piątek, 31 sierpnia 2012

02. Paullina Simons "Jeździec Miedziany"




UWAGA! OCENA ZAWIERA SĄDY I SŁOWA RACZEJ NIEODPOWIEDNIE DLA CZYTELNIKÓW PONIŻEJ LAT 16. PLUS OSOBISTE WYCIECZKI W STRONĘ AUTORA CO GŁOWĘ Z CZYM INNYM POMYLIŁ.
OPINIA ZAWIERA RÓWNIEŻ TZW. SPOJLERY, KTÓRE SĄ PRZYKŁADAMI BEZSENSOWNOŚCI TEKSTU.
Dziś będzie pogadanka o tym, jak bardzo zła jest książka z historycznym tłem pozbawiona researchu oraz pisana przez autorkę z ewidentnymi palpitacjami macicy.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że ta powieść jest piękna… Tyle że nie jest.
Zacznę od skrótowego opisu akcji. Rzecz dzieje się w Leningradzie w roku pańskim 1941, tuż przed tym i zaraz po tym jak Szlachetny Wilk postanowił wyrolować Wujka Joe. Główną bohaterką jest Tania Mietanowa, która pewnego pięknego dnia poznaje przystojnego żołnierza (no, mundury Armii Czerwonej seksowne jak nic, tylko wzdychać… [dobra, to tylko ja mam takie przemyślenia. Chociaż nie, wszyscy wiemy, że naziści byli źli, ale dobrze się ubierali…]), Aleksandra Biełowa. No i mamy romans. A cóż by innego?
Zapiałam z zachwytu, bo lubię romanse historyczne, a romanse dziejące się w tamtych czasach to w ogóle Szał Ciał i Zjazdy w Norymberdze. Ponadto, według opisu wydawcy (a mama uczyła: nie ufaj wydawcom!) to miał być romans wszechczasów, epopeja porywająca jak „Doktor Żywago” (Pasternak wywija dzikie hołubce w grobie!). Dodatkowo ujął mnie za serce me miedziane ten tytuł – tak ewidentne nawiązanie do lubianego przeze mnie Puszkina (Puszkin drgnął niespokojnie w mogile na samą myśl!). Uwielbiam książki wchodzące w interakcje z innymi dziełami kultury, sama piszę takie opowiadania, więc chwyciłam, zaczęłam czytać, po czym Aryjska Ekologiczna Jak Mało Która Pochodnia z ręki mi wypadła, bo omdlałam. Zawzięłam się jednak i przeczytałam do końca, choć co strona wołałam – cytując klasyka – „ja tu ginę, mamo!”*.
Wykonanie powieści, oczywiście, leży i kwiczy jak zarzynana rytualnie zwierzyna.
Swoją pogadankę zacznę od ewidentnych głupot, wypisanych przez autorkę, później się radośnie pastwić będę nad logiką, a potem nad ograniczeniem inteligencji postaci.
Wypiszę w punktach, coby łatwiej było. Inaczej zadyszki dostanę, zgubię się.
1.                       Historyczne bzdety:
a)                      Tania zatrudnia się w fabryce Kirowa, przy produkcji – uwaga, uwaga – czołgu KW-60… A taki czołg nie istniał. Nie żebym się znała na radzieckich czołgach, moja znajomość zatrzymała się gdzieś na etapie „Czterech Pancernych i Psa”, ale ktoś mi kiedyś o tym powiedział, więc postanowiłam sprawdzić. No i rzeczywiście, jest KW-1, KW-2, KW-8, KW-85, ale KW-60 nie ma.
b)                      Bohaterowie powieści ciągle zachwycają się niemieckimi Tygrysami, podczas gdy te do produkcji trafiają dopiero w roku 1942.
c)                       Żarcie, które serwują sobie bohaterowie powieści – czy to w mieście, przed głodem, czy na wsi -  z jedzeniem z tamtych czasów i okoliczności nie ma nic wspólnego. Ale czemu ja się dziwię? Związek Radziecki opisany w tej książce to wszak kraina mlekiem i miodem płynąca, wszyscy są bogaci i mają wszystko. Ja też mam tego wszystkiego po kokardę, gdy to czytam.
d)                      Żołnierz Armii Czerwonej może sobie łazić po mieście gdzie chce, ile chce, przychodzić do koszar kiedy chce i nawet broni nie musi pobierać ani zdawać, gdy na patrol idzie, bo przecież najwyraźniej my, profani, nie wiemy, że żołnierz Armii Czerwonej jest zawsze gotowy i karabin ma pod ręką, sprytny skurczybyk. Teraz już wiem, dlaczego Wujciowi Von P. się pod Stalingradem nie udało.
e)                      Generalnie żołnierz Armii Czerwonej nic nie musi i nikogo to nie obchodzi. Znów mogę ten podpunkt podsumować słowami klasyka: „Mam niby jakieś obowiązki, a przecież – pustka, jakby zupełnie nie miało znaczenia czy wstanę czy nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię… Ja pierdolę”
f)                        NKWD to zgraja idiotów, a elementy wywrotowe mogą im znikać jak chcą i kiedy chcą – ogólnie: wymykać się z więzienia z przytupem, a nikt nie pomyśli, by je gonić. Bo tak właśnie robi Aleksander, radziecki MacGyver, cholera.
g)                      Nawiązania do Puszkina ni w pięć ni w dziesięć  i po prostu na siłę.
2.                       Logiczne bzdety:
a)                      Aleksander Biełow aka Alexander Barrington (tak, nasz bohater jest tak naprawdę Amerykaninem, dzieckiem amerykańskich komunistów) -  jest on jednym wielkim bzdetem i nieporozumieniem. Autorka pisze, że Szura (bo tak nazywa go Tania) mówił z lekkim obcym akcentem. Ale jest on na tyle zauważalny, że niewyuczona w ich rozpoznawaniu, randomowa Rosjanka natychmiast go wyłapuje.  Przypominam – Szura przedstawia się jako Biełow  - zatem ani chybi wszyscy wokół w jednostce głusi jako te pnie byli, że tego akcentu nie słyszeli i nie zastanowił ich on wcale a wcale. No oczywiście.
b)                      Wielka Miłość Głównych Bohaterów (zwana dalej WMGB) dopada ich na ulicy, od pierwszego wejrzenia – musi anioł z nieba zszedł i Tatianie do uszka szepnął „oto true love twoja”. A ona uwierzyła i rzekła: „niechaj się stanie według słowa twego”, a potem aniołowie śpiewali, pastuszków do stajenki… A nie, nie ta opowieść.
c)                       WMGB oczywiście nie byłaby WMGB, gdyby nie problemy – otóż okazuje się, że z Szurą – niezależnie od Tani – spotyka się jej starsza siostra. Więc nasza bohaterka, Matka Teresa w Przebraniu – rezygnuje z miłości, zmuszając Szurę do tego, by spotykał się z jej siostrą, choć on tego nie chce. I w sumie ja nie widzę żadnego problemu, żadnej dramy – Aleks mógł z Daszą zerwać, bo poznał ją w klubie, tak jak wszystkie poprzednie, a Daszy przez sporą część książki kompletnie na nim nie zależało, i spotykać się z Tanią, ponieważ i tak spotykali się „na mieście”. Oczywiście nic z tej rezygnacji panny Tatiany nie wychodzi, bo to miłość tak wielka, że mujeju, nic tylko siądź i z rozpaczy płacz. Na szczęście kłopotliwa Dasza zostaje usunięta z opowieści w sposób „opkowy i aŁtoreczkowy”. Mówiąc prościej – Dasza kojfnęła, dzięki czemu przestała być problemem.
d)                      WMGB widzą wszyscy prócz Daszy.
e)                      Intryga z dupy wzięta – Aleksander ma przyjaciela, jeszcze ze szkoły, Dimitrija. Spuścił mu się z sekretu swego strasznego (znaczy że obcym elementem jest) i obaj decydują, że z tego kraju złego uciec chcą (chociaż autorka usilnie dalej przedstawia ZSRR jako krainę mlekiem… i tak dalej i tak dalej). Dimie podoba się Tania, ale ta go nie zauważa. Wtedy Dima wpada na zajebiście inteligentny pomysł i informuje Szurę, że jeśli ten nie odpuści i Tatiany do niego nie nakłoni, to ten wszystkim powie, Aleksandra do ciupy wsadzą i koniec balu, panno Lalu. Ta, jasssne. Jakby Dima rzeczywiście powiedział, to on pierwszy dostałby kulkę w łeb, bo spiskował przeciw ojczyźnie, niewdzięcznik jeden, Amerykanina, element wywrotowy znaczy się, ukrywał, uciekać z nim chciał!
f)                       Aleksander – już z frontu – pisał do Tani listy. Pełne uczucia, nieprawdaż, ale i pełne przemyśleń dotyczących polityki oraz zawierające dokładne, prawdziwe informacje o położeniu wojsk. Że też mu je cenzura przepuściła, prawda? Cenzor dupa. Albo sentymentalista, więc go wyrazy miłości wzruszyły.
g)                      Autorka – co zauważył nawet redaktor – sama się gubi w zeznaniach. Kiedy nasze gołąbeczki biorą ślub, to szybko się muszą rozstać, więc Aleks przed NKWD udaje, że żonaty nie jest, coby Tanię ocalić. Takim to sposobem pozbywa się obrączki, ale autorka sama nie wie, czy w końcu daje ją żonie, czy nosi pod mundurem na sznureczku. Raz pani Simons pisze tak, a raz śmak – wybierz sobie sam, czytelniku!
h)                      Żołnierz radziecki zapasy armii wynosić z koszarów może bez opamiętania, pudłami. Oczywiście. Armia ma, to się z true love Aleksa podzieli.
i)                         Kiedy mamy idylliczny obraz życia Tani i Aleksa na wsi, jest taka scena, która mi dech zaparła – małżonkowie, w ramach zabawy, rzucają w siebie jedzeniem. JEDZENIEM. Po tym, co przeszła Tania. Po tym jak mało z głodu nie umarła. Ta jassssssne, bardzo prawdopodobne. Już pomijam fakt, że ta zabita dechami wieś strasznie bogata być musiała, skoro tak marnowali produkty. Obrodziło w tym roku, pani kochana, białe niedźwiedzie nie zżarły, wojsko nie zarekwirowało.
3.                       Postaci są jedna w drugą beznadziejne:
a)                      Aleksander – niby dorosły facet, a zdania swojego nie ma. Nie umie wybrać baby, po Tania mu już wybrała, nie może uciec, bo… Bo nie. Nie może zrobić dosłownie nic. A jest przecież obcokrajowcem! Niby pod latarnią najciemniej, ale ja bym armii nie wybrała, żeby się w niej schować. Facet jest prawie pustką emocjonalną, nie ma żadnego życia wewnętrznego, prócz ciągłej obawy o życie Tani. Podsumować go można znów klasykiem: „Ileż to razy w myślach osiągałem wszystko. Udało mi się tylko nie być komunistą.”
b)                      Tania – Matka Teresa od Siedmiu Boleści – rodzina jej nie kocha, bo kocha bardziej jej brata bliźniaka, Dasza uważa miłą, słodką, ale głupią… No, jedynym jasnym punktem jest Aleks, ale dziewczyna jego miłość odrzuca, bo Dasza go kocha… Rozterki, pani kochana, jak w telenoweli. Akcja – aż do śmierci jej siostry – się ciągnie jak smark po ścianie, a ona dalej nie wie, co ma robić. Jest to postać do bólu infantylna. A rozwija się w sposób kompletnie nieprzemyślany. Na początku sama zakupów nie umie zrobić, w połowie książki i pół miasta jest w stanie uratować, całą wieś wykarmić, ludzi jako pielęgniarka od śmierci ratuje jak, nie przymierzając, Batman  i Superman razem wzięci. Ba! Umierającym członkom rodziny swoje porcje jedzenia oddaje – można to tłumaczyć miłością, ale ludzie drodzy, głodujący się odczłowieczają (vide: powieści oraz wspomnienia obozowe, wspomnienia z gett).
c)                       Dasza i Dima – oboje po prostu głupi. Jak te trepy. Czółka mają myślą nieskażone, są głusi i ślepi. Nie chce o nich pisać, bo coś mnie aż podrzuca ze złości.
Może skończę wymienianie wszystkiego w punktach, bo tu można bez końca mnożyć przykłady idiotyzmów, a odwołam się do tych napisanych na wstępie palpitacji macicy. Otóż, cały romans jest bardzo harlekinowaty, przewidywalny i nudny. Ale słodkie słówka oraz dylematy bez właściwiej racji bytu to nic w porównaniu z częścią, w której przez sto stron mamy pokaz czystego, bardzo złego porno.
A źle napisane sceny łóżkowe bolą przez całe życie. Mnie do tej pory głowa boli, jak sobie o tym pomyślę.
TUTAJ NAPRAWDĘ POPROSZĘ CO DELIKATNIEJSZYCH O ODEJŚCIE OD MONITORÓW
Między bohaterami nie ma nic więcej ponad pocałunki aż do momentu ślubu. Tania ma lat 17, Aleks dwadzieścia kilka (dokładnie już nie pamiętam, chyba 26) i jest nie tylko pierwszym facetem, w którym się zakochuje, ale też pierwszym w każdym innym aspekcie. Spotykają się jednak na tej wspomnianej wcześniej wsi pod Uralem, a wtedy Aleks podejmuje chyba jedyną w pełni autonomiczną decyzję: bierze z Tanią ślub. Potem przez trzydzieści dni mieszka z nią w chatce nad brzegiem Rzeczki, co Nie Taka Znowu Licha Była.
Pierwszy raz Tani jest opisany strasznie (i każdy następny też, ale ten szczególny jest naprawdę straszny). Otóż na samym wstępie dowiadujemy się, że penis Aleksandra jest OGROMNY. Bez przesady, jest OGROMNY. I jako narząd sam w sobie – a do tego w wzwodzie, pani kochana! – wyjątkowo brzydki. Estetyzm estetyzmem, rozmiar ważniejszy. Tatiana – niewinna jako ta lilija (co autorka lubi podkreślać, co chwila pisząc o jej białej sukience, którą tak wielbił Szura) – boi się, że Aleks ją tym penisem od środka rozerwie. Dosłownie. Mnie macki opadły, ale pomyślałam sobie „za króla i Jugosławię!” i czytałam dalej, pełna nadziei, że autorka oszczędzi tego i owego. Nie oszczędziła. Ani przebijania błony dziewiczej (i radości po przebiciu tejże), ani orgazmów, ani żarcików Szury, które były zupełnie nie na miejscu.
Potem jest jeszcze gorzej. Opisy są porno-ginekologiczne, okropne, straszne, niewprawnie napisane – wszedł, wyszedł, wszedł, wyszedł, orgazm, wyszedł, wszedł, orgazm. Raz, dwa, raz, dwa, raz… Ale co ja się dziwię, żołnierz w końcu.
Nazajutrz co prawda coś tam ją „w środku” pobolewa, chodzić nie może (na miłość Boga!), ale wystarczyło jej raz spojrzeć na Aleksandra, by znów poczuć chętkę na seks. No i uprawiają ten seks, niemal nieprzerwanie, przez jakieś sto stron, lekko licząc. Rano, wieczór, we dnie, w nocy, w namiocie, w rzece, na kocu, w lesie, w łaźni, na zapiecku, na stole między blinami i w mące, na podłodze… (tchu mi zabrakło) słowem: wszędzie i zawsze. Prócz opisów penisa Aleksandra – i ciała Aleksandra jako takiego – mamy zachwyty nad jędrnymi piersiami i ładnym tyłkiem Tatiany… Do utraty przytomności. Przez czytającego, który już tego wytrzymać nie może, oczywiście.
Nie to byłoby jednak najgorsze, gdyby nie sprawa, która zupełnie mnie zbulwersowała. Otóż, niemal zaraz po swoim pierwszym razie Tania garnie się do… no dobra, może inaczej, bo będzie zbyt grubym słowem rzucone. Więc tak: ta sama niewinna Tatiana, która dopiero co straciła dziewictwo ochoczo zabiera się do… Fellatio.
Droga przez mękę i zero, null, nic z poprzedniego słodko-pierdzącego sentymentalizmu. Który oczywiście wraca, gdy urlop Szury się kończy. Ani chybi pod Uralem powietrze zdradzieckie – ludziom w głowach od niego się przewraca.
MOŻNA JUŻ WRÓCIĆ PRZED MONITORY
Żeby nie było, że zionę nienawiścią, to napiszę, że książka ma jeden – słownie jeden – dobry element: opisy głodu i beznadziei, które to głód i beznadzieja dręczą mieszkańców Leningradu. Te są naprawdę sugestywne, logiczne, przemyślane i po prostu, po ludzku, dobre. Za każdym razem, kiedy o nich myślę, zachodzę w głowę, jakim cudem autorka mogła tak spartolić całą resztę. Ewidentnie jest to wina nie wykonania lub niedostatecznego wykonania researchu, przez co nawkradało się idiotyzmów. Plus, jest to także wina niedostatecznego warsztatu, który wyłazi chociażby przy tych scenach erotycznych.
Książkę samą w sobie czyta się szybko, bo jak człowieka podrywa na te głupoty, to i szybko idzie. Jeśli nie interesują was tak naprawdę realia, a chcecie słodkiego, naiwnego, ale też „pikantnego” (o, pożal się Boże!) romansu, to możecie tę książkę przeczytać. Ale, jak już mówiłam, postacie są naiwne, a złe porno boli czytelnicze oczy.
Nie polecam tej książki. Absolutnie nikomu, kto historię oraz dobre romanse lubi.
Pozdrav,

*Wszystkie cytaty z  filmu „Dzień Świra” (reż. Marek Koterski)

20 komentarzy:

  1. Wymiękłam przy opisie seksu. Serio tak było? Raz dwa raz dwa? Przykro mi, że czytałaś taką książkę : c.
    Ale lubię imię Tania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz może książkę w formie ebooka? Bo nie kupię kiepskiej książki dla kiepskiej sceny seksu, ale tak mnie korci, by przeczytać... :D

      Usuń
    2. http://chomikuj.pl/ewka193/zachomikowane/Paullina+Simons+-+Je*c5*badziec+Miedziany,445085137.pdf

      na przykład stąd możesz ściągnąć :)

      Usuń
    3. Ściągnę! I podzielę się spostrzeżeniami, gdy przeczytam (albo całość, albo same fragmenty xD).

      Na puhdistusie pojawił się post nowy :3

      Usuń
    4. W takim razie czekam na opis twoich wrażeń i uciekam czytać puhdistusa ;)

      Usuń
  2. No, doczekałam się! Podobała mi się ta recenzja, mimo iż bardzo ostra. Niemniej ładnie uzasadniłaś swoją opinię. :3 Researchu faktycznie brak. Autorka pewnie w ogóle nie przygotowała się do pisania, tylko skrobała, co jej macica na myśl przywiodła. Sceny seksu AŻ TAK fatalne? Swoją drogą, ciekawe, skąd Tani przyszedł na myśl taki sposób uszczęśliwienia małżonka... Toż ona pewnie nigdy by nie podejrzewała, że coś takiego jak fellatio istnieć może, taka niewinna przecie jest! Kurczę, boję się czytać tę książkę, bo mi trauma do końca życia zostanie i mój plan posiadania czterech synów weźmie w łeb. ;c
    "Ale co ja się dziwię, żołnierz w końcu." - Ryknęłam śmiechem, autentycznie! A ja chciałam za żołnierza wyjść. Rosyjskiego w dodatku. ;c
    "Jakby Dima rzeczywiście powiedział, to on pierwszy dostałby kulkę w łeb, bo spiskował przeciw ojczyźnie, niewdzięcznik jeden, Amerykanina, element wywrotowy znaczy się, ukrywał, uciekać z nim chciał!" - Tu jednak polemizowałabym (mimo braku znajomości książki). Dima mógł przecież wysłać anonima, NKWD było tak podejrzliwie, że sądzę, że dałoby mu wiarę i wzięłoby Aleksandra chociaż na spytki. Chociaż głowy nie dam, takie tylko rozwiązanie mi w głowie zajaśniało. Ale happy end być musiał, nie ma bata! :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do Dimy - teoretycznie mógł, nawet chyba posłał z tego co pamiętam i Aleksander na spytki został wzięty, ale uciekł z więzienia bo jak wiadomo NKWD to była banda spasłych baranów.

      Sceny erotyczne są bardzo złe. A pomysł fellatio podrzucił sam małżonek z tego co pamiętam, ale Tania była tym zachwycona.

      Usuń
  3. Zastanawiam się tylko jaki kretyn dopuścił tą książkę do publikacji!

    Absurd! Groszy niż na niejednym blogu! A opis tego seksu to tylko początek góry lodowej. Litość mnie wzięła nad autorką i naprawdę, dziwię się, że ktoś ci rzekł, że ta książka jest piękna. Gusty i guściki.

    Pozdrawiam!

    PS. Nagłówek świetny po prostu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, to nie tylko mi jednej ludzie to mówili (jakoś nie zwracali uwagi na te błędy chyba), ale wystarczy poczytać opinie w Internecie, chociażby na takim merlinie, LubimyCzytać czy Biblkionetce - tam 3/4 pań jest zachwyconych...

      Usuń
    2. Pewnie nie zwracały na błędy logiczne, a romans.

      Usuń
    3. Pewnie tak. Ale nawet ten romans nie był aż tak dobry, żeby się nad nimi nie zastanowić...

      Usuń
  4. Lubię romanse i czytam ich wiele ( lepsze, gorsze - zależy co mi w ręce wpadnę ). Zazwyczaj są to książki dotyczące Anglii, wiek XIX. Nie miałam jeszcze okazji dorwać się do romansu, którego akcja rozgrywałaby się w czasie II wojny światowej. Ale postanowiłam poszperać. Mniejsza o to.
    Pierwszy raz ubawiłam się, czytając recenzję książki. O matko! Niech Bóg wynagrodzi Ci to w dzieciach.
    Ustrzegłaś mnie przed zakupem nic nie wartej książki ( a są jeszcze dwie części ). Byłam kilka dni temu w księgarni i dostrzegłam tę pozycję. Ponieważ nie spotkałam się wcześniej z recenzją książki stwierdziłam, ze może być niezła, bo gdzieś przeczytałam, że to podobno taka piękna historia. A tu widzę duży klops. Na szczęście nie kupiłam jej i teraz mogę ruszyć do księgarni po jakąś dobrą książkę! :)

    Pozdrawiam,
    Necco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Boże, tylko bez nagród w dzieciach. W przystojnych Niemcach mogą być!

      Wiesz, ja przeczytałam i tę i następną, trzeciej bym chyba nie zdzierżyła, ale naprawdę liczba bzdetów w tej książce osiąga poziom krytyczny i nie warto jej kupować.

      Ja też lubię romanse rozgrywające się w osiemnasto- dziewiętnastowiecznej Anglii. Moją idolką jest zdecydowanie Jane Austen.

      Usuń
    2. Dobrze, w takim razie życzę Ci przystojnych Niemcach, skoro taka wola Twoja;)

      Wcale Cię się nie dziwię. Czytając takie głupoty też bym nie mogła już przeczytać kolejnej części. Ja miałam podobną sytuację ze 'Zmierzchem". Może kogoś obrażę w tej chwili, ale nawet nie dobrnęłam do połowy, bo zwątpiłam.

      Och, Jane Austen to kocham i jest u mnie na pierwszym miejscu! :) Ale również uwielbiam Judith McNaught. Kocham jej historyczne romanse, choć wiadomo, że nie to samo, co pisane przez kobiety w tamtych czasach.

      Usuń
    3. Ja "Zmierzch" przeczytałam cały, bo się założyłam z przyjacielem, że przeczytam, ale też była to droga przez mękę. Kiedyś o tym napiszę, na pewno.

      McNaught nie znam, ale może poznam, jak nadrobię zaległości z tego, co już mam pościągane i kupione :)

      Usuń
  5. Podzielę się z Tobą strasznym odkryciem. Ta książka znalazła się w bibliografii opracowania Ryszarda Dzieszyńskiego "Leningrad 1941-1944" z popularnonaukowej serii "Historyczne Bitwy". Serio.

    OdpowiedzUsuń
  6. Serio zachwycacie się powieściami Austen i Judith McNaught? Trafiłam na tego bloga, bo myślałam, że przeczytam jakąś ciekawą recenzję powieści Simons. Wręcz przeciwnie. Autorka tego tekstu chyba zapomniała, że Jeździec Miedziany, to powieść (czyt. fikcja). W związku z tym nie wszystko musi się zgadzać z rzeczywistością ( odniesienie do czołgów). Po drugie, odnośnie mojego pytania postawionego na początku. Zachwycacie się McNaught, której, jako autorce, raczej daleko do pisarki wysokich lotów. To są raczej harlequiny nie mające żadnej wartości czy to literackiej, czy to historycznej. Z Austen jest trochę lepiej. Dzięki jej powieściom możemy poznać chociaż kulturę i zwyczaje tamtych czasów. Dziwię się, że ktoś, kto jest tak zachwycony harlequinami tak mocno krytykuje powieść Simons :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż przeczytałam ten wpis, żeby się dowiedzieć, gdzie napisałam, że zachwycam się harlekinami. Nie napisałam. O McNaught zaś napisał ktoś z komentujących. Ale i tak spieszę z wyjaśnieniem - napisałam, że lubię ROMANSNE HISTORYCZNE,co jest prawdą, bo zwykle przy czytaniu nie trzeba angażować mózgownicy. To działa u mnie na zasadzie czytadła pociągowego albo raczej guilty pleasure. Myślałam, że wynika to z tekstu, ale skoro nie wynika, to mówię. Więc mówię: nie, nie jestem zachwycona harlekinami, ja je czytam dla zdrowia psychicznego tudzież dla kręcenia z nich niemiłosiernej beki. A romanse historyczne czytam po to, by wypunktowywać błędy, bo przyjmowanie wszystkiego na wiarę prowadzi do błędów w wiedzy (tak, są ludzie, którzy czerpią swoją wiedzę nawet z fikcji literackiej. Tak, też mnie to dziwi).
      Trochę dziwne, że stawiasz harlekiny i Austen na tej samej półce, mimo że z nią jest "trochę lepiej". Nie, nie jest "trochę", jest dużo lepiej, bo pod płaszczykiem romansu kryją się tu bardzo ciekawe obserwacje społeczne. A i warsztat miała pani Austen niezgorszy.

      Ale przechodząc do meritum - bardzo mi przykro, ale czy to fikcja, czy to nie fikcja, powieść aspirująca do bycia powieścią historyczną, albo przynajmniej rozgrywająca się w bardzo określonym momencie historii, tak jak "Jeździec Miedziany", niestety ma pewien obowiązek przypominać rzeczywistość. Mówiąc prościej - hajs musi się zgadzać. Research to podstawa, jeśli się nie chce pisać takich głupot, jakie pani Simons wyprodukowała. Bo wyprodukowała głupoty, chociaż książka miała potencjał, nawet taki zwykły romansowy, czytałabym jak Prousta, gdyby to było dobrze napisane. Poza tym, odnosząc się do twojego kontrargumentu, niezbyt chyba wielkim poświęceniem byłoby wyguglanie sobie tych czołgów, to zajmuje dwie sekundy. Jak się nie wie, to się sprawdza, a nie wpisuje numery na chybił-trafił jak w totolotku, licząc, że ludzie nie zauważą.
      Wiesz, tak sobie myślę, że twojemu argumentowi bardzo blisko do "po co mi logika, piszę fantasy". Ale to żaden przytyk, to myślenie raczej powszechne, co nieustannie mnie zadziwia, jak nic innego na tym świecie. Jak napisałam wyżej: w powieści historycznej, nawet głupiutkim romansie, hajs musi się zgadzać, wszystko musi ze sobą współgrać. Wymawianie się tutaj fikcją to jakby machnięcie ręką na wszystko: a niech tam sobie husaria w "Ogniem i mieczem" rusza do ataku pieszo, Ludwik w "Człowieku w żelaznej masce" popyla w XIX wiecznym fraku, niech Czterej Pancerni jeżdżą Panterą, a Hans Kloss faktycznie będzie Niemcem, w końcu to fikcja, a w wyobraźni mieści się wszystko, nieprawdaż? Otóż nieprawdaż, choćby nie wiem jak autora ponosiła fantazja, osadzając akcję w realności, a nie w wymyślnym AU, jak to uczyniła była pani Simons, ma on pewien kronikarski obowiązek.
      Pomijając wszystko inne, książka jest nudna, postacie papierowe i jednowymiarowe, by nie rzec, że płaskie jak naleśniki, a do tego mocno głupie. Plus interwencje imperatywu narracyjnego są aż za bardzo widoczne. Jest natomiast w książce naprawdę kilka drobnych elementów, które mi się podobały, więc "Jeździec miedziany" to takie studium zmarnowanych szans i, pardon my french, spieprzonej kreacji bohaterów, a nie romans nad romanse.

      Usuń