promo foty.

Supernatural to drugi z seriali, zaraz po Doctorze Who, który dał podtytuł dzisiejszej notce. O czym jest? Ano o dwóch braciach - Samie i Deanie Winchestrach, którzy polują na duchy i potwory z... no, nie z tego świata. W bonusie dostajemy dużo klasycznego rocka, żarty z pornosami w tle, rozkosznego Lucyfera, jeszcze bardziej rozkosznego Króla Piekieł, daddy issues, rozmowy o uczuciach, motyw wiecznego ratowania świata, nieporadnego anioła, któremu nic nigdy nie wychodzi, plus wyśmianie konwencji horroru, darcie łacha ze Zmierzchu (więcej niż raz!) oraz czasem wspaniały dystans do serialu, postaci jakie się gra i fanów. A raczej fanek, które jak głupie trzaskają Wincesty i Dastiele (nie pytajcie, po kilku nadal mam traumę, chociaż myślałam, że w internetach już nic mnie nie zdziwi...).
Pierwsze serie opierają się na schemacie jeden odcinek=jedna potwora, a wątek spajający (na początku poszukiwanie ojca i żółtookiego demona) jest gdzieś bardzo w tle, co dobrze robi zarówno na tempo, jak i na humor, a przede wszystkim na klimat i sposób pokazywania postaci. Od serii chyba czwartej, na czoło wysuwają się motywy przewodnie, potwory robią się trochę mniej ważne, a o życiu wewnętrznym braci Winchesterów dowiadujemy się całkiem sporo, głównie w scenach na pustkowiu i przy piwie, gdzie Dean płacze i dużo mówi, a Sam wygląda jakby akurat rozbolała go wątroba. 
Serial ma 8 serii. W tym tygodniu zaczyna się kolejna, a ja wciąż to oglądam. Nie zrozumcie mnie źle, to, że motywy się powtarzają,a o uczuciach Winchesterów i ratowaniu świata czasem nie da się słuchać jakoś nie wpływa na moją miłość do serialu. Nie wiem, czy to kwestia przyzwyczajenia, czy na te wszystkie uczuciowe gadki przymykam już oko, czy jeszcze coś innego, fakt faktem, serial oglądam dalej. I pewnie będę oglądać do samego końca, choć zdarzają się serie (szczególnie siódma), kiedy człowiek sobie myśli "no dobra, chłopaki, było fajnie, a teraz idźcie zarabiać w czymś innym". A potem przychodzi seria ósma i jakoś tak chce się oglądać dalej, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że Dean znów się będzie poświęcał dla Sama. 
Taka karma. Albo kwestia wtorków. Bo we wtorki można umrzeć na 100 różnych sposobów i jednak przeżyć. 

3. Grimm


Pozostajemy w świecie potworów. Tym razem hamerykańska telewizyja wzięła na warsztat, a potem przemieliła, uatrakcyjniła i nawet czasem nieco złagodziła, a nawet ztelenowelizowała, baśnie braci Grimm. Bo wyobraźcie sobie, że bracia Grimm nie opisywali podań, oni polowali na potwory. Mózg co prawda nie robi takiego fikołka, jak chociażby przy próbie przekonania nas, że Lincoln był łowcą wampirów ze srebrną siekierą w ręku a Bach pół-aniołem i wynalazł melodię, która demaskuje demony, ale coś nas tam jednak uwiera z tyłu głowy przy próbie ogarnięcia tego bordelu, jaki serwuje nam pilot Grimma. Na to jest jedna rada: kompletnie zapomnijcie o braciach Grimm, bo to i tak tylko podstawa, która w kolejnych odcinkach nie ma wielkiego znaczenia dla fabuły. Serio. Dlaczego więc Grimm a nie, bo ja wiem, Franek Łowca Zła? Ano tak, żeby się kojarzyło.
Tym razem główny bohater nie jest samotnym łowcą, dla którego to rodzinny biznes, tak jak w przypadku Winchesterów. Ba, główny bohater nic o swoim przeznaczeniu nie wie, dopóki jego ciotka nie umiera i nie uaktywnia mu się gen odpowiedzialny za widzenie prawdziwej postaci potworów. Nick, gdyż tak ma na imię główny bohater, ma jednak jeszcze jedno ułatwienie w walce ze złem: pracuje w policji. 
To, co szalenie podoba mi się w tym serialu jest to, że wraz z grimmowym genem Nickowi nie uaktywnia się automatycznie gen wszechzajebistości i nie wdrukowują mu się zdolności wszystkich Grimmów na przestrzeni wieków. Nie, tu bohater musi ślęczeć nad książkami, uczyć się o potworach, uczyć się z nimi walczyć i rozpoznawać, które są naprawdę groźne, a jeszcze i z tym nie wszystko zawsze mu się udaje, bogom niech będą dzięki. Jeszcze fajniejsze jest to, że do pomocy ma dość ekscentrycznego faceta, a właściwie wilkołaka, Monroe. 
Smutne jest to, że Monroe, a właściwie każda inna postać w serialu jest ciekawsza od głównego bohatera. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Ale kiedy w serialu pojawia się James Frain i gra tego przegiętego złego, to znak, że ja i tak będę ten serial oglądała.

4. Gra o tron


Tego serialu chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, prawda? Powiem może co nieco o tym, co mi się w nim podoba. 
Podoba mi się jego zgodność z książką - a przynajmniej 1,5 serii wyglądało na całkiem zgodne, potem już pojawiały się serialowe, uatrakcyjniające, typowe dla HBO chwyty, które co prawda nieco mnie irytowały, ale kim ja jestem, by się irytować skoro autor książki zatwierdza takie scenariusze? 
Co mi się jeszcze podoba? Kostiumy, casting (całkiem niezły, aż jestem zdziwiona, w większości wypadków moje wizje mocno rozjeżdżają się z tym, co widzę w filmowej wersji książki) i efekty specjalne. Co prawda najsłabszym ogniwem tychże efektów są ostatnio smoki, ale idzie to jakoś przecierpieć. Ludzie kochani, ja dla cudownie czasem kartonowych efektów oglądam DW, rozjeżdżające się smoki mi niestraszne! 
W sumie, jak się tak nad tym zastanowić, jest to jeden z lepiej zrobionych seriali, jakie ostatnio widziałam. Z powodzeniem mógłby udawać produkcję kinową, chociaż nie wiem, czy ktokolwiek przeżyłby tak długi seans.
No i najważniejsze: Sean Bean w pierwszym sezonie pokazuje, że umie jednak grać, a potem umiera. Najlepsze role Seana to te, kiedy jego bohater umiera, mówię wam. 

5. Fringe


Ten akurat serial, również zaczęłam oglądać z nudów. Nie wiem, czy czasem tak macie, ale mi zdarza się zamarzyć o jakimś totalnym, nieprawdopodobnym mózgotrzepie z odpowiednią ilością mądrego gadania poprzetykaną żarcikami charakterystycznymi dla hamrykańskich seriali. A jeśli w takim mózgotrzepie gra jeszcze John Noble i Kirk Acevedo, których fangirluję, oraz Joshua Jackson, którego pamiętam tylko z tego, że jest rozkosznie bylejakim aktorem, to trudno się do serialu nie dorwać. Obejrzenie 5 serii zajęło mi jakiś miesiąc i muszę przyznać, że nie spodziewałam się, iż nawet będzie mi trochę szkoda, że serial się kończy, nawet pomimo lamerskości ostatniej serii. 
Co fajne w serialu? Trzyma się on dość mocno schematu jeden odcinek = jedna sprawa i nie wybija na plan pierwszy wątku trólawerskiego. A przynajmniej nie stara się, tak do plus minus trzeciej serii, co należy wziąć za znakomity znak, że serial można oglądać bez wielkiego bólu. Ba, wątki przewodnie są całkiem spójne i rzadko zdarza się, że ktoś zaliczy fejspalma. Jest nadzieja, że niektórzy nie zaliczą go w ogóle. 
Postaci też są rozkoszne (czy ja dziś przypadkiem nie nadużywam tego słowa?). I chociaż główna bohaterka bywa denerwująco rozmemłana, nadrabia za nią Walter, który jest przeuroczym szalonym naukowcem z ciągotami do masowej produkcji LSD (i korzystania z niego!).
Dużo ludzi umiera, inni przechodzą do alternatywnego świata, jeszcze inni z niego przychodzą, kosmiczne technologie są na porządku dziennym, podobnie jak podróże w czasie wraz z dziwnymi mutacjami - zainteresowani? Oglądać!

6. Pamiętniki wampirów

Znów zdjęcie to okładka DVD, internety mnie dziś nie lubią. Ale tym razem jest dobre jako obrazek poglądowy - czy wy też uważacie, że "miłość do ostatniej kropli krwi" brzmi rozkosznie głupio?

Oto serial dla ludzi, którzy czują, że mają w głowie za dużo mózgu i potrzebują stracić nieco szarych komórek. Pamiętniki wampirów to także serial skierowany do nastolatek, w którym występują wampiry (zawsze seksowne, choć czasem niebezpieczne), wilkołaki (również obiektywnie seksowne jak i niebezpiecznie) oraz czarownice (i zawsze są to kobiety! Czarnoskóre.), a ludzie są meh, dopóki nie zdejmą z siebie okrycia i nie pokażą klaty, lub się wypaśnie nie ulepszą, na przykład przez powrót ze świata martwych albo zdolność widzenia duchów. Ewentualnie wilkołactwo. 
Jest dużo opowiadania o miłości i niebezpieczeństw oraz zagadek, których rozwiązanie mieści się w 45 minutach ostatniego odcinka w serii. Plus bardzo nieudolne budowanie napięcia i konfliktów szkolnych wśród nastolatek (rzadziej nastolatków, wiadomo). Dużo ludzi umiera, co jest powodem do idiotycznego wręcz angstowania. Horroru w tym tyle, co kot napłakał. Fantasy więcej, ale taniego, jak z kart Zmierzchu. Romanse są trochę mniej creepy, ale i tak możecie być pewni, że dwaj faceci plus dziewczyna nie da wam tu trójkąta, a jedynie "trudne" wybory i "romantyczne" porywy serc okraszone cytatami rodem z dzieł Coelho. 
Podsumowując: Dużo coelhizowania, dużo robienia dzióbków i mrużenia oczu oraz powtarzania "oj weź, jestem taki niebezpieczny, zrób mnie swoim misiem przytulanką i uratuj resztki dobrego serduszka!" albo "zabiłem wszystkich, bo chcę mieć przyjaciół, bo chcę akceptacji!".
W sumie pojęcia nie mam, czemu to oglądam. 

7. Sleepy Hollow

Napawam się tą fotoszopką. Szczególnie drzewem na plecach bohatera i brzuchu bohaterki. Tak.

Na koniec mam dla was propozycję zupełnie nową - widziałam dopiero trzy odcinki, ale kompletne odarcie serialu ze zdrowego rozsądku i zastąpienie go walczącym z siłami ciemności Waszyngtonem sprawia, że serial będę oglądała z pewnością dalej.
Chociaż z drugiej strony istnieje również podejrzenie, że oglądam serial tylko po to, by pogapić się na/posłuchać głównego bohatera...
Cóż, każdy powód dobry, by zmarnować trochę czasu. 
Tym razem Sleepy Hollow zamienia się w miasteczko, pod którym pochowano bardzo dużo czarownic oraz jeźdźca bez głowy, który jest bardzo silnie związany z Apokalipsą. Miasteczko to jest również miejscem, które upodobały sobie demony, bo dlaczego nie. Pod Sleepy Hollow walczył Waszyngton, bardzo-bardzo próbując nie dopuścić do apokalipsy. Pod miasteczkiem są też ponad dwustuletnie tunele, o których nikt nic nie wie i które przez tyle lat się nie zapadły, a w których ukryty jest czarny proch, który nie zamókł, a skrzynki, w których był, wcale a wcale nie zbutwiały. A jak już ten wiekowy proch pierdzielnie, to nikt na to nie zwróci uwagi. Ot, magia telewizji. 
Jedyne, co mi się w serialu nie podoba to to, że główny bohater nie dość wszystkiemu się dziwi. To znaczy dziwi się, ale tak na pół gwizdka. Podobnie ludzie w miasteczku, niby się mu dziwą, tylko że nie. Serio, jak ja bym zrespawnowała się po 250 latach to jednak odrobinę by mnie to zdziwiło. I myślę, że moje otoczenie też cokolwiek by było zaskoczone. 
Ale co ja tam wiem, w życiu się jeszcze nie respawnowałam. 



Na dziś to tyle, w przyszłym tygodniu zajmiemy się serialami z historią w tle, czy też raczej kostiumem. Chociaż nie wszystkie pozycje z listy da się podciągnąć pod hasło "serial kostiumowy".
Pozdrav,

5 komentarzy:

  1. Tyle dobra i nie ma kiedy oglądać ;( Z wyżej wymienionych widziałem tylko trzy pierwsze odcinki "Gry o tron", mam nadzieję, że kiedyś obejrzę i resztę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gyah. Liczyłam na sporo tytułów, które będę mogła dopisać na listę "must watch" w długie, jesienno-zimowe wieczory, a tymczasem z tej notki dowiedziałam się, że nie dla mnie popularne seriale "paranormalne" dla nastolatek. T__T
    Plus, skoro zdecydowałaś się poświęcić serialom cały październik, zamiast wrzucać je zbiorczo do jednej noci, liczyłam też na nieco... dłuższe recki, w stylu tych, które zwykle pisujesz, a nie tylko pobieżne, mocno subiektywne notki. Z wymienionych tu seriali, o dwóch wcześniej w ogóle nie słyszałam - i nadal nie wiem, czym się je właściwie "je" i dlaczego okazały się tak wciągające (dla Ciebie, bo dlaczego dla przeciętnej nastki - to mogę wydedukować sama; no chyba, że w obu przypadkach zadziałały dokładnie te same elementy). Byś chociaż słit focie aktorów czasem zarzuciła, no. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Meh, to pewnie dlatego, że chciałam zrobić nocię bez spoilerów, bo spoilerować serial to taki rzal i bul, że wiesz. NOALE następnym razem się poprawię i w ogóle będzie dłuższa notka i zrobię spoilery.
      Ale poza tym... Wszystko, co tu piszę jest mocno subiektywne i teraz się czuję zagubiona. Jak żyć? ;_;

      Usuń
    2. *głaszcze uspokajająco*
      Że subiektywnie, to ja wię i rozumię, tylko że do tej pory było też jakby bardziej wyczerpująco i tego najbardziej mi zabrakło. :) Serio nie da się porządnie zarysować fabuły czy postaci bez ostrego spojlerowania? Tak czy inaczej - yay dla dłuższej notki!

      Usuń
    3. Ja tam nie umi i jezdem fokule nieprofeszionalna chyba. NOALE spróbuję :)

      Usuń