piątek, 5 lipca 2013

27. Pam Jenoff "Dziewczyna komendanta"

Jestem na świeżo po przeczytaniu książki, właśnie zamknęłam PDFa. I właściwie mam o niej do powiedzenia jedno:
Boru i Jeżu, co za chała.


W telegraficznym skrócie: po przeczytaniu, o czym ta książka jest, wiedziałam, że nie będzie dobrze. Jednak jestem małym, głupim masochistą i po męczarniach jakie przeszłam z "Jeźdźcem miedzianym" (a które opisałam tutaj) uznałam, że nie spotka mnie nic gorszego. Cóż, spotkało. 

Dziewczyna komendanta opowiada o wojennych losach Żydówki, Emmy Bau, w okupowanym Krakowie. Emma, która dzięki ruchowi oporu (jakiemu? Tego nie wiadomo, ale RUCHOWI OPORU) uciekła z getta i  ukrywa się u Krysi, krewnej swojego męża, też działającego w tym ruchu Jakuba. Pod fałszywym nazwiskiem podejmuje pracę jako sekretarka w biurze komendanta krakowskiej policji, Georga Richwaldera. By zdobyć informacje, nawiązuje z nim romans. Niby nic strasznego, w końcu mniej więcej o tym samym jest chociażby wcale niezły film Czarna księga. Z tą różnicą, że Czarna księga ma jeszcze jakiś sens i stara się trzymać faktów, natomiast Dziewczyna komendanta już nie. 

Niby romansidło, więc nie powinnam się dziwić, że książka jest bezdennie głupia, ale ja naprawdę byłam zaskoczona poziomem głupoty. To jest tak złe na tak wielu poziomach, że nawet nie wiem, od czego zacząć. Może od ostrzeżenia, żebyście nawet trzymetrowym kijem tego dzieUa nie ruszali?

Książka ma jeden podstawowy problem. I nie, nie jest nim pomysł, bo wydaje mi się sam w sobie interesujący. Problemem jest to, że pani Jenoff reseach ograniczyła do ogarnięcia wojennej mapy Krakowa. Reszta leży i kwiczy. Logika i realia siedzą w emokątku i tną się suchą bułką, mówię wam. To znaczy jeszcze nie mówię, teraz powiem, w punktach. 

1. Daty - to takie trudne
Pani Jenoff kompletnie nie obchodzi chronologia, co tam, rok w tę czy we w tę, miesiąc tu, miesiąc tam, co to zaszkodzi romantycznej historii? 
Ano zaszkodzi. 
Bo jak to czyta ktoś z jakąkolwiek wiedzą historyczną, to pierwszego headdeska zaliczy przy wspomnieniu o tym, że wojna w Polsce zaczęła się po południu. Drugiego przy wspomnieniu o tym, że kampania wrześniowa trwała dwa tygodnie. Ba, zaliczy również trzeciego headdeska przy pomyłce z datą, która dotyczy zajęcia czeskich Sudetów. No błagam, to można przecież ogarnąć na głupiej Wikipedii (a ja nawet do swoich opek sprawdzam daty w poważnych książkach...). Może powinnam przybrać jakiś hamerykańsko brzmiący pseudonim, zebrać do kupy wszystkie pomysły na historyczne romanse, zapisać wszystko jak leci bez żadnego researchu i lecieć do wydawnictwa? Znak wydaje nawet Katarzynę Michalak, więc i mnie wydadzą. Zobaczycie, tak zrobię. Będzie o mnie głośno. Polsko, Samatha Broz de Tito-Smith z męża Boston-Massachusetts nadchodzi!  Pani Jenoff się udało, to mnie też musi! 

2. Miejsca - to jeszcze trudniejsze
Zonk jest jeden, ale za to podstawowy. Otóż, nasza bohaterka jako Anna, zatrudnia się do pracy w biurze komendanta, które mieści się na Wawelu... NOPE, Wawel był siedzibą Hansa Franka. Biura i Gestapo znajdowały się na ulicy Pomorskiej, tak twierdzą nawet Internety. Ale kto by się tym przejmował, przecież średniowieczny zamek jest takim w cholerę romantycznym tłem dla romansu! Biura? Jakaś randomowa ulica Pomorska? Too mainstream. 
Mniejszym zonkiem, ale też wyjątkowo głupim, jest getto krakowskie. Bo, wyobraźcie sobie, uciec z getta to buła z masłem. Posmarowana śmietaną i posypana cukrem do tego. Wystarczy w nocy przecisnąć się przez wyłom w murze i siup! nie złapie cię żaden patrol. O, ewentualnie, drucie kolczastym pod napięciem czy wartownikach nie wspominając. Bo jak Żyd ucieka z krakowskiego getta w książce pani Jenoff, to wszystkie patrole, druty i cała reszta puf! wyparowują. Aż dziw bierze, że do końca książki ktokolwiek w tym getcie został.

3. Realia - to jest bardzo, bardzo, bardzo trudne
Ja nie wiem, co brała, co czytała i co oglądała pani Jenoff, kiedy smarowała te cuda wianki. W każdym razie chyba ograniczyła się do relacji amerykańskich żołnierzy, którzy całą wojnę spędzili na amerykańskim wybrzeżu pilnując emigrantów. Wzięła by kobieta chociaż obejrzała pierwszy z brzegu film. Książka wyszła w 2007 roku, a w 2002 wyszedł choćby Pianista. Że o Liście Schindlera nie wspomnę. 
Ale po co?
W związku z tym, że pani Jenoff uznała, że research jest dla słabych, w książce mamy nagromadzenie prawdziwych kwiatków. Do moich ulubionych należą wiecznie otwarte i dobrze zaopatrzone sklepy, do których można pójść o każdej porze dnia i nocy, a dostanie się wszystko, czego potrzeba. I nawet nie będzie się w kolejce stać! Zaszczytne drugie miejsce na prywatnej liście hitów z Dziewczyny komendanta zajmuje opis targu. Targ jest duży, tłoczny i również można kupić na nim wszystko. Ba, można powybrzydzać, że ta kapusta to, panie tego, chyba cuś nieświeża, a mięsko też coś pośmiarduje, więc daj pan świeże! Ba, lepiej! Na takim targu w Krakowie można, drogie dzieci, kupić pomarańcze. I to kilka gatunków. Zapewne to te sławne pomarańcze, co rosną w sadach pod Krakowem. 
Słyszeliście o sadach pełnych pomaranczy pod Krakowem?
Nie?
Ja też nie. No właśnie. 
Te pomarańcze to jakiś debilny leit motiv tej książki. W ogóle widać, że autorka pojęcia nie ma, co się w tych czasach jadało i jak się jadało. Bo nie dość, że Emma-Anna kupuje te nieszczęsne pomarańcze na kilogramy, to wyciska je na soki, które pije do śniadanka. No błagam. A Łukaszowi, dziecku, którym się zaopiekowała, codziennie serwuje płatki na mleku. Płatki na mleku. Czulent zaś nazywa zupą. ZUPĄ. 

Nie umiem tego inaczej skomentować

Inną jeszcze kwestią jest kwestia okupowanego miasta w tej książce. Godzina policyjna, na przykład, wspomniana jest raz. Ani słowa nie ma o patrolach, o wojsku, o niczym. Opisy getta też są prawdziwie cudne. No tak, getto brudne, pracować trzeba ciężko, ale w sumie to nie ciężej niż się pracowało przed gettem. A wieczorem, całą grupą, idziemy na szabasowe spotkanie, na którym będziemy się zajadać słodkościami i śpiewać piosenki. Tak. NA BANK. 
Co więcej, pracę w biurze Emma-Anna dostaje bez najmniejszego problemu. Niby możemy to wytłumaczyć zauroczeniem Richwaldera, ale, c'mon, nikt jej ani razu papierów nie sprawdził? 
Ciekawą kwestią są też konspiracyjne spotkania w kawiarni. Bo ruch oporu, w osobie jego przywódcy Alka i Emmy-Anny, spotyka się na kawkę w kawiarni. I tak sobie nasi bohaterowie głośno gaworzą, ploteczki i informacje wymieniają, nawet dokumenty przekazują. Bez skrępowania, głośno i wyraźnie. To akurat trochę casus kawiarnianych spotkań konspiratorów z Czasu honoru. Ale to akurat nie jest dobry wzór do naśladowania. Pamiętajcie: jak was najdzie ochota na wojenne opko, nie każcie bohaterom chodzić do kawiarni i głośno napier... mówić: HEJ, HEJ, JESTEŚMY Z KONSPIRACJI, WŁAŚNIE UKRADLIŚMY SUPERWAŻNY DOKUMENT! 
Dziewczynie komendanta aryjski Kraków w ogóle żyje jakby wojny nie było. Tam się naprawdę nic nie dzieje. Nie słyszy się o sabotażu, o akcjach ruchu oporu, o niczym dosłownie. Może też dlatego, że cała akcja książki opiera się na schemacie poszłam-przyszłam-wyszłam-zrobiłam? 

4. Charaktery? IMPOSSIBRU! 
Emma-Anna jest, sorry Winnetou, płytka jak kałuża. Nie ma to-to za bardzo życia wewnętrznego, chociaż autorka bardzo stara się, by romans z przystojniakiem Richwalderem wzbudzał w tej antypatycznej kukle jakiekolwiek emocje. Niestety, wychodzi sztucznie. Bo jak tu jej wierzyć jej narzekaniom, że ma trudno, skoro wszystko przychodzi jej bez większego trudu? A rozterki wynikające z tego, że ze względu na dobro ruchu oporu będzie zdradzać męża? Niby są, a tylko wkurzają. Bo jak mają nie wkurzać skoro, gdy przychodzi co do czego, to Emma-Anna radośnie wskakuje Richwalderowi do łóżka, bo to przeca taki czuły misio-pysio? I seks lepszy niż z mężem? 
Właśnie, Richwalder. Ten to dopiero jest charakter! Nie wiemy o nim nic prócz tego, że jest dobrze zbudowany, przystojny i kochał swoją zmarłą żonę, a teraz kocha Emmę-Annę, bo Imperatyw Autorski mu tak kazał. No po prostu idealny na trólawera. W ogóle jakakolwiek inna postać niż Emma-Anna jest płaska jak naleśnik i występuje tylko po to, by stanowić tło dla głównej bohaterki. Jej mąż, Jakub, definiowany jest przez swoje zaangażowanie polityczne, A Krysia przez swoją dobroć. Szwarccharakterami powieści są Żydówka Marta i koleżanka Emmy-Anny z pracy, Małgorzata. Pierwsza dlatego, że miała czelność być zauroczona mężem głównej bohaterki, a druga dlatego, że śmiała cieszyć się z tego, że ma pracę, profaszystowska świnia jedna. 

Co więcej, Pam Jenoff ma bardzo mierny styl. Pełno w tej książce powtórzeń, zdań prostych, nieskomplikowanej i powtarzalnej akcji (jeden rozdział=jeden dzień). Narracja pierwszoosobowa wyraźnie autorce nie idzie, ponieważ, jak niektóre blogerki, ma ona tendencję do opisywania krok po kroku śniadanek, porannych czynności i innych dupereli, natomiast kiedy pełen nadziei czytelnik już myśli, że dostanie jakąś sensowną akcję, to okazuje się, że bohaterka musi wyjść do domu, BO TAK. Zupełnie, jakby Jenoff nie wiedziała, co dalej napisać. W ogóle nie umie zbudować napięcia, przemyślenia bohaterów też są przesadnie odrealnione, a od patriotycznych gadek o bohaterskich konspiratorach też wali sztucznością tak, że zęby bolą w czasie czytania. Jest to romans, więc spodziewalibyśmy się jakiś porywów serc, napięcia erotycznego czy czegokolwiek w tym guście, ale na to też nie ma co liczyć. Napisanie jakiejkolwiek sceny erotycznej jest ponad siły autorki, więc nie wychodzi poza etap namiętnych pocałunków. Chociaż z drugiej strony może to i dobrze, bo z takim warsztatem to bałabym się idiotyzmów w stylu wyskakującego z portek penisa tak jak w "Pięćdziesięciu twarzach Greya". 

Rozwiązanie akcji i (teoretycznie) budowanego napięcia pod tytułem "och, którego faceta wybierze Emma?" jest tak głupie i tak nierealne, że aż mi się śmiać chciało. Już niektóre harlekiny z serii Faktu mają lepsze zakończenia niż ta książka, wierzcie mi. Aż zaczęłam w pewnym momencie mamrotać pod nosem "umrzyj, idiotko", ale to pewnie dlatego, że moje nerwy były na wyczerpaniu. A co to za rozwiązanie akcji właściwie, zapytacie. Odpowiem: nie wiesz, co zrobić z bohaterem? Zabij go w najgłupszy z możliwych sposobów, a później pieprznij pięć stron patetycznych rozważań o życiu i nadziei, zrób wyciemnienie, zostaw otwarte zakończenie, a potem leć do wydawcy. TERAZ, NATYCHMIAST tekst do drukarni! Zanim dotrze do ciebie, że to strasznie głupie! 


DzieUo pani Jenoff otrzymuje ode mnie 1 punkt na 10 możliwych, ponieważ pomysł był dobry, tylko że go zmarnowała. 


Uroczyście obiecuję nie tykać żadnych historycznych ksioopek do czasu publikacji książki o powstaniu warszawskim autorstwa pani Michalak. Nie żartuję. 

Pozdrav,

21 komentarzy:

  1. Ech, jak sobie przypomnę, ile czasu i kilometrów spędziłem, szukając na studiach informacji riserczowych do swojego opka o okupowanym Krakowie, i na Pomorską się osobiście pofatygowałem... To w kontekście tego dziełka wydaje mi się, że też mógłbym trzaskać bezseler za bezselerem :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że mógłbyś. Mówię ci, brak researchu to klucz do bogactwa i bycia znanym autorem :)

      Usuń
  2. Pamiętasz, jak pisałaś o "Ostatnim dniu lipca" i jak potem pobiegłam wypożyczyć tę książkę?
    Teraz zamówiłam na stronie swojej biblioteki "Dziewczynę komendanta", a Ty masz na bank dedykację w najnowszej Chale Tygodnia. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weeee będzie dedykacja! A jak wrażenia po "Ostatnim dniu lipca"? Bo ja, po przeczytaniu "Dziewczyny..." mam wrażenie, że to było arcydzieło z doskonałym riserczem...

      Usuń
    2. Nie pamiętasz, jak pisałam u siebie o tej książce? ^^ To powiem jeszcze raz: zadziwiająco dobrze mi się to czytało. Bo stylistycznie to nie jest złe! Gorzej z treścią... Ale chyba od razu się zgodzę, że "Dziewczyna komendanta" wypada o wiele gorzej.

      Usuń
    3. Ano zapomniałam, przypomniałam sobie po napisaniu komentarza... :)

      Usuń
  3. Czytałam kiedyś taką totalnie bezriserczową książkę o starożytnym Egipcie (khę, wiara w reinkarnację i takie tam), ale mimo świadomości tych bezedur nawet mi się podobała. Chyba bohaterka była sympatyczna. Noale. Są bzdury nieszkodliwe i bzdury szkodliwe...
    A propos Michalakowej, to obawiam się, że właśnie Pam Jenoff może stać się dla niej wzorem do naśladowania. Co gorsza, jeśli nie przyjdzie jej do głowy napisać czegoś kontrowersyjnego, np. o Polakach-antysemitach, to książka może wcale nie spotkać się z jakąś szczególną krytyką. A kto wie, może jakaś szacowna instytucja obejmie ją patro- czy matronatem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boru, co za straszna wizja! Ten patronat znaczy. Ale tak sobie myślę, że pewnie coś z Jenoff czy Simons może się w tej książce znaleźć. Już czekam na pojawienie się tej książki w księgarniach.

      Usuń
  4. Bo Pam Jenoff Hamerykanką jest. To wyjaśnia jej ignorancję. Hamerykańców interesuje jedynie ich własna historia, a co się w jakiejś zapyziałej, złodziejskiej Polandii działo, to zupełnie nieważne! Jeżu, krew mnie zalewa, jak widzę coś takiego. Kur... de, to ja siedzę godzinami i sprawdzam połączenia lotnicze między Moskwą a Triestem dla mojej nowej bohaterki, żeby mi przypadkiem z tej Moskwy nie wyleciała nieistniejącym samolotem, a ta pani Wikipedii nie raczy otworzyć! ._______________________.
    Broz, z jednej strony chciałabym Cię prosić, żebyś mi to podesłała... Ale z drugiej nie wiem, czy warto ryzykować zawał serca XD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowa bohaterka? Na "Czarnych gęstwinach wojny" czy tworzysz coś nowego? Straszliwie mnie zaintrygowałaś, spowiadaj mi się zaraz tutaj! :)

      Co do samego ksioopka - podesłać mogę, ale nie gwarantuję, że nie stanie ci się krzywda przy czytaniu. Tobie lub twojemu komputerowi :)

      Usuń
    2. Tak jest, paaani generał! Tworzę opko, ale zastanawiam się, czy nie będzie tam zbyt dużo angstu i pseudofilozoficznych rozmyślań, więc pozostawiam je na razie w pieluchach, A aktualnie robię tak zajedwabiście dokładny rizercz, że powinnam dostać za to Nobla. XD Do CGW straciłam serce, gdy weszłam do Empiku, ujrzałam milion pozycji dotyczących II wojny światowej i uświadomiłam sobie, że wiem zbyt mało, żeby zabierać się za taki temat. :c Ale będę pisać dalej, przynajmniej się postaram!

      A podeślij, dowartościuję się trochę! Piszę chyba trochę lepiej, no i umiem otworzyć Wikipedię, to już coś. XD Mejla podaję: iloverussia@vp.pl :>

      Usuń
    3. Nooooo nie trać wiary w CGW, bo się poczuję głupio z moim opkiem :) Co do angstu i rozmyślań - dla mnie nigdy tego nie jest za dużo, jestem ałtoreczką "Fausta" przecie, który w internetach biega jako "Werteryzujący Esesman" :)
      Jak już napiszesz to nowe opko to podziel się nim ze mną, lubię czytać twoje prace :)

      A "Dziewczyna..." już leci pod wskazany adres :)

      Usuń
    4. Czemu się masz głupio poczuć?! ;o Przecież wiesz duuuuuuuużo więcej niż ja!
      Pewnie, że się podzielę :D. Może nawet na blogasku z CGW opublikuję, choć to opko nie jest w żaden sposób z wojną związane, ale z braku lepszego miejsca...
      Spasiiiiba! :D

      Usuń
  5. Tak, słynna "Dziewczyna komendanta"! Recka tego miała być u mnie, ale skoro jest tutaj, tu już nie będzie - dwie ofiary jednego dziełka to stanowczo za dużo. Zostanę przy "Pulsarach" i innych Mikkelsenach. Chociaż ta książka musi być szczególnie piękna, prawie tak jak cudne było nazi-opko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nazi Opko było jeszcze bardziej cudne. Co Kał-lice to Kał-lice jednak. A tu to jakieś randomy, choć głupie straszliwie.
      Czekam na Mikkelseny!

      Usuń
    2. Pulsar! Czekam na Pulsara!!!

      (swoją drogą, mam pewną teorię co do tego tytułu, ciekawe, czy się potwierdzi)

      Usuń
    3. Pulsar na bank będzie w okolicach 10 :) Potem będzie "Kochanek Magii" (książka ałtorki, której opko było ostatnio analizowane na Obrończyniach Kanonu), a później zapewne Mikkelseny. Jaką masz teorię co do tytułu?

      Usuń
  6. Ok, Amerykanka napisała czytadło dla Amerykanów, którzy o wojnie w Europie generalnie guzik wiedzą, i oni te bzdury łyknęli. Zrozumiałe. Ale do cholery, znalazł się ktoś w Polsce, kto to przeczytał i uznał za warte przetłumaczenia i wydania!
    Jeszcze zobaczycie, za jakiś czas zobaczymy na półkach księgarskich historię o wielkiej miłości SS-mana Toma i Polaka Dawida Łęckiego... *ponuro*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu ponuro?! :o Toż to byłby bestseller obsypany prestiżowymi nagrodami i wychwalany pod niebiosa za propagowanie tolerancji w tym zacofanym kraju! Pokazałby, że miłość ma wiele oblicz, nawet w czasie II wojny światowej! <333 Ochachech, nie mogę się doczekać!
      *rzyg*

      Usuń
    2. Ja tam, zobaczycie, wydam Werteryzującego jako Samantha Broz de Tito-Smith, tak jakem zapowiedziała, muszę na tym zarobić :)

      Tłumaczenie wydawcy, dlaczego wydał dzieUo pani Jenoff jest ciekawe, ponieważ pisze, że zdaje sobie doskonale z niedoskonałości książki, ale jednocześnie uważa, że jest to uwspółcześniona przypowieść o Żydówce Esterze... Hue hue hue, no chyba jednak nie.

      Usuń
  7. Serdecznie zapraszamy na Fair Gaol, gdzie ukazały się wyniki konkursu :)

    Pozdrawiam,
    Idariale [fair-gaol]

    OdpowiedzUsuń